Osobiście nie jestem zwolennikiem obchodzonego 14 lutego walentynek. Staram się, aby w moim domu „walentynkowo” było przez okrągły rok. Jednakże w niedzielę, po porannej, internetowej prasówce, przełamałem się. Żwawo odpaliłem swój pojazd i pojechałem do jednego z olsztyńskich hipermarketów, celem zakupu prezentu dla dam mojego serca - wiecznie zapracowanej małżonki oraz „gospodyni” domu kotki Buraski.
Na samoobsługowym dziale cukierniczym do zakupu zachęcały wypieki w kształcie serca, ozdobione kwiatkami cukierniczymi w kształcie róży, w zamkniętych, plastikowych pojemnikach. Opodal spostrzegłem sympatyczną z wyglądu, nobliwą panią „Goździkową”, która dyskretnie otworzyła jeden z pojemników, zjadła zawartość, po czym puste opakowanie odłożyła na półkę. Potem inne pudełko z wypiekiem włożyła do swojego koszyka.
Byłem zszokowany widokiem, a że z racji swego charakteru i wychowania jestem człowiekiem stanowczym, w słusznych sprawach czasami wręcz upierdliwym, zwróciłem „Gożdzikowej” uwagę i poprosiłem, żeby puste pudełko również włożyła do koszyka i zapłaciła za zjedzony towar, w myśl zasady „towar macany należy do macanta”. Zagroziłem, że w innym przypadku powiadomię ochronę sklepu.
Pani „Gożdzikowa” dostała kolorków na twarzy, w złości coś burknęła, ale wzięła „macane” pudełko i poszła do kasy. Potem spiesznie udała się do swego samochodu.
Oczywiście z racji incydentu zrezygnowałem z zakupu w tym markecie. Moim paniom na osiedlu kupiłem kwiatka i Kitekat. Ugotowałem też świąteczny obiad. Panie były zadowolone i walentynki w domu minęły bezproblemowo.
Klient marketu******
Ps Wg znajomych praktyki podjadania, otwierania, próbowania produktów spożywczych w sklepach są nagminne. Takie przypadki trzeba zgłaszać personelowi lub ochronie sklepu, bo brudne łapska podjadaczy „macantów”, to nic dobrego.Pamiętajmy - hieny sklepowe typu „Goździkowa” są wśród nas.