Ewa Błaszczyk na Starym Mieście w Olsztynie (fot. MK)
Ze znaną aktorką i pieśniarką Ewą Błaszczyk rozmawiamy o jej wychodzeniu z depresji po nieszczęściach osobistych, o drodze artystycznej, współpracy ze Stanisławem Bareją oraz o nowej, tajemniczej roli.
- Przyjechała Pani do Olsztyna z recitalem pod tytułem „Nawet kiedy wichura...”, który nie jest komunikatem meteorologicznym i zawiera chyba jakieś przesłanie?- Tytuł wziął się z tekstu Jacka Kleyffa, którego tytuł w całości brzmi „I poczucie szczęścia, nawet gdy wichura”, więc nie jest to komunikat meteorologiczny.
- Można przyjąć, że ten utwór nawiązuje do Pani znanych przeżyć osobistych, czyli przedwczesnej śmierci męża i śpiączki córki Oli? Jest w tych piosenkach przekaz, że pomimo nieszczęść nie wolno się załamywać?
- Dlatego utworzyła Pani fundację AKOGO? Była to pewna forma wyjścia z depresji? A może sposób na samorealizację? - Nie, po prostu po wypadku mojej córki zobaczyłam, że pewnych struktur tu brakuje. Ratuje się czyjeś życie, a potem tego kogoś zostawia rodzinie, która nie jest przygotowana do opieki. Zobaczyłam bezradność tych ludzi i doszłam do wniosku, że pod tym względem jest dziura w medycynie. My próbujemy ją zasypać.
- W tej działalności charytatywnej odnalazła swoje drugie przeznaczenie?- Nie, nie, nie tędy droga... Po prostu przeszłam piekło i zobaczyłam bezradność innych ludzi, a że z racji zawodu mam jakąś siłę przebicia i w pierwszej fazie miałam pomoc kolegów ze środowiska, więc postanowiłam to im zwrócić. Powiedziałam kiedyś na scenie w Sali Kongresowej, że nie wiem jeszcze, jak, ale zwrócę. Ale to samo się zrodziło. Ja się naprawdę dobrze czuję w swoim zawodzie i wcale nie jest mi po drodze z urzędnikami, z którymi muszę się spotykać. Ale jak się powiedziało „a”, trzeba było iść dalej. Od początku jednak wiedziałam, że nie chodzi o pomoc indywidualną, ale stworzenie systemowego rozwiązania pod taką jednostkę chorobową.
- Pani popularność jest tu z pewnością pomocna?- No tak, bo taką kobietę z Białegostoku, która ma pięcioro dzieci, wyrzucą ze szpitala, to nawet nikt o tym nie usłyszy. Aktorzy, dziennikarze czy osoby z telewizji dyskontują swoją popularność najpierw zakładając fundacje, a potem tworząc konkretny program pomocy.
- Prezes fundacji to funkcja społeczna, a zawód to aktorka. Ta droga aktorska zaczęła się przypadkowo czy był to dłuższy proces dojrzewania? - Interesowałam się psychiką ludzką, a więc czymś między psychiatrią a psychologią i sądziłam, że w tym kierunku będę studiować. A potem tak się złożyło, że to zainteresowanie przeniosło się na wizję postaci literatury. Czyli również dotyczyło psychiki ludzi, tyle że w większości fikcyjnych.
- I nagle zapadła decyzja o szkole aktorskiej?- Tak, dosyć nagle to się stało. Wyznaczyłam sobie próg: będę próbować tylko raz, a jak się nie uda, wrócę do poprzednich zainteresowań. No i się dostałam! Ale jak szukam klucza do jakiejś roli, to wracam do podstaw, do analizy psychiki granej postaci.
- Tak było w przypadku skazanej na dożywocie więźniarki Klary w filmie „Nadzór”, w którym się Pani wybiła? Bo to była postać złożona pod względem psychologicznym? - Absolutnie się mieściła w polu moich zainteresowań. Ale zawsze tak jest w przypadku roli skomplikowanej. Im więcej w niej takich zakrętów psychicznych, komplikacji, tym jest ciekawsza i lepsza do zagrania.
- Dlatego ta rola stała się przełomowa?- Przełomowa? Po prostu pierwsza ważna i sensowna, o której można powiedzieć, że była prawdziwym debiutem.
- Ale od której stała się Pani znana i popularna, choć potem na tej drodze pojawiły się zakręty, jakieś poszukiwania w Niemczech i Austrii...- Tak, trochę tam pracowałam, ale także i tutaj. Choć oczywiście musiałam tu coś odmówić, czegoś nie zrobić, ale to normalne w tej sytuacji. W Polsce był stan wojenny, nie było pracy, więc pojechałam do Niemiec.
- A potem pojawiła się ta niespodziewana rola Kasi-taksówkarza w „Zmiennikach” Stanisława Barei. Podobno przyczynił się do tego Pani mąż Jacek Janczarski, scenarzysta tego serialu?- Nie, ta rola była proponowana Jadzi Jankowskiej-Cieślak, ale ona jej nie przyjęła. Bareja miał kłopot, a ja akurat byłam pod ręką. Poza tym troszkę byłam zmęczona tą sztampą wyobrażeniową o moim aktorstwie, a nie lubię sztamp. No bo jak „Nadzór” to zaraz musi być umęczona matka-Polka do końca życia. Takie zaszufladkowanie stało się nudne, więc postanowiłam fiknąć koziołka. Już wcześniej w Teatrze Telewizji zagrałam ekscentryczną prostytutkę, śpiewałam w kabarecie u Janka Pietrzaka, a potem trafiła się ta rola u Barei.
- A właśnie, jaki był Stanisław Bareja na planie filmowym? Podobno ciepły tak jak jego filmy, choć kpiące z ówczesnej rzeczywistości?- Oczywiście, to przecież widać, jaka w nich jest miłość do ludzi, do kraju z całym jego absurdem. Ja myślę, że cenzura tak mało ingerowała, ponieważ mimo obłędnego poziomu absurdów w jego filmach było tyle ciepła i w gruncie rzeczy akceptacji, co wynikało właśnie z osobowości Barei. Pamiętam go jako bardzo fajną osobę, skupioną na tym, co chce pokazać, a nie na sobie. Bardzo często u reżyserów spotyka się mocno wyeksponowane
ego i choć Bareja też to miał, ale z tym się nie obnosił. Fajna była z nim praca.
- A teraz jest praca z innymi. Skończyła już Pani zdjęcia do filmu „Mistyfikacja” Jacka Koprowicza o tajemniczym przypadku Witkacego, który podobno nie popełnił samobójstwa 17 września 1939 roku, lecz w ukryciu żył dalej? Pani gra jego muzę Czesławę Oknińską i ma to być rola zaskakująca?- Na ukończeniu jest już montaż obrazu, więc do finału niedaleko. Przede wszystkim jest to bardzo ciekawy, wciągający scenariusz Koprowicza, ale sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie po premierze. Zapowiada się jednak barwne, intrygujące kino. Kto oglądał „Medium” Koprowicza, ten wie, jaki jest jego filmowy
charakter pisma.
- A dlaczego nie widać Pani w telenowelach? Brak propozycji czy odwrotnie, nie chce Pani w nich grywać?- Jak się wyjedzie do Pernambuko, to w miejscu zamieszkania nas nie ma. I ja jestem taka właśnie
wyjechana, potwornie zajęta, co trzeba brać pod uwagę. Z tym, że zawsze jestem zainteresowana kinem opartym na dobrej literaturze, tak jak piosenką opartą na dobrym tekście. Tak po prostu mam.
- Czyli gdyby był dobry, ambitny serial, to też by Pani w nim zagrała?- Kiedyś brałam udział w telenoweli „Samo życie”, jak dopiero to ruszało. Tam była taka redakcja i był zamysł, że pracuję w dziale społecznym i powtarza się nazwa AKOGO? Ale potem ten wątek się rozmył. A tak w ogóle, żeby w filmie była jakaś postać, to ona musi być napisana. Niedawno z dzieckiem byłam w Moskwie na terapii o nazwie komórki macierzyste i po nocach nie mogłam spać, więc oglądałam filmy. No to sobie obejrzałam „Chłopców” według Reymonta i aż coś we mnie zawyło, że może być taka literatura, takie postacie i taki dobry film. Tylko że podstawą wszystkiego jest scenariusz! A scenarzyści od sitcomów czy telenowel, również reżyserzy, też nie są szczęśliwi, bo woleliby robić prawdziwe kino. Tylko taki jest dyktat telewizji, które patrzą na oglądalność i liczą wpływy z reklam!
- A piosenka jest dla Pani ważna? - Ważna i ją lubię. I w tym co robię jestem niezależna, bo mamy swój produkt, jedziemy swoim autem tam, gdzie nas chcą. Teraz jeżdżę między innymi z córką Manią, która trochę mi przygrywa, a to jest również nasz pomysł na to, aby być razem. Tak więc w sposób uzasadniony udajemy się do Londynu, Nowego Jorku, Olsztyna, Wałbrzycha i leśniczówki Pranie, gdzie byliśmy w te wakacje.
- Śpiewa Pani od dziecka?- Śpiewam od zawsze, a na scenie od szkoły aktorskiej. Występowałam „Pod Egidą” u Jana Pietrzaka, a tam zawsze było świetne towarzystwo; teksty pisali Kofta, Janczarski, Osiecka i Wojtek Młynarski, więc miałam to ciągle na świeżo.
- Tradycyjne pytanie na koniec: w Olsztynie bywa Pani często?- Byłam tu wcześniej ze sztukami teatralnymi, grałam w teatrze u Janusza Kijowskiego, byłam z recitalami, na poezji śpiewanej też byłam tam, gdzie ta lipa runęła...
Rozmawiał Marek Książek******
W maju 2000 roku, trzy miesiące po śmierci męża aktorki Jacka Janczarskiego (pisarza, dramaturga, satyryka, scenarzysty filmowego), jej córki Ola i Mania zażywały tabletki przeciwgrypowe. Ola się zakrztusiła i popiła wodą, która dostała się do płuc i nastąpiło niedotlenienie mózgu, które spowodowało śpiączkę. Chora cały czas jest poddawana rehabilitacji. Ma otwarte oczy, ale nic nie mówi (jest to tzw. śpiączka czuwająca).Fundacja AKOGO? została założona w 2002 roku przez Ewę Błaszczyk-Janczarską oraz ks. Wojtka Drozdowicza (twórcę programu „Ziarno” w TVP). Celem fundacji jest pomoc dzieciom po ciężkich urazach mózgu oraz wybudowanie pierwszej w Polsce kliniki-wzorca (na 15 łóżek) przy oddziale Rehabilitacji Neurologicznej w Centrum Zdrowia Dziecka - Centralnym Szpitalu Dziecięcym w Polsce, gdzie te najcięższe przypadki trafiają. Pacjent będzie leczony i rehabilitowany nawet do półtora roku po wypadku, według indywidualnego programu, który ustalą wspólnie lekarze, rehabilitanci i rodzice.Ewa Błaszczyk wystąpiła w Olsztynie 14 sierpnia 2009 r. na Trzydniówce Teatralnej organizowanej przez Miejski Ośrodek Kultury