Wczoraj miałem przyjemność robić zakupy w olsztyńskim markecie „Carrefour”. Taśmociągiem „robiącym” za schody ruchome wjechałem na piętro do części handlowej. Wszędzie widoczne reklamy, promocje zachęcają do zakupów.
W dziale piekarniczym zwróciła moją uwagę różnorodność ciast i pieczywa. Na pobliskim dziale garmażeryjnym same pyszności: pieczarki, ryby, kotleciki, zrazy, sałatki, mięsa. Widok taki, że trudno przejść obojętnie.
Skuszony eksponowanymi wiktualiami postanowiłem zafundować sobie drugie śniadanie przy stoliku na dziale. Tu niestety spotkało mnie rozczarowanie. Bardzo uprzejma sprzedawczyni poinformowała mnie, że po wyborze dania muszę pójść do kasy na dziale monopolowym, tam opłacić zakup i wrócić z paragonem.
Na pytanie dlaczego muszę biegać głodny na drugi koniec marketu do kasy „monopolu” skoro w pobliżu są inne kasy, sprzedawczyni grzecznie odpowiedziała: „Tak” postanowiła dyrekcja”. Mając w perspektywie maraton i slalom między półkami z towarem - zrezygnowałem ze śniadania.
Opuszczając „gościny” Carrefour „pokumałem”, że kierownictwo marketu „dba” jednak o swoich konsumentów. Płacąc w kasie działu monopolowego za garmażerkę można przy okazji „coś” kupić do picia. A stara prawda medyczna mówi: konsumpcja na sucho jest niewskazana, a wręcz szkodzi.