Olsztyn dołączył do organizowanego w kraju cyklu koncertów w hołdzie ofiarom Katynia, Sybiru i katastrofy smoleńskiej. Mszę żałobną wszechczasów - Requiem d-moll KV 626 Wolfganga Amadeusza Mozarta - wysłuchać można było w Kościele Chrystusa Odkupiciela Człowieka we wtorek 20 kwietnia.
Muzykę do mrocznego i tajemniczego tematu napisał Mozart w 1791 roku i tuż przed własną śmiercią. Do tej pory nie udało się nikomu stworzyć równie popularnego sakralnego dzieła na okoliczność pogrzebu i żałoby. Fenomen Requiem trwa do dziś. Może dlatego, że nie przeraża słowem o kruchości życia, które w każdej chwili może być przerwane, ale w sposób głęboki i spokojny godzi z tym, co nieuchronne i mimo żalu piękne. Nutą pocieszenia jest też odkrycie, że istnieje litość, wysłuchanie modlitw, a wszystkiego dopełnia wiara w odpoczynek wieczny.
Requiem w Olsztynie wykonała Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej, Chór Mieszany Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej, Olsztyński Chór Kameralny „Collegium Musicum„” oraz Agnieszka Piass (sopran), Bernadetta Grabias (mezzosopran), Adam Zdunikowski (tenor), Mieczysław Milun (bas). Całością dyrygował Janusz Przybylski. Chóry przygotowali prof. Benedykt Błoński i Janusz Wiliński. Po koncercie dawało się słyszeć opinie, że w nowej filharmonii nie zabraknie widowni - „bo takich wykonań, w ładnym wnętrzu, po prostu nie da się ominąć”. Dyrektor filharmonii Janusz Lewandowski obiecywał w rozmowie, że „nowa” filharmonia ruszy niebawem, bo już na święta w grudniu i na pewno stanie się miejscem modnym, wygodnym, z restauracją nawet, a poznawanie prawdziwej sztuki muzycznej w nowoczesnym, może i luksusowym wnętrzu, to nadzieja na to, że bywalców i odbiorców ambitnych dzieł nie zabraknie.
Przyznam, że z wielką obawą czekałam na ten koncert. Bałam się, że chór będzie zbyt szeroko prowadził po dźwiękach i pozamazuje konstrukcje melodyczne, które tak bardzo chce bez zbytnich udziwnień poznawać przeciętny słuchacz. Dla wywołania wzruszenia czy zadziwienia pięknem nie potrzeba chyba lawinowej konstrukcji, ale jeśli już ona jest, to mimo woli człowiek szuka równowagi między orkiestrą, chórem i solistami. Tu ona była! Warsztatowo opanowana i sugestywna, czysta. Smyczki nie zasypywały chóralnych pieśni, chór nie zagłuszał potęgą w miejscach bardziej subtelnego prowadzenia orkiestry, solowe partie wchodziły srebrzyście, a nagłe wyciszenia i cisza wręcz grały tyle, ile trzeba, by zrozumieć przesłanie twórcy, które posyłał on za pośrednictwem dyrygenta. Kłaniam się zatem Januszowi Przybylskiemu i wszystkim wykonawcom, a szczególnie sopranowi, który na próbie ogłuszał mnie ostrym uderzeniem nut i powodował wrażenie, że nikt w pierwszych rzędach tego na koncercie nie zniesie. Tymczasem wypełniona po brzegi sala zmieniła brzmienie i pozwoliła niezwykłemu głosowi istnieć anielsko. Soprany w chórze z kolei uderzały prawie zawsze z nieziemską mocą, ale za to ciekawie na tle wielu innych barw całego zespołu.
Nie wiem, jakbym przyjęła część o tytule Lacrimosa, gdyby chór i orkiestra rozsadzili kształt linii melodycznej. Chyba bym się obraziła. Ale nie zawiodło mnie to brzmienie, bo prowadziło jak po schodach. To było perfekcyjne wykonanie - choć domyślam się, że artyści zapewne w słowa te nie uwierzą.
I jeszcze jedno - wśród słuchaczy było dość dużo osób młodych, którzy wybierali miejsca na balkonie lub stojące, co musi burzyć mit o tym, że młodzi tego rodzaju klasykę omijają szerokim łukiem. Kościelne ławki w znacznej części zajęli przedstawiciele środowisk kombatanckich (głównie Rodzina Katyńska, Sybiracy), przedstawiciele władz samorządowych miasta i województwa, władze kościelne oraz parafianie. Requiem poprzedziła msza święta, celebrowana przez arcybiskupa Wojciecha Ziembę.
Koncert w Olsztynie oszołomił słuchaczy, o czym świadczyła burzliwa owacja. Wybuchła ona, choć wcześniej dyskretnie posyłano prośbę artystów, by przyjąć dzieło w skupieniu i ciszy ze względu na intencję.
Z D J Ę C I A