Sądząc po liczbie publikacji poświęconych budowaniu/wynajmowani/ remontowaniu/szukaniu (niepotrzebne skreślić) domu we Francji to obawiam się, że próżno szukać dziś w tym kraju prawdziwych Francuzów. Jeżeli doliczyć do tego kłopoty autorów i bohaterów tych książek w (cytując Adasia Miauczyńskiego) „posiąściu” języka, to dodatkowo poza grupą emigrantów z Maghrebu na przedmieściach Paryża (sic!) nikt już tam nie mówi po francusku.
Właściwie zacząć należy od tego, że autor, Mark Greenside, wcale nie jedzie do Francji. On jedzie do Bretanii, jak sam na każdym kroku podkreśla, krainy o bogatym (i bardzo kultywowanym) dziedzictwie celtyckim. Rozumiem, że nigdy nie będzie Francuzem, jak buńczucznie ogłasza w tytule, ale mogę go zapewnić, że bycie Francuzem to betka w porównaniu z byciem Bretończykiem!
Czas przejść do sedna. Książka opowiada losy autora, amerykańskiego pisarza i nauczyciela, który wraz z dziewczyną w zamierzchłej przeszłości (w czasach, kiedy żyły jeszcze dinozaury i płaciły we Francji frankami a nie euro), w roku 1991, wynajmuje dom w Bretanii. Śledzimy jego perypetie i zmagania z krajem i językiem, którego co prawda nie rozumie, ale bardzo stara się nauczyć. Jest otwarty i pełen dobrego humoru oraz, co ważne, niepozbawiony dystansu do samego siebie. Dziwna sprawa jak na Amerykanina. Powiedzmy, że mu wierzę. Po jakimś czasie ten cały dystans i podkreślanie, że pan sobie nie radzi w Europie, a we Francji w szczególności, może być dość nużące.
Jednak, mimo tego wszystkiego książka jest warta przeczytania. Można z niej dowiedzieć się wiele o miejscowych zwyczajach, świętach i, co najważniejsze, mieszkańcach. Ich manii czystości, charakterystycznym poczuciu humoru i podejściem do państwa i administracji, którego prędzej spodziewalibyśmy się w basenie Morza Śródziemnego niż nad Atlantykiem. Do tego dochodzą całkiem dobrze napisane opisy jedzenia i miejscowych specjałów, oraz miejsc gdzie można je nabyć.
Książka jest bogato ilustrowana zdjęciami, które jednak, mimo że są całkiem ładne, to jednak nie odbiegają od sztampowego, „albumowego” przedstawienia Bretanii. Może wymagam zbyt dużo, ale warto by pokazać coś więcej niż tylko pocztówki.
Podsumowaniem całej tej eskapady jest wielkie urodzinowe przyjęcie autora, pełne gagów i żartów z charakteru zarówno Amerykanów jak i Bretończyków. Właściwie jest to najlepszy (obok zacytowanej nawet z tyłu okładki, choć w skrócie, rozmowy z matką przez telefon) kawałek całej książki, który rekompensuje dużo z wcześniejszych braków.
Książka z całą pewnością ucieszy miłośników gatunku Chcę-Mieć-Dom-W-Obcym-Kraju/Dziczy. Dla reszty czytelników może to być interesująca lektura do poduszki.
Mateusz Fafiński ******
Tytuł: Nie będę Francuzem (choćbym nie wiem jak się starał)
Autor: Mark Greenside
Wydawnictwo: Świat Książki
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 240