Rozmowa z wojewodą warmińsko-mazurskim Marianem Podziewskim
- Mamy środek letniego sezonu turystycznego, a wojewoda odpowiada za bezpieczeństwo publiczne w regionie. Czy turyści mogą się u nas czuć bezpiecznie, również na wodzie?- Zdecydowanie bezpieczniej niż kilka lat temu. Podam tylko, że w tym roku na zakup sprzętu wodnego czy szkolenie dotyczące bezpieczeństwa na wodzie przeznaczyliśmy prawie 4 mln zł więcej niż w 2007 roku, kiedy to mazurskie jeziora nawiedził „biały szkwał”. Ważne jest też uruchomienie w 18 punktach na Wielkich Jeziorach Mazurskich sygnalizacji świetlnej. Sam niedawno tam pływałem i wiem, że to bardzo korzystnie wpływa na bezpieczeństwo żeglarzy.
- A na czym ten system polega?
- Jeżeli nadchodzą złe warunki pogodowe, w widocznych miejscach na słupach świecą się pulsacyjne lampy i one uprzedzają, że pogoda się pogarsza i trzeba uciekać przed zagrożeniem. A na ten czas żeglarze mają obowiązek spływania do portu. Poza tym uważam, że bardzo dobrym rozwiązaniem jest wysyłanie sms-ów o załamaniu się pogody do tych żeglarzy, którzy pływają po jeziorze, ale na zarejestrowanych łodziach. Czyli żeglarz rejestruje swoją jednostkę w bazie, w WOPR, zostawia tam numer telefonu, na który w razie zagrożenia otrzymuje alarmujący sygnał. A swoją drogą w wielu miejscach, w tym na słupach, jest podany numer 601 100 100 i każdy żeglarz może pod ten numer zadzwonić, by dowiedzieć się, jaka go czeka pogoda.
- I to wszystko jest finansowane ze źródeł państwowych?- Z różnych źródeł. Administracja rządowa finansuje przede wszystkim służby ratownicze, czyli WOPR, Mazurską Służbę Ratowniczą i Państwową Straż Pożarną. Co prawda PSP jako taka nie jest służbą ratowniczą, ale jako służba prewencyjna, w ciągu ostatnich dwóch lat, została wyposażona w znaczące ilości sprzętu. Szczególnie trzeba podkreślić fakt zakupu trzech łodzi hybrydowych, które bardzo szybko podpływają do miejsca zdarzenia. I ta szybkość powoduje, że jest realnie duża szansa na uratowanie tonącego, a nie wyciąganie z wody topielca.
- Skoro o tym mowa, to warto wspomnieć o ratownictwie medycznym. Czy jego jakość jest wystarczająca, a jeśli nie, to jakie działania trzeba podjąć, aby zadowoleni z niego byli potrzebujący pomocy i sami ratownicy?- W porównaniu do zeszłego roku w województwie przybyło siedem zespołów ratownictwa medycznego, co w sumie daje 72 tych zespołów. Jest to sieć ratownictwa wystarczająca również pod względem rozmieszczenia, co wiąże się z czasem dojazdu do zdarzenia. Nigdy jeszcze ratownictwo medyczne nie miało tak wysokiego finansowania, jak w tym roku.
- Czy jednak pieniądze są wystarczającym środkiem, by to ratownictwo stało na wysokim poziomie? Bo chyba pieniądze to nie wszystko?- Oczywiście! Już przy podpisywaniu kontraktów na zadania ratownictwa medycznego określa się parametry dla ratownika, jak i całego zespołu. Nie ma takiej możliwości, żeby w takim standardowym zespole nie było anestezjologa lub chirurga. I każdy z ratowników medycznych musi mieć uprawnienia uzyskane po odpowiednim przeszkoleniu. To już nie te czasy, gdy karetką pogotowia jeździł pielęgniarz, który potrafił dać zastrzyk i na tym kończyły się jego umiejętności.
- Wróćmy do mazurskich jezior, które mają szansę stać się nowym cudem natury w plebiscycie fundacji New7Wonders. Czy nie ma Pan obaw, że za tą etykietą nie jest już tak pięknie, choćby pod względem czystości jezior? Na przykład nie ma urządzeń do opróżniania toalet jachtowych, a tych łodzi przecież ostatnio mnóstwo przybyło? - Trochę ma pan racji, bo faktycznie na Wielkich Jeziorach Mazurskich nie ma takiego systemu do przejmowania zanieczyszczeń z jachtów. Ale kilka portów jest wyposażonych w pompy do opróżniania toalet jachtowych i można z takiej usługi skorzystać. Pod tym względem bardzo dobrym przykładem jest Jeziorak i Pojezierze Iławskie, gdzie opracowano cały program wywozu nieczystości płynnych i stałych zbieranych z wody. Nawet byłem świadkiem ustawiania pomostów pływających i stałych, z których te różne śmieci się zbiera. Jest to naprawdę świetny pomysł!
- Tam próbuje się opodatkować wodniaków...- Moim zdaniem to całkiem sensowne rozwiązanie. Jeżeli turysta produkuje śmieci nad wodą, to niech płaci za nie na takiej samej zasadzie, co w miejscu swego zamieszkania. Przy okazji warto wspomnieć, że jest też realizowany kompleksowy Masterplan dla Wielkich Jezior Mazurskich, który przewiduje przebudowę sieci kanalizacyjnych, wodociągowych, deszczowych oraz oczyszczalni ścieków. A co istotne, jest w nim także uwzględniona sprawa odbioru śmieci z jezior. Na szczęście udało się rozwiązać kolejny problem z tym związany, mianowicie na brzegu tych jezior, za wyjątkiem Mikołajek, powstała sieć stacji paliw, gdzie tankowane są jachty motorowe. Do tej pory obowiązywał system chałupniczy; po prostu paliwo dostarczano do łodzi w kanistrach, a przy napełnianiu zbiorników często rozlewano benzynę do wody, czego teraz już nie ma. Można więc stwierdzić, że czystość naszych jezior wyraźnie się poprawiła, co wynika także z wyższej świadomości ekologicznej ludzi.
- Dziesięć lat temu, w wyniku reformy administracyjnej, Kraina Wielkich Jezior Mazurskich powróciła do „macierzy”, czyli do regionu ze stolicą w Olsztynie. Tak jak wschodnia część z Gołdapią, skąd Pan się wywodzi. Czy po tym okresie proces integracji można uznać za zakończony? - Gołdap przegłosowała przystąpienie do województwa warmińsko-mazurskiego, choć miała do wyboru także podlaskie. Głównie dlatego, że rejon Gołdapi, Olecka czy nawet Ełku należy do tzw. Mazur Garbatych, gdzie przebiega Garb Szeski, więc jest do naturalne dopełnienie regionu o nazwie Warmia i Mazury. Natomiast Mikołajki, Giżycko czy Węgorzewo po 23 latach powróciły do Olsztyna, czyli znów są u siebie.
- A jak jest z Elblągiem, który ciążył do Gdańska i z dużymi oporami wchodził w skład obecnego województwa?- Już kiedyś wyraziłem opinię, że Elbląg w woj. warmińsko-mazurskim jest pępkiem świata, a w woj. pomorskim byłby niechcianym bratem. Sądzę, że wiele zyskał na przynależności do naszego regionu. Chociaż rozumiem mieszkańców Elbląga, wcześniej miasta wojewódzkiego, że po reformie administracyjnej straciło taki status. Niemniej jest to jedno z lepiej rozwijających się miast w regionie.
- Ale czy elblążanie utożsamiają się już z naszym regionem?- Mój brat mieszkający w Elblągu czuje się już mocno związany z woj. warmińsko-mazurskim, a w przypadku innych mieszkańców jest to tendencja rosnąca. Może u niektórych pozostał jeszcze sentyment do Gdańska, ale coraz więcej przyznaje, że ta przynależność daje więcej korzyści niż strat. Jest w Elblągu delegatura Urzędu Wojewódzkiego, w ostatnim czasie powołano tam oddział Inspekcji Transportu Drogowego, czyli miasto posiada te funkcje, które pozwalają poczuć się współgospodarzem regionu.
- Dzięki powiększeniu regionu o wspomniane miasta i tereny jesteśmy jedynym województwem, który ma granicę z Rosją, ściślej z Obwodem Kaliningradzkim. Mamy wystarczająco dużo przejść granicznych i czy właśnie tego dotyczyło ostatnie Pańskie spotkanie z władzami gmin i powiatów przygranicznych w Gołdapi? Doszło do konkretnych ustaleń?- Ustalenia konkretne są zapisane w umowie międzynarodowej i tutaj nic się nie zmieni, dopóki nie zostaną zrealizowane zaplanowane inwestycje na granicy. Czyli muszą być ukończone i uruchomione te przejścia, które wpisano w umowę i te, które w ostatnim czasie nie miały szczęścia być zmodernizowane. Udało się jednak uniknąć kryzysu inwestycji granicznych, bo są one nadal realizowane w Grzechotkach, Bezledach i właśnie w Gołdapi.
- Ale w związku z Euro 2012 zmieniły się priorytety w tych sprawach, bo najważniejsza jest teraz granica z Ukrainą?- Istotnie, jest to priorytet, niemniej prace inwestycyjne na granicy z Obwodem Kaliningradzkim trwają, tylko może nie w takim wymiarze, jak byśmy oczekiwali.
- Może jest mniejsze zapotrzebowanie na nowe przejścia, bo chyba ruch graniczny się zmniejszył?- Generalnie ruch graniczny na wszystkich przejściach z obwodem zmniejszył się o 50 procent. Wynika to z przyczyn naturalnych, ponieważ odpadła obsługa pojazdów osobowych, które niejednokrotnie nielegalnie przewoziły towar w obie strony. Wejście do grupy Schengen, co wiąże się z uszczelnieniem granicy, spowodowało, że praktycznie wyeliminowano tam przewożenie towarów bezakcyzowych.
- Można więc powiedzieć, że „mrówki” przeżywają kryzys, tak jak cały świat ogarnął kryzys finansowy. W naszym regionie też jest odczuwalny i co robi wojewoda, żeby złagodzić jego skutki?- Niestety, ten kryzys dotknął także nasze województwo, najbardziej branżę drzewną, meblarską, ale również samochodową, co uderza zwłaszcza w największego pracodawcę, jakim jest u nas Michelin Polska, ale także w Zakłady Elektrotechniki Motoryzacyjnej w Ełku. A w ostatnim czasie odczuwa się zagrożenie dla zakładów przetwórstwa mięsnego, gdzie są zapowiedzi zwolnień grupowych i to jest bardzo niebezpieczny sygnał.
- Skarb Państwa nie ma już jednak w nich udziałów, więc co może pomóc wojewoda jako przedstawiciel rządu?- Zdecydowanie są to firmy prywatne i spółki handlowe, na których działalność wojewoda nie ma wpływu i możliwości bezpośredniej pomocy. Przypomnę jednak, że rząd opracowuje program wsparcia dla małych i średnich przedsiębiorstw. Co jednak ciekawe, przedsiębiorcy nie oczekują wsparcia finansowego, lecz gwarancji kredytowych, ponieważ banki nie chcą ponosić ryzyka i odmawiają udzielenia kredytów obrotowych, nie biorąc pod uwagę nawet dużego majątku firmy. Myślę, że rząd wypracuje taki system, który pozwoli na uratowanie wielu zakładów niemających płynności finansowej i to z różnych względów. Mam też nadzieję, że nowe możliwości stworzy realizacja wielu inwestycji z Regionalnego Programu Operacyjnego, którym dysponuje samorząd województwa. Ważne jest to, że w tym roku przyśpiesza rozstrzyganie konkursów, żeby pieniądze jak najszybciej trafiły do przedsiębiorców.
- Tymczasem premier szuka 20 mld zł oszczędności, a Pan pewnie mu w tym pomaga. Na czym ta pomoc polega?- Analizujemy, jakie było wykonanie budżetu w roku ubiegłym i jaki jest stopień zaawansowania niektórych działań w tym roku. Szukamy tych oszczędności i jak każde województwo dostaliśmy dyspozycję, aby zweryfikować ten budżet. Dokonaliśmy już zmian w różnych obszarach i zmniejszyliśmy wydatki o 5-8 procent.
- Mniej więcej jaka to jest kwota?- Jest to 57 mln zł, a więc dosyć istotna kwota przy budżecie 1,1 mld zł przewidzianym na rok 2009.
- A w samym Urzędzie Wojewódzkim czy też wojewódzkiej administracji zespolonej przewiduje się jakieś cięcia kadrowe? - Nie, bo tak jak pan premier zapowiedział, szukanie oszczędności nie dotyczy płac i zatrudnienia. Nie szukamy oszczędności w ludziach, ponieważ mamy wiele zadań, które wykonują wysoko wykwalifikowani pracownicy nieraz ponad limit i to za niewielkie pieniądze. Bo wbrew powszechnym opiniom w administracji rządowej wcale dobrze się nie zarabia. Co więcej, to my szukamy fachowców: budowlanych, geodetów, prawników, ale - niestety - oni wybierają pracę w prywatnych firmach za znacznie lepsze pieniądze.
- Po reformie administracyjnej część zadań administracji rządowej przejął samorząd województwa, ale z kolei wojewoda stoi na straży przestrzegania prawa stanowionego przez samorządy lokalne. Nie jest to chyba wdzięczne zajęcie, bo nie zawsze udaje się podjąć salomonowe decyzje, trzeba czasami unieważniać uchwały radnych, jak np. w gminie Morąg w sprawie likwidacji dwóch szkół. - Tak, to niezbyt wdzięczna rola, trochę taka policyjna. Zdaję sobie sprawę z tego, że rozstrzygnięcia nadzorcze, bo tak się to nazywa, stanowią języczek u wagi dla samorządów i osób, których to dotyczy. Wojewoda nie jest przez nich lubiany, bo te rozstrzygnięcia są dla nich przeważnie niekorzystne. Jeśli bowiem nie ma zastrzeżeń do uchwał podjętych przez radnych, to po prostu one tej procedurze nie są poddawane. Wiem, że zawsze któraś ze stron będzie niezadowolona. Żywym tego przykładem jest rozstrzygnięcie nadzorcze z Ełku, gdzie trwają boje o poszerzenie granic miasta kosztem terenów gminnych.
- Ale w sprawie likwidacji podmorąskich szkół w Kaliniku i Bogaczewie poniósł Pan porażkę?- Nie poniosłem porażki, ponieważ sąd nie odniósł się do merytorycznej, lecz formalnej strony rozstrzygnięcia z powodu niedotrzymania terminów. Sądzę, że w konsekwencji to nie jest porażka i gdybym miał jeszcze raz unieważnić uchwałę radnych w Morągu o likwidacji szkół, jeszcze raz zrobiłbym to samo.
- A co z olsztyńskim radnym PO Janem Tandyrakiem?- Sprawa trwa tak długo, ponieważ pan radny Tandyrak odwołał się do Sądu Administracyjnego, gdzie toczy się postępowanie. Prawo jednak wyraźnie wskazuje, że radny nie może prowadzić działalności na mieniu komunalnym, a w tym przypadku jest to oczywiste. Nie mam więc żadnych wątpliwości, że radny naruszył prawo w tym zakresie i sądzę, że wyrok sądu będzie na korzyść rozstrzygnięcia nadzorczego, które wobec radnego zastosowałem.
- Pan sam wcześniej pracował w samorządzie gminnym w Gołdapi, skąd po objęciu stanowiska wojewody przeniósł się do Olsztyna. Ale bez rodziny, więc pewnie Pan jeździ do domu, by ją odwiedzić?- Gdybym się na to zdecydował, to tylko bym jeździł, ponieważ jest to prawie 200 kilometrów! Zdarza mi się być w weekend w Gołdapi, ale często właśnie wtedy przypadają różne uroczystości, święta, rocznice, kiedy muszę być w Olsztynie, bo pełnię taką a nie inną funkcję.
- A co na to rodzina? Nie ma pretensji, że ją Pan zaniedbuje?- Mam tam tylko żonę, z którą się jakoś dogadujemy. Gorzej, gdy nie ma mnie w domu trzy tygodnie...
- To może lepiej sprowadzić małżonkę do Olsztyna? - Nie jest to takie proste. Żona prowadzi działalność gospodarczą, ma w Gołdapi gabinet protetyczny, ma swoich klientów, obowiązki, unormowaną pracę zawodową. A wojewoda to funkcja tymczasowa i siedzi się trochę tak jak na rozbrojonej minie.
- Pewnie więc urlop spędzicie razem, jeśli jeszcze Pan nie brał?- Niedawno byłem w Czechach i na Bornholmie, ale służbowo. A normalnego urlopu prawdopodobnie w tym roku nie będzie. Jak skończę kadencję wcześniej czy później, to sobie odbiję. Czyli tradycyjnie popłynę w trzytygodniowy rejs i to pełnomorskim jachtem, bo żeglarstwo to moja wielka pasja.
Rozmawiał Marek Książek