Oni nie wiedzą i nie domyślają się nawet, że mogę napisać ten tekst, bo niby dlaczego. Bardzo chcę napisać słów kilka o ludziach drugiego planu, od których tak bardzo zależy jakość planu pierwszego i co tu owijać w bawełnę - od których tym samym zależy niemalże całe lato w Olsztynie! To ekipa techniczna. Zenek, Karol..., wielu ich - od świateł i dźwięku, od zwojów kabli i sceny... Przepraszam, ale nie pamiętam wszystkich imion z ekipy.
Tych ludzi z widzenia zna pewnie każdy. Niosą markę Miejskiego Ośrodka Kultury. Niedawno miałam okazję przyglądać się im w amfiteatrze. Późnym wieczorem miał odbyć się koncert. Nic wielkiego, jeden z wielu, wcale nie największych, ale oni już byli od rana. Skupieni i zorganizowani - tak przynajmniej to wyglądało - jakby chodziło o coś wyjątkowego, jakby to była „ta” właśnie impreza. Naprawdę takie i większe imprezy były wczoraj i takie lub większe będą jutro, ale ekipa nie traktuje ich w kategoriach od ważnych do mniej ważnych, bo każda zaświadczy o ich pracy.
W wielu miejscach sceny można było wpaść na kubki z kawą. Dużo ich. Na skrzyniach ze sprzętem stos kanapek - klasycznie „męskich” czyli z grubymi kromkami chleba jak dla żniwiarzy. Ludzie z ekipy porozumiewali się krótkim hasłami niby szyfrem. Biegali, wspinali się, nosili, przesuwali, obmierzali i znów biegali, wspinali się, nosili... Po drodze kawa, papierosek, kanapka i znów - biegli, wspinali się, nosili... Mnóstwo kabli, ułożonych jak gniazda włoskiego makaronu. Zestaw wkrętaków i „kombinerek” ułożonych obok siebie jak na wystawie w sklepie. Nikt niczego nie szuka, bo wszystko w każdym miejscu musi być pod ręką. Do tego było dziwnie spokojnie - żadnych wariacji i perturbacji, choć zerkanie na zegarek oznaczało, że czas leciał zbyt szybko, a roboty pozostawało sporo, no i te telefony od i do, a wszystkie pilne.
Przyglądałam się z boku, starałam się być niewidoczna, ale oni i tak mnie widzieli. Pytali, czy wszystko „idzie po myśli i zgodnie z oczekiwaniem”, nie traktowali mnie ani za lepszą, ani za gorszą, ani za żadne inne nie wiadomo co i po co. Dla nich byłam po prostu kimś, komu trzeba dobrze przygotować miejsce wydarzenia - tak samo jak wcześniej trzeba było to samo zrobić dla pięknych i sławnych. To bardzo miłe uczucie. Kiedy po północy jechałam do domu, oni dopiero to planowali za godzinę lub dwie.
Z D J Ę C I A