Olsztyński Zamek w swojej kilkusetletniej historii był świadkiem wielu wydarzeń, które zapisały się w wielkiej księdze kultury regionu warmińsko- mazurskiego. Jednym z takich wydarzeń był z pewnością wczorajszy (31.03) wernisaż wystawy prac Alfonsa Kułakowskiego.
Alfons Kułakowski urodził się 9 maja 1927 roku w Osiczynie niedaleko Berdyczowa (dawniej Polska, dziś zachodnia Ukraina). Na początku lat trzydziestych wraz z rodziną został przymusowo przesiedlony do Bakgaru na Syberii. W 1945 roku rozpoczął naukę w Liceum Plastycznym w Ałma Acie, tam też w 1952 roku miał swoją pierwszą indywidualną wystawę. W 1953 roku przeniósł się do Samary, trzy lata później został przyjęty do Związku Plastyków ZSRR. W 1992 roku wrócił do Ałma Aty, gdzie miał trzy indywidualne wystawy. Uczestniczył też w licznych pokazach zbiorowych w Moskwie, Leningradzie, Samarze, Kazaniu, Saratowie, Starej Zagorze i Ałma Acie. W 1996 miał pierwszą wystawę indywidualną w Polsce - w Krakowie. Od 1997 roku Alfons Kułakowski mieszka w Witoszowie na Warmii i Mazurach.
Wczorajsze spotkanie na zamku zaczęło się kilka minut po godzinie 17-tej w salach kopernikowskich koncertem Olsztyńskiego Tercetu Dętego. Wypełniona po brzegi sala wysłuchała m.in. utworów Gershwina, a następnie... przemówień marszałka województwa warmińsko-mazurskiego Jacka Protasa oraz samego Artysty.
Mistrz w swoim przemówieniu podziękował przybyłym i zaprosił na część zasadniczą wystawy, którą ulokowano na najwyższej kondygnacji zamku. Można było na niej podziwiać wszystkie dzieła malarza, które ocalały z pożaru jego domu oraz te, które Artysta zabrał ze sobą do Brukseli i tym sposobem nie podzieliły losu reszty jego dorobku życiowego i twórczego.
Muszę przyznać, że nie spodziewałam się tyle pozytywnej energii i optymizmu płynącego z prac człowieka, który ma za sobą spory kawałek życia i wiele ciężkich doświadczeń. Widocznie prawdziwe jest powiedzenie, że co człowieka nie zniszczy, to go wzmocni (autor zapowiedział, że chce jak najszybciej wrócić do tworzenia po pożarze).
Byłam bardzo pozytywnie zaskoczona wpływem, jaki miała na mnie kontemplacja wystawionych dzieł. Przemówiła do mnie szczególnie dość niecodzienna kolorystyka części prac oraz spokój z nich bijący. Jeżeli te obrazy są odzwierciedleniem duszy autora, to oznacza, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy patrzą na życie inaczej niż „statystyczny Kowalski”. I oby takich jak najwięcej.
Polecam tę wystawę szczególnie osobom, które nie są związane z malarstwem, ponieważ jest to wspaniała okazja na rozpoczęcie przygody ze sztuką. Ja zaś z niecierpliwością czekam na kolejną wystawę nowych płócien malarza, którą, biorąc pod uwagę jego zacięcie (namalował ponad czterysta obrazów w ciągu dwóch miesięcy), będzie można podziwiać zapewne już w niebawem.
Z D J Ę C I A