Zwycięstwo w Dakarze to mój główny cel - powiedział Krzysztof Hołowczyc wczoraj (9.02) wieczorem podczas spotkania ze swoimi fanami. Spotkanie zorganizowało mieszczące się w hali Urania Muzeum Sportu Ośrodka Sportu i Rekreacji w Olsztynie.
Kilkudziesięciu fanów naszego mistrza kierownicy zapewne nie żałuje, że poświęciło mu dwie godziny swojego cennego czasu. Nie dość, że Krzysztof Hołowczyc ujawnił wiele kulisów ostatniego Rajdu Dakar, w tym przyczynę porażki Carlosa Sainza, to zarówno on, jak i prowadzący spotkanie red. Janusz Porycki, przypomnieli wiele interesujących szczegółów z życia prywatnego i sportowego naszego mistrza.
Można więc było usłyszeć o pierwszych pojeździe Krzysztofa Hołowczyca, „podrasowanej” Javie 50, którą nastoletni Krzysztof podjeżdżał, często na jednym kole, pod szkołę mistrzostwa sportowego przy Gietkowskiej, gdzie uczyła się jego późniejsza i obecna żona. Kibice usłyszeli też o pierwszych większych pieniądzach zarobionych na sprowadzaniu samochodów z Niemiec, o budowie domu na Os. Mazurskim, który trzeba było sprzedać, by zainwestować w samochody rajdowe, części i narzędzia do nich.
Interesująca była też informacja, że obecny mistrz kierownicy miał już w kieszeni paszport do USA, gdzie miał zostać filmowym kaskaderem samochodowym. W ostatniej chwili w Polsce zatrzymała go oferta żerańskiej FSO, która potrzebowała kierowcy do swojego sportowego zespołu.
Dużo miejsca Krzysztof Hołowczyc poświęcił rodzinie i kolegom z tras rajdowych. Odniósł się też do swojej działalności jako posła Europarlamentu.
- Spełniłem swój obywatelski obowiązek - mówił. -
Nie żałuję, że przyjąłem tę propozycję. Pewnie kiedyś żałowałbym, gdybym nie spróbował. Teraz wiem, jak to jest być europosłem. Ale czuję się przede wszystkim rajdowcem!Interesujące były relacje z Rajdów Dakar, nie tylko z ostatniego, rozegranego w Ameryce Południowej.
- To jest piekielny wysiłek - mówił mistrz kierownicy. -
Ogromne napięcie, stres, zmęczenie. To już teraz chyba nie jest tajemnicą, ale to właśnie stres legł u podstaw porażki Carlosa Sainza.Jak wyjaśnił Krzysztof Hołowczyc, Carlos Sainz po wypadku w korycie wyschłej rzeki mógł jechać dalej, ale napięcia nie wytrzymał jego pilot.
-
W ciągu pół godziny od wypadku samochód Sainza stał już na kołach i mógł jechać dalej - mówił Hołowczyc. -
Sainz mimo opóźnienia mógł nawet walczyć o zwycięstwo w Dakarze. Pilot nie był aż tak ranny, aby nie mógł jechać dalej. Miał już jednak dość Sainza i pokazał mu „amerykański gest przyjaźni”.Dla niewtajemniczonych wyjaśniamy, że „amerykański gest przyjaźni” to uniesiony do góry palec, tzw. fuck.
- To wszystko wynik stresu, jakiemu poddawany był Sainz i jego pilot - mówił Hołowczyc.
- W końcu pilot nie wytrzymał i odmówił dalszej jazdy.Na zakończenie tego interesującego spotkania Krzysztof Hołowczyc otrzymał upominki od Muzeum Sportu oraz czekające na niego od lat statuetki PZMot. Szczególny prezent - kubek dla „chłopa z jajami” otrzymał od miłośniczki sportów motorowych, która przed laty, jako motocyklistka, przejechała tysiące kilometrów. Hołowczyc odwdzięczył się pamiątkami dla Muzeum Sportu.
Z D J Ę C I A