Wszyscy ci, którzy pamiętają przygody Pogromców Duchów z dwóch filmów nakręconych kolejno w latach 1984 i 89, na pewno chętnie zobaczyliby kolejne odsłony. Do takiego wniosku doszli przynajmniej DAN AYKROYD i HAROLD RAMIS (scenarzyści i odtwórcy głównych ról w obu filmach), tworząc scenariusz do kolejnej części o naukowcach szalejących z Proton Packami. Tym razem jednak nie mamy do czynienia z filmem.
Jak wiadomo ludzie z branży filmowej co raz częściej sięgają po kolejny środek wyrazu, jakim są gry wideo. Steven Spielberg, James Cameron, czy Vin Diesel zdążyli już zauważyć, że jest to bardzo dobrze prosperująca branża, a popyt na gry zbliża się do punktu, w którym zacznie przewyższać pozostałe części przemysłu rozrywkowego.
Nie dziwi mnie więc fakt, że zamiast kolejnej części filmu dostajemy w swoje ręce właśnie płytkę z grą. Czerwcowa premiera Gostbusters napełniła moje serce radością, ponieważ filmy o Pogromcach Duchów oglądałem jako dzieciak i mimo upływu lat wciąż wracam pamięcią do najśmieszniejszych scen i najciekawszych momentów. Czy gra sprosta oczekiwaniom fanów i zyska rzesze nowych zwolenników?
GHOSTBUSTERS: THE VIDEO GAMEWarto przypomnieć, że losy tej produkcji były niepewne, ponieważ mimo zaawansowanych prac gra straciła wydawcę. Po tym, jak ACTIVISION porzuciło projekt, TERMINAL REALITY borykało się ze znalezieniem nowych funduszy na ukończenie prac. ATARI udzielało wsparcia, ale w końcu nowym wydawcą zostało SONY, zapewniając czasowego exclusive dla swojej konsoli (tylko w Europie). Natomiast Wii, PS2 i PSP dostaną zmodyfikowane wersje z kreskówkową oprawą.
Nawet nie chcę wiedzieć jak wyglądały negocjacje i dlaczego tak to wszystko pokrętnie się poukładało, najważniejszą rzeczą jest, że gra się ukazała.
p>
FABUŁAWydarzenia przedstawione w grze rozpoczynają się niedługo po zakończeniu drugiej części filmu. A na drodze naukowców znów staną różnego rodzaju duchy, na czele z tym głównym złem nękającym mieszkańców Nowego Yorku. Doktorzy PETER VENKMAN, RAYMOND STANTZ, EGON SPENGLER i najęty przez nich WINSTON ZEDDEMORE wciąż świetnie się trzymają i dają nieźle popalić siłom nadprzyrodzonym.
Historia zaczyna się w chwili, kiedy do drużyny czterech Pogromców dołącza kolejny „bezimienny” bohater i to właśnie gracz będzie kierował jego poczynaniami. W związku z tym, że nasz podopieczny to nowicjusz, od razu przypada mu rola testowania nowego sprzętu i prototypowej broni budowanej przez SPENGLERA.
Cały scenariusz trzyma bardzo dobry poziom i świetnie komponuje się z grą komputerową. Jest tu mnóstwo atrakcji związanych z rozwojem fabularnym, lecz nie brakuje również ogromnej dawki humoru i pozytywnego klimatu, którym ociekały filmowe obrazy.
PETER VENKMAN (BILLa MURRAY) wciąż jest cynikiem i kobieciarzem mającym wszystko poniżej... PROTON PACKA. RAY STANTZ (DAN AYKROYD) jest z kolei wiecznie wszystkim podekscytowany i niezwykle zaangażowany w to, co robi. EGON (HARROLD RAMIS) to z kolei przykładowy typ naukowca analizującego chłodnym okiem każdą informację. WINSTON ZEDDMORE (ERNIE HUDSON) jest niezwykły przez to, że wydaje się być jedynym normalnym członkiem tego ekscentrycznego zespołu.
Jak możecie zauważyć, za wszystkimi wypowiedzianymi tekstami stoją aktorzy z filmowego pierwowzoru. Nie udało się namówić do współpracy SIGOURNEY WEAVER a szkoda, bo to znakomita aktorka. Nie ma niestety również RICKa MORANISa, co napawa największym smutkiem, ponieważ wszystkie filmowe sekwencje z jego udziałem wywoływały u mnie salwy śmiechu.
Wiele wątków scenariusza bezpośrednio nawiązuje do zdarzeń z poprzednich części i często puszcza oczko w kierunku fanów serii, zaciągając nas do znanych z filmu miejsc lub zmuszając do walki ze zjawami, które się w nich pojawiły.
Cała warstwa tekstowa trzyma dobry poziom.
Strona fabularna jest logiczna i spójna, lecz niestety ma również swoje wady. Sytuacje i dialogi nie są wyjątkowo zabawne, momentami nawet wydawały mi się upchane na siłę. Druga rzecz, to BILL MURRAY, który jakoś szczególnie nie zżył się z cyfrowym odpowiednikiem swojej postaci (możliwe, że to za sprawą niezbyt dobrze oddanej mimiki jego twarzy, która w filmowej wersji znacznie oszczędniej operuje różnego rodzaju grymasami, co jeszcze bardziej oddaje „olewcze” podejście PETERa). Jego kreacja tym razem nie króluje.
Całość może wydawać się lekko naciągana. Fanom nie będzie to przeszkadzać, bo poupychane wątki są skierowane właśnie dla odbiorcy znającego te realia.
GRAFIKAOprawa tej produkcji nieustannie mnie zaskakiwała i to bardzo pozytywnie, choć więcej tu niedzisiejszych rozwiązań niż w jakiejkolwiek innej grze wydanej przez Sony. Projekty lokacji bardzo kojarzą mi się z grami sprzed 8-10 lat (liniowe, brak swobody), ale mają w sobie pewien rodzaj magii i artystycznego podejścia, które urzeka.
Konstrukcja poziomów jest niezwykle prosta i niczym was nie zaskoczy, ale idealnie wręcz pasuje do charakteru rozgrywki. Ma swój styl, a każda lokacja posiada odmienny klimat. Twórcy pomimo oddania nam niezwykle prostych wnętrz, zadziwiają pomysłami i to dosyć często. Nie są to patenty na tyle świeże by wzbudzić euforię natomiast dostarczają wielu dodatkowych wrażeń. Bardzo ciekawie wypada wnętrze hotelu, gdzie rzucają się w oczy liczne ornamenty i zdobienia. I można je rozwalić. O tak!
Najlepszą rzeczą w oprawie jest liczba zniszczalnych obiektów, którą udało się zmieścić autorom. To nie poziom BAD COMPANY, gdzie z powierzchni ziemi znikał cały las czy wioska. W GHOSTBUSTERS dewastacja ogranicza się do przedmiotów występujących w obrębie niedużych lokacji. Mimo to byłem oczarowany, gdyż drobnych wirujących kawałeczków, palonych przez strumienie proton packa, znajduje się tu często kilkaset.
Fantastycznie sprawuje się fizyka i dzięki niej radość z demolowania otoczenia rośnie wraz z liczbą śmieci zalegających na podłodze. Szczególnie do gustu przypadła mi BIBLIOTEKA PUBLICZNA, w której stosy książek (ogromne) wypadają z półek lub są poukładane pionowo pod sufit przez siły nadprzyrodzone.
Niestety liczne niedoróbki potrafią zasmucić. Kilka razy zdarzyło się chrupnąć animacji, a w dwóch przypadkach dostałem istny slideshow zakończony zawieszeniem gry. Długie loadingi, mimo że gra upycha na nasz twardy dysk 4GB, to również wstyd. Irytujący drobiazg na koniec to twarze, których miny, grymasy i ekspresja wypadają plastikowo.
GAMEPLAYW Ghostbusters gra się jak w shoter TPP. Biegamy i strzelamy. Samo łapanie duchów zostało doskonale przedstawione i nie nuży. Ciskanie uwięzioną poczwarą jest zabawne i dostarcza wielu wrażeń. Najpierw trzeba ducha osłabić strzelając do niego promieniem, następnie w strumieniu energii uwięzić i zmęczyć, a ostatnim etapem jest uwięzienie w pułapce. Duchy wyrywają się i nieźle kombinują. Co do inteligencji zjaw można mieć zastrzeżenia, ale zbyt wiele się dzieje, by myśleć czy ich AI jest na odpowiednim poziomie.
Nie znajdziemy tutaj cover systemu, za to jest unik oraz bieganie pomagające wykaraskać się z opresji. I do tych dwóch rzeczy muszę się przyczepić. Nasza postać po wciśnięciu odpowiedniego przycisku zaczyna biec, ale ma na tyle duże opóźnienie w reakcji, że przy dużej zadymie szanse na ucieczkę znacznie się zmniejszają. Sam unik natomiast jest malutki, więc nie spełnia zbyt dobrze swojej funkcji.
Najważniejsze, że strzelanie jest urozmaicone, a funkcje PROTON PACK ciekawie rozbudowane. Mamy do dyspozycji cztery rodzaje broni i do każdej po dwa różne strzały. Broń można rozbudowywać i wzmacniać jej zasięg oraz zadawane obrażenia (upgrade).
Gra się z przyjemnością również z powodu ciekawie zaplanowanych etapów oraz zabaw związanych z wyszukiwaniem różnego rodzaju drobiazgów, które po odnalezieniu można podziwiać w bazie GHOSTBUSTERS oraz bonusów dostępnych w menu.
Jest spora liczba duchów i każdy ma swoje słabe i mocne strony, a żeby je znaleźć należy ducha zeskanować. Nie oszukujmy się jednak, najważniejsze w tej grze to strzelać ile wlezie i starać się przeżyć.
Muszę się przyznać, że kiedy podszedłem do tej gry po raz pierwszy pomyślałem, że to będzie miła i przyjazna dla każdego rozrywkowa zabawka. W związku z tym odpaliłem poziom Hard i mocno się zdziwiłem, gdy już w połowie drugiej misji miałem problemy z przeżyciem. Bywa ciężko, nawet niezwykle ciężko, a między Normal a Hard jest przepaść. Przeklinałem i ciskałem padem, bo w chaosie, który tu panuje łatwo oberwać. Trzeba pilnować swoich towarzyszy by nie zginęli. Samemu jest niezwykle ciężko.
Wad jest wiele. Od systemu Chackpoint zacznę, ponieważ mógł być sprawniejszy. Gdy zginiemy, zaczynamy fragment wcześniej i choć droga nie jest trudna, to bogata w konwersacje i filmiki, których musimy odsłuchać kolejny raz, co sztucznie wydłuża zabawę i irytuje.
Brak kooperacji również rozczarowuje. Ta gra aż się o nią prosi.
Sztuczna inteligencja towarzyszących nam pogromców to niestety klapa. Pomagają niewiele, raczej służą jako wabik do odciągania od nas pocisków i miotanych przedmiotów. Obrywają często i czasem rozgrywka zamienia się w gonitwę, by ich ocalić. Nie jest to proste, gdyż duchy atakują z góry, a chłopaki zalegają na ziemi. Błędne koło, bo patrząc na atakujących wrogów i omijając pociski miotane w naszym kierunku, trudno jest znaleźć leżących chłopaków, a chcąc ich szybko znaleźć, często giniemy i nawet nie wiadomo, co i kiedy nas dopadło. Jest funkcja pomocnicza, ale nie sprawdza się.
Walki z Bossami są okropnie schematyczne i długie, przez co monotonne. Znajdziemy takie, które dostarczają odrobinę adrenaliny, lecz to za mało.
Brak możliwości prowadzenia (kultowego wozu) ECTO 1 też uważam za policzek.
MUZYKAOd tej strony jest świetnie! Nie dość, że dialogi podkładają profesjonaliści, a muzyka rewelacyjnie buduje komediowo, groteskowo, mistyczną aurę. Wszystkie odgłosy są fachowe i dobrze współgrają z budowanym klimatem. Do tego jeszcze wiele motywów muzycznych wyjętych wprost z filmu i nie raz kręci się łezka słysząc charakterystyczną grę na pile i syntezatorowe „oldschoolowe” dźwięki. Usłyszymy bardzo wiele wpadających w ucho melodii, które zarówno potrafią rozśmieszyć, wzbudzić niepokój, czy zadudnić pompatycznym brzmieniem. Elmer Bernstein, który skomponował soundtrack do filmu, po raz drugi dostaje ode mnie brawa. Nie możemy oczywiście zapomnieć o wisience na torcie, czyli piosence „GHOSTBUSTERS” (Ray Parker Jr.) Wielkim hicie lat 80.
Wad nie ma, ale przyczepie się do dwóch elementów. Dźwięk Protonpacka mógłby być intensywniejszy. I bardzo brakowało mi piosenki „Magic” (Mick Smiley).
Bawiłem się doskonale, mimo sporej liczby błędów i drobnych niedoróbek. Troszkę jestem zły, że tak świetny materiał nie dostał od samego początku zielonego światła od Sony, bo nie udało się go oszlifować na prawdziwy diament. Inną sprawą jest, że powinniśmy się cieszyć z tego, iż gra w ogóle wyszła. Jej losy były chwiejne, a autorzy stąpali po niepewnym gruncie.
W wielu miejscach widać serce włożone w przygotowanie ciekawego, zabawnego produktu. Znajdziemy tutaj znakomity pomysł na oś gameplayu, czyli chwytanie duchów, niezły scenariusz, świetne dialogi, fajne różnorodne projekty poziomów, bossów, rozwijanie statystyk i masę ciekawych koncepcji na urozmaicenie rozgrywki lub zaskoczenie czymś grającego. Niestety, w mniejszym lub większym stopniu, każda ze składowych tego tytułu cierpi na „niedopicowanie” albo ładniej - na niedoróbki techniczne.
Jest to tytuł staroświecki, można by rzec, ale wbrew pozorom, to jego ogromny atut.
Klimat filmu wyciśnięto do cna. Bardzo mi się spodobał. Nie chwytałem niektórych żarcików, a mimo to ciepło bijące od tej produkcji ujmuje. Detale, detale, detale.
Dla fanów filmu ta gra to sentymentalny powrót z przeszłości i mnóstwo radochy z obcowania z czterema duchołapami. Nie mogę jednak z czystym sumieniem polecić wszystkim tego tytułu choć bardzo bym chciał.
******
GRAFIKA - 7.7
MUZYKA - 9.8
GAMEPLAY - 7.2
ARTYZM - 8.8
OCENA - 8.3
Jeśli nie jesteście fanami odejmijcie 0.5 od końcowej oceny.
Z D J Ę C I A