Po trzecim dniu wynoszenia kota na warunki niezdatne do życia emerytka ostatecznie poczuła się jak szmata i kat zwierząt, i oczywiście już musiała go zatrzymać! Fryderyk błyskawicznie zmniejszył nieco dawki wdzięczności na rzecz stanowczego charakteru, ale i tak było warto... Tak więc owego ranka starsza pani ukonstytuowała się co nieco i postanowiła wyjść na krótki spacerek z Fredusiem u nogi (na gustownych czerwonych szeleczkach), choć ostatnio niestety ze spacerami miała coraz większy kłopot. Otóż jej ukochana trasa spacerowa wiodła przez Stare Miasto (trochę ze względu na upodobanie Fredka do Teatru Telewizji w wykonaniu olsztyńskiej trupy gołębi, a trochę przez znajomych koczujących od rana na ławkach w pełnym słońcu. Emeryci uwielbiali to darmowe solarium ze względu na słabe serca oczywiście i możliwość zbiorowego odwiedzania lekarza post factum).
Tak czy owak pani Irena z kotem zazwyczaj zawieszali się na Starówce na dobre dwie godziny. Odkąd jednak zagnieździł się tam ten okropny chłopak z gitarą, kot zdecydowanie zaczął się biesić od hałasu. No i marniał w oczach z braku powietrza po prostu! A starsza pani z braku świeżych wiadomości. Coś trzeba z tym młodzieńcem zrobić - skoro straż miejska nie reaguje, obywatele muszą wziąć sprawy w swoje ręce. I jeszcze żeby choć nie śpiewał tych różnych sprośności...
Gołąb Tymoteusz wyjął głowę spod skrzydła o 5.30, jednocześnie z pierwszymi promieniami letniego słońca. Było fajnie. Odlotowo, no! Jak wszystkie dropiowate nie miał może za wielkiego groszka mózgowego, ale wiedział jedno: dziś znów będą muchy, ziarna, a może nawet koło fontanny wycieczka dziecięca z mnóstwem pokruszonego chleba w rękach. Jedno z kolei go niepokoiło: wbrew wszystkim ludzkim teoriom, ptaki może są głupie, ale nie GŁUCHE, i słyszą okropne dźwięki. Na przykład śpiew przy gitarze: głośny i szkodliwy. Szkodliwy w trawieniu. Człowiek z gitarą, niedaleko fontanny. Głośny, szkodzi trawieniu. Musi odejść!!!
Minęła doba.
Ósma trzydzieści rano. Pusto na ulicy jak na amerykańskim filmie sensacyjnym. Grajek rozkłada się do pracy pod sklepem kosmetycznym. Zaczyna z wyraźną przyjemnością od mocnego akordu! - wyjątkowo lubi „Whisky, moja żono”...
Wtedy Tymoteusz lotem koszącym nagle atakuje grajka!!! Grucha „Spppadaj!” i dziobie z wyjątkowym okrucieństwem. I odfruwa. Wreszcie będzie dobrze trawić.
Anna budzi się o 9.10. Mimo otwartego okna w mieszkaniu panuje wyjątkowa cisza. Cisza po raz pierwszy od trzech tygodni. Anna przeciąga się rozkosznie i nic jej nie niepokoi, nawet fakt, iż w prawej ręce ma jakby lekko... lepki?... nóż do krojenia owoców. Lepki nóż i ciemnoczerwony - od krwi czy soku, doprawdy...
Ksiądz Mateusz budzi się świeżutki i w dobrym humorze. Pierwsze jego spojrzenie na świat rzucone przez szeroko otwarte okno spoczęło na wschodniej ścianie kościoła. Od zewnątrz wcale nie była zagrzybiona... Oj, dobrze się dziś czuł - ostatnio tak było chyba na urlopie. Albo nawet na imieninach arcybiskupa! Tylko coś go, świętopietrze!, gniecie w nadgarstek...
Pani Irena zaspała. Obudziła się po dziewiątej i pierwsze, co odczuła tuż po otwarciu oczu, było głębokie zdumienie: dlaczego Fryderyk nie obudził jej zwyczajowym skakaniem po żołądku? Nawet teraz siedział na wprost jej łóżka, wysoko na szafie, i tylko obserwował z chłodnym zainteresowaniem. Żadnych oznak skrajnego wyniszczenia kilkugodzinnym głodem! Dziwne. „Kici kici” -powiedziała machinalnie, ale bydlak tylko posnifał w jej kierunku i niby wyraz odrazy odmalował się na jego pyszczku, jakby poczuł jakiś odrażający, obcy zapach. „Czekaj, zaraz sam przyjdziesz do miski!” - pomyślała mściwie i zaczęła się powoli gramolić z pościeli - oj, sztywne te jej stawy... Coś z brzękiem spadło na podłogę. Na białym dywaniku koło łóżka pojawiły się jaskrawoczerwone plamki...
25 lipca wieczorem starszy aspirant Kurdybanek pozostawił w olsztyńskim areszcie śledczym trzy osoby - zdawałoby się (co napisał w raporcie) kompletnie z sobą niezwiązane, a podejrzane o zamordowanie (kilkadziesiąt drobnych ran kłutych) młodocianego Piotra S., trudniącego się występami ulicznymi. Jedyne, co łączy podejrzanych, to fakt, iż (co zeznały) obudziły się rano z zakrwawionymi nożami przy twarzy. Na ostrzach krew grupy 0 Rh- (grupa krwi zamordowanego). Oczywiście żaden z podejrzanych „nic nie widział, nic nie słyszał i oczywiście nie posiada odcisków, a przynajmniej nie, panie władzo, takich, jakie są na rękojeści noża!”. Najmniej podobne odciski (jak twierdzi) ma ksiądz proboszcz Mateusz...
25 lipca wieczorem gołąb Tymoteusz zasnął snem sprawiedliwego o 21.05 - równo z ostatnim promieniem słońca. Świetnie dziś trawił.
*** Wszystkie wymienione w opowiadaniu osoby istnieją i są zdolne do popełnienia morderstwa.
Anna Rau
Egzemplarze wydawnictwa „VariArt” są dostępne m.in. w Starym Ratuszu WBP przy olsztyńskim Starym Mieście.