Rosyjscy dziennikarze w fotografii na pamiątkę (fot. E. Mierzyńska) |
Więcej zdjęć »
Przez dwa dni rosyjscy dziennikarze zwiedzali wybrane miejscowości Warmii i Mazur, które by potem pilotowały tematy związane z regionem. Jednym z miejsc, o którym słyszeli, ale nie widzieli osobiście, jest Galindia nad Bełdanami, niedaleko popularnych na turystycznych szlakach Mikołajek, ale jeszcze bliżej pięknej mazurskiej wsi Iznota. I właśnie do Galindii bardzo chcieli trafić: wielokrotnie odwiedzająca Olsztyn i okolice dziennikarka radiowa Tatiana Ponamorenko oraz dziennikarze telewizyjni Alina Afanasjewa, Jurij Szwecow, Jelena Altowskaja i Walerij Melnikow. W drodze często powtarzali „pokażcie nam coś innego, bo my już prawie wszystko u was znamy”. A więc odwiedzimy Galindię!
Nikt z nich nie przypuszczał, że zwykła wizyta zamieni się w przygodę. Kiedy Marii i Cezaremu Kubackim zapowiedziałam przyjazd rosyjskich mediów do ich osady Galindia, w odpowiedzi usłyszałam krótkie pytanie: Ma być z napadem, czy na sztywno?
Musiałam gościom z Rosji wytłumaczyć co to wszystko znaczy. A zatem „z napadem” oznacza „brak naszego wpływu na scenariusz wydarzeń, wszystko zostaje w rękach Galindów”. „Na sztywno” zaś znaczy mniej więcej tyle, co „standard, przyjazd-wyjazd”.
Rosjanie zdecydowali się na wersję z napadem, bo standard jest wszędzie. Towarzysząca ekipie konsul Alina Kalinowska poinformowała jedynie, by z racji urzędu oszczędzać ją w zabawach. Przy okazji zaznaczyła jednak, że poczucie humoru ma i prywatnie to jeszcze tu zawita i wtedy być może nawet zatańczy z Galinami. Ustalenie zatem było takie - Rosjanie przybywają, Galindowie napadają, ale pani konsul nie dotykają.
W drodze z Mikołajek do Iznoty napięcie rosło tak, że o niczym innym nie rozmawiano tylko o tym „co to będzie, co to będzie”. Przybyliśmy pod bramę Galindii i... nic nie było! Żadnego Galinda, jedynie płonący wrak samochodu. Zatrzymaliśmy samochód. Zatelefonowałam do Cezarego Kubackiego z pytaniem, czy możemy przekraczać bramę i gdzie zaparkować, a w odpowiedzi usłyszałam: - Przepraszam, pomyłka. Napadliśmy na inną ekipę! Galindowie rozprawiają się z pasażerami innej delegacji nad jeziorem, a was nie ma kto witać! Cofnijcie się kilometr i jedźcie jeszcze raz, bo nie zdążę skrzyknąć ich do zrobienia nowego napadu!
Rosjanie przyjęli komunikat salwą śmiechu. „Posłusznie” cofamy się i jedziemy raz jeszcze. Tym razem obok wraku samochody płonęły już ogniska, a z lasu w naszą stronę biegli ludzie w skórach i lnach. Na czele ich wódz Yzegus II. W bramie pojawiła się jego żona (zwana nałożnicą) Piękna Helena II i kilka smukłych dziewczyn.
Rosjanie wyciągnęli aparaty, kamery i głośno komentowali stroje, dzidy, maczugi, ozdoby, zachowanie. Że takie oryginalne, że jak z filmu, i że jak to się udaje tak to zastosować w prowadzeniu ośrodka wypoczynkowego. No i oczywiście powtarzało się pytanie: co dalej będzie? Dalej było jeszcze zabawniej, bo Galindowie w zapale swej gry błyskawicznie otworzyli drzwi i wywlekli (tak to należy określić) z siedzenia... mnie. Tak silnie szarpnęli za ramię, że wyleciałam z samochodu jak piórko, uderzając (nie bez śladu) o ziemię. Rosjanie zastygli. Nie zdążyli wypowiedzieć słowa komentarza, gdy już zostałam postawiona na nogi (tu padło dyskretnie na moje ucho „przepraszam, trochę przesadziłem”), a rosyjska dziennikarka telewizyjna wzięta do niewoli. Omotana sznurem została poprowadzona leśnym traktem na plac galindowy. Towarzyszyły temu tańce, muzyka na bębnach i rogach, rytmiczne pokrzykiwanie. My otrzymaliśmy specjalne pozwolenie wodza Yzegusa II na obserwowanie dalszych wypadków.
Kamery poszły w ruch. Niewolnica została ułożona na stosie ofiarnym. Co przeżyła wtedy, to jej! Wokół niej taniec z pochodniami, ogłuszający dźwięk bębnów, deszcz z nieba i wrażenie, że gra w jakimś filmie. Barwne obrazki dla niej i dla nas - obserwatorów. Potem czekało jeszcze zwiedzanie całego terenu, połączone z opowieściami o bardzo dawnej historii tych ziem, przekazywanie legend i wtajemniczanie w stare obrzędy. Padały rady: tu można zyskać na potencjale, tam można się wyżalić, tutaj trzeba się modlić, a tam zabawić. Wielka łódź na wodzie, ciepły mrok w podziemnych tunelach, posiłek w grotach, pokoje do relaksu.
Na zakończenie bardzo rzeczowa rozmowa o biznesie - co i jak zrobić, by wyróżnić się i zaistnieć na wymagającym rynku turystycznych usług, w kapryśnym klimacie i jeszcze dać przy tym stały zarobek całej rodzinie, a miejsce pracy ludziom z okolicy. Poza tym trzeba mieć poczucie, że robi się to, co się lubi, bo inaczej nic z tego. Według twierdzenia „robi się lepiej to, co się lubi i czuje”, zatrudniani są tutaj wszyscy pracownicy, którzy na jedno zawołanie muszą wskakiwać w kostiumy i natychmiast grać w zaaranżowanych scenach. Rosjanie obiecali sobie wrócić tu jeszcze, by dokładniej wszystko obejrzeć. Oczywiście zamówią sobie kolejny napad, ale też się do niego przygotują!
Zapomnieliśmy zapytać o to, co stało z grupą, na którą napadnięto bez uprzedzenia o tym choćby jednej osoby, co zwykle się praktykuje. Z rozlegających się śmiechów w recepcyjnym holu mogłam tylko wnioskować, że napadnięci zostali na noc.
Z D J Ę C I A