Sceneria z filmu grozy. Krzaki, mokradła, pokruszone schody i ślad ścieżki przez zniszczony park. Z mgły wyłania się jasna budowla. To druga po pałacu w Smolanach dawna rezydencja letnia biskupów warmińskich w Sątopach-Samulewie (niem. Santoppen - Bischdorf) i sławne uroczysko. Popatrzcie jak upada. Nie ratuje tego nic i nikt.
W Sątopach-Samulewie od urodzenia mieszkają Karina i Ola Zasada. Choć teraz studiują - jedna w Olsztynie, druga w Gdańsku - to znajdują czas na spacer po rodzinnej miejscowości. Niedawno przysłały mi fotografie pałacyku, bo nie mogą pogodzić się z tym, że znane w historii miejsce zamienia się w gruzowisko. Budynku nie ratuje ani konserwator zabytków, ani lokalna władza, ani prywatny właściciel, który zapewne nabył posiadłość w innym celu niż tylko przytwierdzenie do okna tabliczki z napisem „wstęp wzbroniony”.
Andrzej Grabowski, redaktor gazety on line Bisztynek, pisał apel „Pomóżcie pałacowi”, publikując go także w „Gazecie Olsztyńskiej”. Informował w nim także o rozmowie z burmistrzem Bisztynka Janem Wójcikiem. Dowiedzieć się z niej można było, że w sprawie dworku w Sątopach trafiały pisma do właściciela oraz do nadzoru budowlanego. Bez skutku. Własność prywatna. A jak własność prywatna, to o losie obiektu decyduje właściciel. I co nam z tego, że jest to miejsce dość szczególne? Że może być sławne? Że upamiętnia historię? Że był to majątek biskupów warmińskich? Nie wiem, czy tylko w Polsce nie ma kurateli nad zabytkami? Czy tylko w Polsce nie można nic zmienić w prawie, które zezwala sprzedać zabytek, ale nie zobowiązuje, by o niego zadbać? Czy w przypadku dworku w Sątopach jest jeszcze i tak, że konserwator zabytków nie ma go w swoim rejestrze? Dlaczego zatem nie ma? A jeśli ma, to co z tego wynika? Nic? Nic - tak czy siak.
Tylu fachowców mamy, instytucje utrzymujemy, władze wybieramy, ale dlaczego nie modyfikują one prawa, które by lepiej porządkowało i dbało o to, co widzimy obok nas?
Wróćmy do biskupiego pałacyku. Wiem, że po wojnie na miejsce, w którym on stoi, mówiono „Biskupia Wola” lub „Biskupia Wieś” i starzy mieszkańcy długo nie chcieli nazywać tego miejsca inaczej. Były tam jeszcze ślady życia „na bogato”. Alejka parkowa, stawy, groble, ładne zejście w stronę jeziora Sajno, skarpa ogrodowa, tarasy ukwiecone z widokami na krajobraz. W połowie XVII wieku Sątopy upodobał sobie biskup warmiński, późniejszy prymas Polski Wacław Leszczyński. Źle znosił mieszkanie w zimnym zamku w Lidzbarku Warmińskim i szukał milszego lokum do pracy, a także dla zdrowia i odpoczynku. Dobre miejsce znalazł w Sątopach. Na wzór pałaców francuskich zbudował tu piękny modrzewiowy dwór. Otoczył go ogrodem oraz parkiem. Prace wykończeniowe w roku 1656 przerwała wojna polsko-szwedzka, a sam biskup musiał szukać schronienia w Królewcu. Jan Stefan Wydźga - następca Leszczyńskiego - dokończył prace budowlane i wszyscy biskupi chętnie tu przebywali. Najbardziej pałacyk w Sątopach polubili biskupi Michał Radziejowski i Krzysztof Szembek. Biskup Radziejowski nawet powiększył obszar wsi o pięć włók lasu tak, że u schyłku XVII wieku liczyła ona 75 włók. Powstały liczne spichlerze, a obok rezydencji biskupów założono stadninę koni - w 1656 roku było w niej 136 koni. Na początku XVIII wieku znaczenie Sątop wzrosło dodatkowo dzięki przeniesieniu tu siedziby władz komornictwa reszelskiego, a potem w drugiej połowie XIX wieku, gdy dotarła tu linia kolejowa.
Obecny pałacyk - murowany - powstał w XIX wieku na fundamentach owej historycznej - byłej już rezydencji biskupów warmińskich - i był efektem ratowania ze zniszczeń, dokonanych przez Francuzów w 1806 roku. W tym dworku wyrastał sławny aktor niemiecki Paul Wegener (1874-1948), twórca ekspresjonizmu w kinie europejskim tamtych czasów, jego pasją były filmy z pogranicza opowieści niezwykłych, grozy i horroru. Kiedy pisałam o potrzebie ratowania starych dworców kolejowych - w tym tego w Sątopach - a na konferencji u wojewody mówiono, że dworce trzeba ratować na różne cele, to jednym z pomysłów było muzeum. Jakie? Może właśnie grozy - padła żartobliwa odpowiedź. Uczniowie szkoły w Sątopach marzą o tym, by dworzec był miejscem działań kulturotwórczych, a pałacyk chlubą okolicy.
Dziś na „Biskupią Wieś” mówi się „Dołek”. Nazwa ta stopniowo wrastała w miejscowe określenia na przełomie lat 60/70 XX wieku wraz z rozkwitem potęgi pegeerów, gdy lawinowo przybywali nowi mieszkańcy - kombinat rolny dawał pracę i mieszkania całym rodzinom. Bez sentymentu nazywano rzeczy takimi, jakimi są. Pałacyk wraz z sąsiadującymi domami, a potem też ze stawianymi tam budynkami pegeeru, znajduje się w dolinie, a więc inaczej w „dołku”. Dołek stał się „Dołkiem” - nazwą miejscową. Teraz w „Dołku” sypie się w gruz jego jedyna ozdoba - pałacyk. Ginie ostatni ślad Biskupiej Wsi i okazja promocji turystycznej, która ma być siłą gospodarczą regionu w każdej skali.
Z D J Ę C I A