Nekrologii nie mieszczą się w polskich gazetach, w Moskwie zabrakło biało-czerwonych kwiatów do złożenia hołdu ofiarom katastrofy, zagraniczne media donoszą, że Polska szuka sensu tragedii. Pospolite ruszenie, specyficzna żałoba, morze zniczy na ulicach i odczytywanie wszystkiego jako znak, który uniemożliwia dziś odwrócenie oczu w stronę innych spraw. Zginął polski katolik i patriota - prezydent RP. A wraz z nim wszyscy, którzy lecieli tym samym samolotem w tej samym celu.
„Ta tragedia wydarzyła się w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia. I Papież też odszedł w wigilię Święta Bożego Miłosierdzia.” Wśród wielu komentarzy, które czytam mediach i wśród sms, które otrzymałam osobiście, przewijają się też i takie właśnie słowa. Wielu Polaków czuje to zatem tak: wielkie sprawy dzieją się przez ofiarę. Nawet jeśli nie będziemy tego wszystkiego interpretować na sposób religijny, że to cierpienie musi wyprowadzić jakieś dobro, to i tak jedno jest bezsprzeczne - katastrofa samolotu prezydenckiego i śmierć wszystkich w nim - to cios.
Wszystkie media połączył jeden temat i rzeka wspomnień. Najsilniej uderzyło mnie to, co po wielokroć słyszałam w telewizji od najbardziej znanych dziennikarzy w Polsce i innych osób, z którymi oni rozmawiali przed kamerami. Że Lech Kaczyński był bardzo sympatycznym człowiekiem, bardzo bezpośrednim, że miał duże poczucie humoru, że jego naturalność, swoboda i to ciepło, jakie w sobie miał, nie przebiły przez media do publicznego wizerunku. Że oboje - Maria i Lech Kaczyńscy - to para niesztampowa - prywatnie z pewnym „rozgardiaszem typowym w domach inteligencji” ( tak to określano), a więc książki, długie rozmowy, a nawet „te ich ulubione pieski”. Potwierdzam, bo miałam okazję przekonać się o tym - a jako dziennikarka prasowa też przeprowadzałam sporo wywiadów z osobami publicznymi - że w rozmowie oko w oko prawie każdy polityk nie był ani tak święty ani tak diabelski, jak w politycznej grze był malowany. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, ale tak często jest. Ludzie z natury są jacyś znacznie lepsi od tych postaci, którymi potem na forum i w mechanizmie politycznych decyzji się stają. Zawsze lubiłam rozmowy, choć gdy rozmawiałam z lewicą, to prawica zarzucała mi, że lansuję komuchów, a gdy rozmawiałam z prawicą, to lewica stwierdzała, że stałam się moherem.
Lech Kaczyński, którego już nie zobaczymy, ale też Jarosław Kaczyński, którego oglądamy w żałobie - są dziś w mojej pamięci jako sympatyczni bracia. Raz zdarzyło mi się, że nie czekając na obsługę, Kaczyński nalał mi herbaty, mówiąc „A co tam będziemy czekać, zaczynamy”. Aleksander Szczygło, człowiek stąd, mówił, że nie ma problemu z odróżnianiem braci i śmiał się ze mnie, że ten problem mam. Był przy tym tak uprzejmy, że zawsze słał życzenia świąteczne - bo z kim rozmawiał, tego potem pamiętał. Kasia Doraczyńska - cudowna, bardzo młoda osoba z Kancelarii Prezydenta - zaskakiwała mnie profesjonalną pomocą i uprzejmością, której nie żałowała dziennikarce z prowincji, teraz osierociła maleńką Hanusię, której czytała bajeczki. Izabela Jaruga-Nowacka - piękna kobieta, nie zapomnę, z jaką mocą mówiła o roli kobiet w społeczeństwie i znajdowała natychmiastowe riposty wobec tych, którzy chcieli obracać to w żart. Kiedy w przerwie konferencji zastanawiała się chwilę nad tym, co ma zjeść, ciastko czy obiad, a ktoś z panów żartował z tego rodzaju dylematów, odparła mu natychmiast: Ja tylko policzyłam kalorie, ale pan od dłuższego czasu zerka na zegarek, bo cały czas myśli o meczu. Na wielu polityków patrzyłam przez pryzmat ich podwórek, czyli miejsc, w których wyrastali, patrzyłam przez pryzmat pytań dodatkowych, takich na marginesie, poza nagraniem - i lubiłam je, bo politycy pokazywali się wtedy jacyś „ludzcy”, inni niż na obrazkach oponentów.
Przepraszam, moje wspomnienia i refleksje są jednak nieważne. Ważna jest ta śmierć, w obliczu której wszyscy się jednoczą - tak jakby wcześniej nie było to możliwe.