Na wczorajszym (13.01), dziesiątym etapie Rajdu Dakar doszło do awarii w pojeździe, którym podąża Krzysztof Hołowczyc. Na szczęście usterkę udało się zreperować i polski kierowca z co prawda dość dużą stratą, ale ostatecznie dotarł do mety.
Popularny Hołek może mówić o prawdziwym pechu. Jeszcze na kilkadziesiąt kilometrów przed metą skróconego już po raz kolejny etapu plasował się tradycyjnie w czołowej dziesiątce stawki. Co więcej, po raz kolejny wypracował sobie niezłą przewagę na Norwegiem Ivarem Tollefsenem, który już od dłuższego czasu znajdował się tuż za nim w klasyfikacji generalnej.
Niestety tuż przed ostatnim punktem pomiarowym doszło do awarii końcówki wału. W depeszy przesłanej przez Hołowczyca do warszawskiej siedziby Orlen Team, Polak stwierdził, iż sama awaria nie była może zbyt groźna, ale by ją usunąć trzeba było rozmontować pół samochodu. Ta czynność zajęła olsztyniakowi ponad 1,5 godziny.
W związku z tym, na ostatnim pomiarze Hołowczyc pojawił się dopiero jako 31. kierowca. Linię mety minął natomiast jako 25. w stawce ze stratą prawie 2,5 godziny do zwycięzcy, którym został już tradycyjnie Hiszpan Carlos Sainz.
Niestety ponad godzinę wcześniej na mecie pojawił się już wspomniany wyżej Tollefsen, przez co polski kierowca został zrzucony na siódmą pozycję w „generalce”. Nad ósmym w stawce Holendrem Rene Kuipersem Hołowczyc ma ponad dwie godziny przewagi, z kolei do Norwega traci ponad pół godziny.
Dziś przed kierowcami odcinek specjalny od długości 215 km. Łącznie trasa 11. etapu z Copiapo do Fiambali wynosić będzie 680 kilometrów.