Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
15:54 23 listopada 2024 Imieniny: Adeli, Felicyty
YouTube
Facebook

szukaj

Newsroom24 Sprawy społeczne
Andrzej Grabowski | 2008-12-16 15:02 | Rozmiar tekstu: A A A

Spacer po Starym Rynku w Bisztynku

Olsztyn24
Bisztynek w latach międzywojennych | Więcej zdjęć »

Zbliża się Boże Narodzenie. Grupa dzieci przyciska swe nosy do szyb wystawowych sklepu sióstr Jenny i Betty Jablonski. Wystawa pełna jest wyjątkowych zabawek sprowadzonych z USA i nie tylko. Dzieci marzą o takim prezencie. Te dzieci mieszkają w Bisztynku. W latach 20-tych XX wieku.

Dziś w centrum Bisztynka (jeśli w ogóle można mówić o jakimś „centrum”) znajduje się plac Chopina. To takie „kwadratowe rondo” - jak mawiają mieszkańcy - otoczone skwerami. Jedyny budynek jaki tam się znajduje to metalowo-betonowy, parterowy pawilon handlowy o wyglądzie, którego nie można nazwać „architekturą”. Tymczasem, jeszcze w latach 30-tych XX wieku było to prawdziwe centrum życia społecznego, kulturalnego i gospodarczego miasteczka. Wszystkie dzisiejsze skwery były zabudowane kamienicami.

Plac Rynkowy (Marktplatz) z Ratuszem Miejskim w środku miał kształt czworoboka. Od Rynku biegły mniejsze i większe ulice, z których można było trafić do trzech dróg głównych biegnących do Lidzbarka Warmińskiego, Reszla i Warszawy (Biskupca). Do lat 20-tych XX wieku, późniejsza ulica Kościelna (Kirchenstraße) nazywała się ulicą Warszawską (Warschauer Straße). Ten układ uliczek zachował się do dziś.

Ratusz wraz z kościołem parafialnym były pierwszymi budowlami powstałymi po lokacji miasta w 1385 roku. Były jądrem miasteczka powstałym jeszcze w czasach gotyku. Kroniki mówią o pożarze Ratusza w 1463 roku. Z biegiem wieków był on przebudowywany. Pojawiły się przy nim liczne przybudówki. Spłonął w 1939 roku i już nigdy nie został odbudowany, mimo takich planów.
R E K L A M A
Ruszamy uliczkami dawnego Rynku. Większość budynków wybudowano w latach 1850-1910. Porządne kamienne fundamenty i dobrej jakości cegła. Zadbane elewacje. To pierwsze wrażenia. Pomiędzy ulicami Bartoszycką i Lidzbarską (dziś Żeromskiego i Reymonta) trafiamy na hotel „Matthes” z charakterystycznymi arkadami, takimi jak na olsztyńskiej starówce, przy „Delikatesach”.

Jest rok 1908. Pozorowany pożar gaszą miejscowi strażacy. Ćwiczą. Mija kilka miesięcy i „Matthes” płonie rzeczywiście. Wraz z nim przyległe budynki.

Przenosimy się w czasie. Powstają tu nowe budynki. Hotel „Kronprinz von Preussen”, później nazwany „Bischofsteinef Hof”. W budynku hotelowym sklep kolonialny i restaurację prowadzi Valeria Zybura, a po kilku latach sprzedaje go Willemu Artschwager’owi. Obok restaurację otwiera Anton Ley. Przy hotelu zatrzymują się goście w luksusowych limuzynach...

Idziemy w prawo. Trafiamy na kamienicę rodziny Petzall, w której kupujemy kolejne artykuły kolonialne. Petzall ma kilka sklepów w Bisztynku. To prężny przedsiębiorca. Do jego sklepu przylega pensjonat Pana Tietz’a. W latach 20-tych pensjonat staje się „Deutsches Haus’em”, czyli „Domem Niemieckim”, a po 1933 r. gości głównie funkcjonariuszy III Rzeszy oraz NSDAP. To ponure miejsce.

Kamienica z ogromnymi szybami wystawowymi Otto Hanek’a jest następna. Kupiec handluje obrazami, ramkami do nich, prowadzi też zakład usług stolarskich.

Kolejne dwa domy to konkurujące ze sobą restauracje. Zatrzymuje się przy nich mieszkaniec pobliskiej wsi, który po zakupach w Bisztynku, chce się posilić i wracać swym wozem konnym do domu. Wchodzi jednak do gospody konkurencji. Firma Thams & Garfs bankrutuje.

Na północno-wschodnim rogu Rynku, pierwszym budynkiem jest dom towarowy z tekstyliami i manufaktura „Julius Lurie”. Julius Lurie, żydowskiego pochodzenia, po 25 latach prowadzenia biznesu musi opuścić Bisztynek. Bojówki SA malują na jego wystawach gwiazdy Dawida i wybijają szyby. Udaje mu się sprzedać dom i manufakturę niejakiemu Baier’owi i wyemigrować do Izraela. Zamieszkał, wraz z rodziną, w Tel Avivie.

Hugo Jatzkowski obok prowadzi początkowo gospodę, a następnie tani bar, ale interes nie idzie dobrze. Budynek kupuje Domke i po bankructwie Thamsa i Garfsa otwiera kolejną restaurację.

Dalej, swój sklep kolonialny i gospodę prowadzi Peter Grunwald. To najstarsza w Bisztynku gospoda. Wiekowy już Peter przekazuje nieruchomość synowi Richardowi. W zimowy lutowy wieczór 1929 roku budynek płonie. Syn z ojcem odbudowują go, ale wyłącznie jako dom mieszkalny. Richard ginie w czasie ostatniej wojny. Ojciec umiera w 1958 roku w Bawarii.

Na końcu wschodniego rzędu budynków trafiamy na ekskluzywny „Hotel Kaiserhof”. Ów „Kaiserhof” jest bardzo szanowanym hotelem ze znakomitą kuchnią. Odbywają się tu koncerty muzyczne, przedstawienia teatralne i bankiety przedsiębiorców oraz włodarzy miasta. Prowadzi go prawdziwa dama - Luise Weinberg. Po jej śmierci spadkobiercy sprzedają go posiadaczowi drogerii Willi’emu Artschwager’owi. Ten dobudowuje tu werandę i przenosi swoją drogerię z ulicy Reszelskiej. Od tej pory „Kaiserhof” otoczony jest wszystkimi zapachami świata.

Ponownie skręcamy w prawo. Drogeria-Adler należąca do Martina Krügera. Gdy ten rezygnuje z interesu przejmuje ją niejaki Emil Niess. Lata 20-te to okres prosperity w Bisztynku. Mieszkańcy mogą oszczędzać. Niess sprzedaje dom Kasie Oszczędnościowej Powiatu Reszel.

Tuż za Kasą u Carla Hömpler’a kupujemy mydła, środki do czyszczenia naczyń, porcelanowe naczynia. Możemy też nabyć narzędzia przydatne w domu i ogrodzie oraz tasiemki, wstążki nici i całą tę pasmanterię. W 1934 roku Carl umiera, a sklep prowadzi nadal jego żona.

Na coś mocniejszego wstępujemy do Antona Porschau’a. Prowadzi on sklep z winem i wszelkiego rodzaju spirytualiami. Podaje je też na miejscu w swej gospodzie. Spotykamy tu dziadka z wnuczką. Namawia ją by, nie mówiła nic babci o tym, że dziadek wstąpił „na jednego”. Wnuczka go szantażuje. Dziadek musi kupić wnuczce jakiś prezent. Nie musi daleko iść.

Tuż obok grupa dzieci przyciska swe nosy do szyb wystawowych sklepu sióstr Jenny i Betty Jablonski. Zbliża się Boże Narodzenie. Wystawa pełna jest wyjątkowych zabawek sprowadzonych z USA i nie tylko. Dzieci marzą o takim prezencie. Nigdzie w Bisztynku nie ma takich zabawek. Są drogie, ale dziadek kupuje wnuczce Gerdzie amerykańskie smakołyki by zachowała milczenie. Jenny prowadzi także sklep obok. Tu ma środki czystości, bibeloty z porcelany i wyroby pasmanteryjne. Niestety po 1933 roku siostry zmuszone są do emigracji. Wraz z ojcem Maxem wyjeżdżają do USA, skąd pochodzą. Sklepy kupuje Hans Gatz i urządza w nich kolejne sklepy kolonialne. Jest ich już jednak zbyt dużo.

Budynki kupuje firma Wauschkuhn & Chojetzki. Mają inne pomysły na zysk. Handlują wyrobami żelaznymi - takie 1001 drobiazgów - i artykułami gospodarstwa domowego. Dzieci już nie przylepiają nosów do wystawy. Za to ich ojcowie kupują tu gwoździe, śruby i nakrętki. Firma Wauschkuhn & Chojecki to firma z tradycjami.

Jeszcze przed I wojną kupują budynek od renomowanego kupca Silomona. Silomon nie może prowadzić handlu, bo zasiada w zarządzie miejskim. Od momentu, gdy mieszkańcy Bisztynka dowiadują się o śmierci swego burmistrza, dr Paula Fechnera, w bitwie pod Olsztynkiem, w sierpniu 1914 roku, Silomon faktycznie pełni obowiązki burmistrza. Aż do roku 1916, kiedy stanowisko to obejmuje Adolf Schauka. Silomon ma pochodzenie żydowskie, jednak wówczas nikomu to nie przeszkadza.

Wracamy do roku 2008. Po sklepach kolonialnych i gospodach nie ma śladu. Na wódkę musimy iść poza obręb Starego Rynku do baru okupowanego przez miłośników napojów wyskokowych. Środki czystości, prezenty Made in China i wszelkie AGD oraz „mydło i powidło” możemy kupić w prywatnym markecie należącym do jednej z sieci handlowych stojącym na miejscu m.in. manufaktury Lurie’go. Wewnątrz tłum ludzi z koszykami i kolejki przy kasach.

Niestety nigdzie nie zatrzymamy się na nocleg. Cegłę z hoteli i pensjonatów wywieziono do naszej stolicy. Gdzieś na Warszawskiej Starówce są kamienie ze sklepów Jenny i Betty. Bisztynek ma za to Dom Kultury wybudowany „w ramach wdzięczności za ofiarność społeczeństwa” ze środków Stołecznego Funduszu Odbudowy Stolicy. Betonowy obiekt złożony z kilku prostopadłościennych klocków. Ja wracam do Porschau’a na piwo z miejscowego Lowenbrauerai. Dziś tego browaru także nie ma...

Andrzej Grabowski

******

PS Przy tworzeniu tekstu korzystałem z artykułu opublikowanego w dniu 4 kwietnia 1964 r. w gazecie Wspólnoty Powiatu Reszel „Rößeler Heimatbote”, nr 2. Tekst podpisany został inicjałami KA. Korzystałem także z wysłuchanych opowieści i zdjęć archiwalnych udostępnionych mi przez Elizabeth Schmidt - córkę dziennikarza gazety wydawanej w Bisztynku „Bischofsteiner Anzeiger” - Rudolf Kostka. Historia dziadka i wnuczki opowiedziana została przez Gerdę Roggli z Leverkusen.

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Elizabeth Schmidt i autora.


Z D J Ę C I A
REKLAMA W OLSZTYN24ico
Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Podobne artykuły
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.