Olsztynianka Ania, studentka trzeciego roku technologii żywności na UWM, była ostatnią z kobiet, którą profesor Eugeniusz Geno Małkowski sportretował „jak ją Pan Bóg tworzył” w ramach projektu „Początek Świata”. Dzisiejsze (16.02) publiczne malowanie aktu Ani, było też ostatnią odsłoną przygotowywanej od października ubiegłego roku przez Gena Małkowskiego wystawy malowanych „na żywo” kobiecych aktów. Dziś prezentowana w Galerii Rynek MOK od 15 stycznia wystawa została zamknięta.
-
Pozuję nago nie pierwszy raz - mówi dzisiejsza modelka Ania. -
Wcześniej pozowałam przed obiektywem aparatu. To fajne przeżycie. Zawsze marzyłam o czymś takim.Geno Małkowski aż czterokrotnie portretował Anię. Pozowanie nie było sprawą prostą, łatwą i przyjemną.
- Dzisiaj, jako modelka, czuję się dobrze, bo mam łatwą pozę - mówi Ania. -
Ale miałam ciężkie chwile przy poprzednich portretach. Niektóre pozy były bardzo niewygodne. Trzeba było robić częste przerwy, bo trudno mi było wytrzymać. Ale mam takie motto, że dla urody i sztuki trzeba cierpieć.
Ania nie żałuje, że wzięła udział w realizacji tego nietypowego przedsięwzięcia prof. Małkowskiego.
-
Jestem zadowolona, ze odważyłam się pozować nago. To było jedno z takich zwariowanych moich marzeń - mówi.
- Nie miałam więc oporów przed pozowaniem. To przecież sztukaJeden z aktów trafi do domu modelki.
- Wydaje mi się, że najlepszy będzie dzisiejszy portret i ten chciałabym zabrać ze sobą, ale okazuje się, że ten obraz musi pozostać w kolekcji. Dlatego wybrałam już inny obraz dla siebie - mówi studentka.
Przez miesiąc w Galerii Rynek wystawianych było blisko 60 aktów namalowanych ręką prof. Małkowskiego. Dwadzieścia z nich pochodziło sprzed kilku lat, pozostałe profesor namalował od października minionego roku. Malowaniu często towarzyszyła publiczność.
- Podczas takiego malowania zmagam się strasznie z samym sobą, przechodzę katusze - mówi Geno Małkowski. -
Nie jest łatwo malować, gdy wszyscy patrzą. Często pracę obserwują studenci, ludzie zadają pytania, trzeba malować i odpowiadać. Publiczne malowanie nie jest powszechne, ale ja uważam, że jest to coś wspaniałego, gdzie można pokazać swój warsztat i zmierzyć się z lękiem przed publicznością. To jest niebywale trudne. W niektórych momentach czuję się więc jak bohater.Profesor Małkowski zaskoczył uczestników finisażu, udostępniając im spisane przemyślenia na temat odbioru sztuki przez publiczność, środowiska malarzy, mecenasów i propagatorów sztuki, w tym mediów. Nie są to uwagi zbyt pochlebne. Dominuje gorycz. Część z tych przemyśleń profesora publikujemy niżej.
******
Jako autor dosyć niezwykłej wystawy spróbuję odnieść się do sytuacji, jaka wynika z moich inicjatyw, zarówno ostatnich, jak i wcześniejszych. Mimo, że obecna, kończąca się dzisiaj ekspozycja trwała cały miesiąc, to wydaje mi się, że niewiele osób mnie zna. Dlatego spróbuję kilkoma zdaniami się przedstawić, aby stało się jasne dla mniej zorientowanych skąd przychodzę i dokąd zmierzam. Będzie wtedy bardziej oczywiste dla osób mniej mnie znających, jak i dla tych, którzy uważają, że wiedzą o mnie wiele, że zawsze tylko malarstwo i malowanie kierowały wszystkimi moimi poczynaniami.
Nikt nie mógł mnie namówić do żadnych innych inicjatyw, jeżeli nie dotyczyły twórczości wolnej niewprzęgniętej w jakąkolwiek inną ideę. Patrzę z niechęcią i dużą podejrzliwością na tych, co roznosząc ulotki, czy działając w podziemiu, oraz organizując akcje charytatywne (w końcu dla słusznej sprawy), zostawali uznani za wybitnych i szczególnie interesujących twórców. Owszem należy im się medal, może miejsce w Muzeum Ruchu Wolnościowego. Z pewnością ta ich niegdysiejsza chlubna działalność nic wspólnego nie ma ze sztuką. Walka się skończyła dwadzieścia lat temu. A oni posługując się wytartymi, nieaktualnymi schematami wynoszeni są na piedestał wielkich twórców. Oficjalnie i w majestacie obecnej władzy są nagradzani i obficie gratyfikowani. Przypominają się ich poprzednicy, którzy za kultywowanie jedynie słusznego systemu, jaki zafundowali nam nasi wschodni sąsiedzi, otrzymywali podobne splendory.
Na marginesie tego mojego braku zainteresowania polityką informuję, że nie jestem malarzem olsztyńskim, jak kilkakrotnie napisano w anonsach o wystawie „Początek świata”. Moje akcje malowania przyjmowane są z rezerwą przez konserwatystów, bo oczekuje się sztuki tradycyjnej w formie i treści a najlepiej zaangażowanej w bohaterski czas walki, czyli prymitywnie użytkowej. Towarzysze tego wymagali od artystów i tego samego oczekuje się od tych, którzy budują nową wspólną Europę, w której wolni artyści nie są potrzebni, jeżeli nie wpisują się w oczekiwane inicjatywy wspólnotowe. Tych wolnych artystów się przemilcza, tych twórców organa afirmujące naszą podległość będą wykluczały. Do tego używa się pospolitych sposobów, aby nie nagłośnić i nie wzbudzić zainteresowania, a raczej gasić entuzjazm i zachwyt.
To za przyczyną milczenia takich gazet, jak np. „Gazeta Wyborcza”, galerie z nowymi propozycjami są puste. Nadęte zachwalanie błahych i nieinteresujących pokazów, przy zmowie wyciszania wszystkiego, co powinno się polecać w wolnym i demokratycznym kraju, jest powodem kompletnej dezorientacji. W efekcie znikoma ilość osób przychodzi na wystawy, lękając się wyrazić swoje zdanie, gdyż wobec braku czytelnych kryteriów, panuje powszechny pogląd, że sztuka jest dla wtajemniczonych. Ci wtajemniczeni to układ, który przydziela sobie środki, często niewyobrażalnie ogromne na tzw. sztukę zaangażowaną, która nie ma żadnej wartości a otrzymywane rekompensaty są zapłatą za prawomyślność. Ta tzw. twórczość prędzej czy później znajdzie się na śmietniku lub w muzeum sztuki zniewolonej, podobnie, jak obiekty z minionego okresu znalazły swoje miejsce w Kozłówce.
Wystawa, którą przez miesiąc można było oglądać wydaje się mieć szczególne znaczenie tak pod względem malarskim, jak i z powodu nagromadzenia wizerunków nagich kobiet. Prezentowane akty pokazują panie z różnych środowisk w przedziale wiekowym od 20 do 55 lat. Szczególna ekspozycja ponad 60 obrazów w dniu wernisażu wzbudziła ogromne poruszenie. Przez kilka godzin niezmierzony tłum przewijał się przez galerię prezentującą nagość w dotychczas niestosowany sposób. Spodziewałem się większej reakcji w mediach. Jedynie „Gazeta Olsztyńska” zauważyła znaczenie tej szczególnej ekspozycji. Drukując kilkakrotnie artykuły i informacje o wydarzeniu, w tym raz na pierwszej stronie z ogromnym zdjęciem i tytułem „Tłumy olsztyniaków przyszły oglądać kobietę”.
„Gazeta Wyborcza” i jej poplecznicy zastosowali technikę wypróbowaną wielokrotnie przez ten organ prasowy. Przemilczenie oto najlepszy sposób wychłodzenia entuzjazmu tych, którzy wyrazili zachwyt. Z pewnością uruchomią mniejsze swoje agendy takie, jak np. „kulturka”, które wyrażą niby bezstronne zastrzeżenia (podobnie, jak zmanipulowali wystawę „365 portretów”. W ten sposób na lata kultura w Olsztynie afirmować będzie kicz, a „Gazeta Wyborcza” w spokoju będzie swoich nielicznych już czytelników informować, że nic interesującego się nie dzieje.
Tak wchodzimy do Europy, która mając dowody naszego braku własnej sztuki, zaproponuje nam to, co rodzi się w tzw. centrach kultury (Berlinie, Paryżu, Londynie itd.). Tak pozbawia się nas własnej tożsamości, w którym to procederze biorą udział właściciele „Agory”, dziennikarze „Gazety Wyborczej” i kreowani przez nich artyści - forpoczta tego, co zaleje już wszystkie nasze galerie, również te małe takie, jak Galeria „Rynek”. Na razie to oni opanowali „Zachętę” i Centrum Sztuki w Warszawie oraz BWA w Polsce, Sztuka jest zniewolona a przyjdzie czas, że Polska będzie zuniformizowana i takie wystawy. Jak „Początek świata” nie tylko będą przemilczane, ale przestaną się w ogóle pojawiać.
Eugeniusz Geno Małkowski
Z D J Ę C I A
G A L E R I A :