Na pierwszym planie: Elżbieta Fabisiak
Kontynuuję wcześniej rozpoczęty temat, w którym szukam odpowiedzi na pytanie: Czy domy kultury w obecnej formie są przeżytkiem? Co kreują, o kogo się troszczą? Jakie mają możliwości? Utrzymywane są za publiczne pieniądze.
W temacie wypowiadali się już Marcin Kapłon, wicedyrektor Centrum Edukacji i Inicjatyw Kulturalnych w Olsztynie (krytykował formułę obecnych domów kultury, które są czymś między agencją impresaryjną a ośrodkiem animacji z dużą dyspozycyjnością na rzecz służenia władzy) oraz dyrektor Domu Kultury w Górowie Iławeckim Anna Jasińska (błagała o możliwość pomocy każdemu twórcy, by ich aktywnością wzbogacać środowisko i odrywać ludzi od telewizora). Cytowałam także opinię Marka Gałązki - sławnego twórcy Przystanku Olecko (totalna krytyka mody na tzw. celebrytów, których obecność niczego nie wnosi do kultury, ale mimo to ma świadczyć o randze wydarzenia). Teraz głos zabrała Elżbieta Fabisiak, radna miasta Olsztyn, wieloletni pracownik wydziałów kultury szczebla wojewódzkiego, ale też entuzjasta i życzliwy kibic działania na wszystkich poziomach aktywności kulturotwórczej.
Zacznijmy od tego, że w październiku tego roku minie 10 lat od wydarzenia, jakim był Kongres Kultury Mazur, Warmii, Powiśla. Wielka debata miała być szansą na zmiany w organizowaniu aktywności kulturalnej. Olsztyński Teatr Jaracza stał się wówczas miejscem spotkania ludzi kultury, a wśród podjętych tematów była również rola ośrodków i domów kultury. Co z tego wynikło? Co cenne wypowiedzi przedstawicieli wielu środowisk zmieniły? Poniżej cytuję odpowiedź Elżbiety Fabisiak.
„Elementy diagnozy, pytania, próby określenia kierunków strategii działalności kulturalnej, powracają jak bumerang do naszej rzeczywistości. Bardzo polecam lekturę książki „Kultura Mazur, Warmii, Powiśla. Kongres Kultury. Po kongresie”, Olsztyn 2001. Dużo tam ciekawych i aktualnych propozycji do wykorzystania dzisiaj. Jak zawsze część decydentów nie wyciągnęła wniosków i przespała błogim snem 10 lat, inni dostosowali profil działalności do potrzeb mieszkańców, zadbali o jakość i nie bali się podejmować trudnych wyzwań edukacyjnych w obszarze kultury wysokiej.
Autorskie domy kultury prowadzone przez menedżerów, animatorów kultury i wtedy, i dzisiaj skupiają wokół siebie pasjonatów, artystów, działaczy, chętnie nie tylko przygarną grupy parające się jakąś dziedziną sztuki, ale wychodzą z inicjatywą pozyskiwania partnerów do pracy twórczej. Takie domy kultury w wielu miejscowościach są jedyną formą działalności kulturalnej. I, jak na razie, nikt nic nowego nie wymyślił. Pozostaje druga strona medalu, ukazująca ponadczasowy, smutny i szary obraz instytucji upowszechniania kultury. Kompletny brak dostosowania do współczesnego życia społecznego i kulturowego, słaba oferta, zbyt mało pracowników merytorycznych, brak finansów, to tylko niektóre grzechy, budujące zły wizerunek domów kultury. W takim kontekście każdy zespół i każdy twórca uważany jest za intruza. Niestety, szerszym problemem jest tzw. polityka kulturalna samorządów lokalnych. Tylko świadomość istoty wartości dóbr duchowych w życiu człowieka daje możliwości inwestowania w kulturę, bo to staje się motorem rozwoju intelektualnego i ekonomicznego (też!!!) społeczności lokalnej. Niestety, ta prawda dociera do niewielu, stąd kataklizmy w postaci likwidacji klubów, świetlic i domów kultury. Kulturalna pustynia skazuje wielu mieszkańców na wątpliwe zaspokojenie potrzeb kulturalnych poprzez telewizję. Na szczęście jednak coraz więcej osób przejmuje inicjatywę w swoje ręce, tworząc organizacje pozarządowe. I chociaż nie jest to lek na całe zło, to daje szansę na realizację wielu inicjatyw, których instytucje kultury nie potrafią zrealizować. Być może to organizacje pozarządowe w przyszłości będą zarządzały instytucjami kultury. Mówi się też o formule samorządowo-prywatnej czy o łączeniu instytucji kultury, fundacji, organizacji, by budować działalność w oparciu o środki zewnętrzne. Najlepsze rozwiązania nie zastąpią jednak mecenatu państwa nad kulturą oraz kompetencji i odpowiedzialności ludzi pracujących w instytucjach kultury oraz samorządach lokalnych.”Radna Elżbieta Fabisiak zna wiele dobrych i złych przykładów działalności w kulturze i niby-kulturze. Często jest przy opiniowaniu czy tzw. dzieleniu pieniędzy na projekty, zgłaszane m.in. przez stowarzyszenia oraz wolnych twórców. Tych pieniędzy nie starcza tak dalece, że niektórzy oferenci po prostu wycofują się z realizacji pomysłów, bo otrzymując wsparcie w nikłej części kosztów, nie wiedzą jak reagować - płakać, czy się śmiać?
Dostrzegam, że Olsztyn jest miastem mało pojemnym. W tym sensie, że nie zagospodarowuje większości twórców, że nie wykorzystuje potencjału, że ogranicza odbiór i pokaz różnorodności uprawianych sztuk, że nawet od dawna znany i uznany poeta Stefan Połom „buja się” jak „obcy” z poetycko-muzycznym misterium od drzwi do drzwi, prosząc o wsparcie. Mała pojemność Olsztyna to także brak sal na konkretne prezentacje, imprezy, koncerty, ciągłe zmaganie się z tym, że jeśli Miejski Ośrodek Kultury nie zorganizuje czegoś, to potem już nic, prawie zero możliwości. Mała pojemność Olsztyna to także pewnego rodzaju nuda piwna.
Co zatem z tą kulturą na co dzień, a nie do święta, nie z powodu akcji promocyjnej, nie dla festiwalu gwiazd czy festynu na okoliczność? Co poza zawodową ofertą teatru, filharmonii, muzeum i biblioteczną Planetą? Ścieżki rowerowe - świetnie, że o to dba się coraz bardziej, ale to nie wszystko. Galeria Współczesna BWA pod nową dyrekcją? Jeszcze efektu nie widać. Co w satelitach Olsztyna - np. w blokowiskach? Tylko spacery w galeriach handlowych?
Zainteresowanych tematem bardzo proszę o kontakt przez adres redakcji, dla której piszę.