Ale dziwny to był sezon! Połowa października, a gąsek ani śladu, żadnych, zwłaszcza żółtych zielonek (Tricholoma flavovirens) - przynajmniej w „moim” lesie, za to żółto-pomarańczowych kurek (Cantharellus cibarius) zatrzęsienie. Mimo nocnych przymrozków, są wszędzie: nawet tam, gdzie od lat nic nie rosło. Co im odbiło?
A gąski odleciały chyba razem ze swoimi pierzastymi kumami. Wszak lecą teraz w lepszy świat całe klucze białoczelnych
(Anser albifrons), zbożowych (A. fabalis) i ohar
(Tadorna tadorna). Podobnie jak żurawie
(Grus grus), krzyczą żałośnie, patrząc z góry na Polskę (oj, bez aluzji: robią tak co roku, a jednak wracają, bo tu ich korzenie).
Nie pamiętam takiego grzybobrania od lat. O dziwo, dopisały też rydze (mleczaje -
Lactarius deliciosus i świerkowe -
L. deterrimus), których nie widziałem z 15 lat. Moja szwagierka łupiła z nich ze swoimi znajomymi jakieś laski pod Mrągowem i gdy przywiozła nam dwa pełne wiadra, omal nie padłem z zazdrości. Ale mi przeszło, gdy żona rzuciła je na patelnię. Może nie doczekam następnego wysypu za 10 lat ...
Szalenie lubię zbierać grzyby. I patrzeć na nie. I wąchać, jak pachną lasem. A może to las pachnie nimi? Uwielbiam nie tylko jadalne, ale też muchomory, każde (piękna łacińska nazwa gatunkowa:
Amanita), których w tym roku, zwłaszcza trujących czerwonych
(A. muscaria) i rzadkich cytrynowych (
A. citrina, jadalne, jak większość muchomorów!) było na ... lekarstwo. Ale, ale, zauważyłem, że jak nie ma muchomorów, to nie ma i prawdziwków, żadnych
(Boletus). W tym roku na dodatek nie było też za dużo i koźlaków
(Leccinum). Gdy jeden wyrósł w moim przydomowym ogródku, chroniłem go przed ciekawskimi, aż sam umarł po dwóch tygodniach. Był czerwony
(L. aurantiacum), czyli krakus (oj, bez aluzji: nazw to on ma bez liku). Ale twardy jest, robak się go rzadko ima, prawdziwy Polak.
Wybrałem się w miniony weekend na podgrzybki brunatne
(Xerocomus badius). I ... też nic. Odleciały razem z gąskami?
Tam, gdzie w inne lata nie chciało mi się po nie schylać, wypatrzyłem ledwie pięć: pogryzione przez ślimaki, podziurawione przez larwy muchówek. Na próżno poszukiwałem też moich ulubionych gołąbków modrożółtych
(Russula cynaoxantha) lub ich kuzynów, siwek
(R. c. Fm. peltereaui). Nie było też śladów po innych zbieraczach - po prostu ten rok czegoś się gołąbkom nie spodobał (można się tylko domyślać, dlaczego).
Średnio dopisały kołpaki, czyli płachetki kołpakowate
(Rosites caperatus), zwane też członkami, ze względu na charakterystyczny kształt trzonu. Czego nie zjadły robaki, trafiło do mojego wiaderka. A potem na patelnię lub na marynaty.
Na szczęście były czubajki czerwieniejące (
Macrolepiota rhacodes, rzadsze od kani
M. procera): trzydzieści w jednym miejscu. Ależ pyszne były z nich „schabowe”! Wcale nie mylą mi się z muchomorami i dziwne, że innym zdarza się to często. Ale nieuctwa nie sieją, samo się rodzi, choć tyle jest pięknych albumów i wystaw grzybów. Tylko trzeba je zrozumieć ...
A propos nieuctwa: las odpocznie od głupców i wandali. Od tych, co ryją za grzybami, jak za przeproszeniem, dzikie świnie i od tych, co go zaśmiecają.
Powinienem dostać specjalną nagrodę od leśników, bo z lasu zawsze wracam z torbą pełną różnych butelek i puszek po piwie (jakie świństwa ten „przypadkowy naród” pije, fe!). Jakoś nie potrafię zostawić ich wśród tej pięknej zieleni i kolorowych grzybów. I zawsze się zastanawiam, co myśli taki typ, który przydźwiga do lasu ciężkie, pełne płynów naczynia i potem nie ma siły wziąć z powrotem pustych, przecież o wiele lżejszych.
Co jest takiego w tych pseudogłowach? Taki to jest efekt wszystkich ekologicznych szkoleń i nawoływań: cały rok śmiecić, jeden dzień bohatersko je zbierać i świętować.
Podobnie jest z wyborami: jeden dzień, a całe lata masz zaśmiecone. Więc lepiej pójść i wybierać tak, żeby nie miał kto śmiecić.
Ale, ale... miało być o grzybobraniu. Właśnie: to był dziwny sezon. Gąski odleciały, kurki zostały. Tylko dlaczego kurki nazwano pieprznikami?