Grzywacze dobrze się zamaskowały (foto: Maciej Pantak)
W dużych miastach widok różnych ptaków nie budzi już zdziwienia, ale nowe gatunki - tak.
Od pewnego czasu intrygują mnie gołębie, których przepiękne barwy oraz charakterystyczne godowe „grochuu, grochuu”, można było zaobserwować i usłyszeć raczej z dala od gęstej zabudowy. To największe w Europie (0,5 kg) i płochliwe z natury ptaki o pięknej łacińskiej nazwie Columba palumbus, po polsku grzywacz.
Na zachodzie Europy grzywacz przebywa cały rok, nawet w miejskich parkach: do Polski zalatuje na lęgi pod koniec marca i wywodzi je nawet kilka razy w roku. „Moje” grzywacze od kilku lat słyszałem i widywałem na drutach pobliskiej linii energetycznej na olsztyńskich Brzezinach - ale gdzie się lęgły?
Na początku czerwca 2004 roku para pojawiła się na sosnach rosnących przed moim domem. Przywitała je wilczyca Aga, wyczulona na wścibstwo kawek i srok, które często wykradały jej jadło. Długo nie mogła zrozumieć, że tym razem to gołębie i nie wypada szczekać na nie, bo są wyjątkowymi gośćmi.
Tymczasem ptaki uwijały się na konarach, gdzie też nocowały. Wkrótce zauważyłem ciemniejszą plamę wśród igieł i liści winobluszcza. Kilkanaście luźno skrzyżowanych cienkich patyczków. Gniazdo!
Gołębie nic nie robiły sobie z psa ani naszej, piknikowej czasem, obecności pod sosnami. Po kilku dniach pojawiło się pierwsze jajko, potem drugie. Czy nie wypadną przez rzadko ułożone patyczki? Na sosnach zapadła cisza. Tylko wieczorem około godz. 20 łopot skrzydeł zaświadczał zmianę na rodzicielskim posterunku. Wysiadywanie trwało na tyle długo (17 dni), że zaniepokoiłem się, czy jajek nie wykradły sroki, gnieżdżące się u sąsiada. Lornetka niewiele pomagała. Ale pewnego lipcowego dnia coś się poruszyło - są młode!
Obserwacja karmienia rano i przed wieczorem (ależ regularność!) dostarczała niebywałych emocji. Małe rosły jak na drożdżach i pod koniec lipca zaczęły łazić po gałęziach. Nocowały przytulone do pnia. W połowie sierpnia ptaki przeniosły się na linię energetyczną, a potem widywałem je z rzadka na okolicznych nieużytkach do końca września. Chętnie objadały się też owocami świdośliwy. Myślę, że przed odlotem na zachód uchroniły się przed myśliwymi, bo można na nie polować od 15 sierpnia.
Miasta to sztuczne środowiska: temperatury tu wyższe, nasłonecznienie, zapylenie i hałas większe, opady częstsze, a jednocześnie bardziej sucho niż na sąsiednich terenach. Na dodatek wszystko stale się zmienia. Człowiek lgnie do takich urbicenoz, ale okazuje się, że i zwierzęta, a zwłaszcza ptaki czują się w miastach coraz lepiej. Popularne są kosy, pleszki, wróble mazurki, pliszki, wszelkie sikory, nie mówiąc o gołębiach, kawkach, gawronach i srokach, a nawet drapieżnych sowach, pustułkach i krogulcach. Pojawiają się też zdziczałe papugi.
Na śródmiejskich stawach można spotkać różne kaczki, łyski i łabędzie prawie przez cały rok. Na łąkach nad Łyną zimują czaple, od przedwiośnia do późnej jesieni wrzeszczą żurawie, brodzą bociany. Nad miastem często, zwłaszcza wiosną, krążą kruki i czajki.
Co je tu przyciąga? Zapewne nie sama zieleń. A może więcej jedzenia (odpadki, nasiona warzyw, owoce z działek, dokarmianie zimą) oraz mniej naturalnych wrogów? Czym się to jednak skończy, bo przecież miasto nie jest zbyt zdrowym środowiskiem dla ludzi, a cóż dopiero dla dzikiej fauny. Jak ją chronić? Jakie znaczenie dla ludzi (zdrowotne, egzystencjalne) ma obecność zwierząt w mieście? Próbują na to odpowiedzieć naukowcy prowadzący badania pod hasłem „Fauna miast Europy Środkowej XXI wieku”. Uczestniczy w nich kilka ośrodków uniwersyteckich, w tym i Olsztyn. Badacze stwierdzili, że w miastach przybywa gatunków kosmopolitycznych i wędrownych, rzadkich, zagrożonych wyginięciem lub radykalnie zmieniających swe środowisko. Tak, jak „moje” grzywacze, które co roku zlatują na moje lub sąsiada sosny. Czy znów pojawią się wiosną? Nie mogę się doczekać.
PS. Część odpowiedzi na postawione pytania już jest, bo w 2006 roku powstała książka pt. „Ptaki Olsztyna” trójki olsztyńskich autorów: Jacka J. Nowakowskiego, Beaty Dulisz i Krzysztofa Lewandowskiego. Dopiero niedawno rzuciłem się na nią łapczywie, ale jej encyklopedyczny, czasem „ponadnaukowy”, monotonny język mnie poraził. Ciekawe tematy sprzedane mało ciekawie. I chociaż książka jest bogato ilustrowana, to brakuje mi zdjęć dość często widywanych przeze mnie ptaków: jerzyka, kuropatwy, czajki, drozda śpiewaka, dymówki, orzechówki (bezczelnie kradnie nam co roku orzechy) czy wcale nierzadkich przy zimowej stołówce sikor: czubatki i czarnogłówki.