Na genialny pomysł oderwania dziatwy mojej od ekranu komputera, jedynego w domu, wpadłem kilkanaście dni temu. Z powodu prowadzenia ciężkich walk w grach sieciowych przez młodsze i najmłodsze pokolenie nie jestem w stanie sprawdzić poczty elektronicznej, ani przejrzeć stron internetowych, które zwykle odwiedzam. Muszę wstawać o 5 rano...
Napomnienia i wrzaski oraz groźby spowodowania lżejszych bądź cięższych obrażeń ciała nie skutkują, bo nie były w przeszłości wykonywane. Synalek musi przecież przejść kolejny „level”, a ma już 80% i zdobycie kolejnych 20-stu zajmuje mu następną godzinę. Drugi komputer ma syn-student, ale w Gdańsku jest!
W przypływie geniuszu (jak się potem okazało) wyciąłem z płyty pilśniowej pokaźny prostokąt, pomalowałem i wyznaczyłem linie, jak na boisku do piłki nożnej. Moje zmagania majsterkowiczowskie na chwilę zainteresowały młodego. Zapytał złośliwie, czy buduję stadion na Euro 2012? Wkurzony odpowiedziałem twierdząco. Żona patrzyła na mnie z politowaniem i przygadała oczywiście, że powinienem zająć się czymś bardziej pożytecznym w domu. Na ten przykład zmywaniem okien przed zbliżającymi się świętami. Zbyłem to milczeniem.
Po ukończeniu dzieła wypowiedziałem magiczne: CYMBERGAJ. Zagramy teraz młody! - w starożytną dla ciebie grę o tej ciekawej nazwie. Akurat skończył coś w komputerze. Jakąś wojnę. Jego „gildia” zwyciężyła - cokolwiek to znaczy.
Łaskawie zgodził się zagrać. Z pomocą dwóch grzebieni i trzech monet rozegraliśmy mecz w cymbergaja. Przegrał i kretesem. Ma „wirtualną duszę wojownika” więc zażądał odwetu. Zgoda. Przegrałem - niech ma!
Potem kilka kolejnych partyjek z różnymi wynikami. Nawet nie spojrzał w stronę monitora. -
Ciekawa gra - podsumował rozgrywki. -
Skąd ty ją wytrzasnąłeś - zainteresował się. No to opowiedziałem o tym, że w latach 70-tych grywało się w cymbergaja na przerwach, a czasem i lekcjach, bo przerwy były za krótkie. Opowiedziałem też o grze w noża, w palanta (to akurat zna) w klipę i o tym, że dziewczyny grały w gumę. „Wojownik!” - więc zainteresowały go ostre narzędzia.
Przekazałem mu informacje o wersji siedzącej tej gry (wbijanie ostrza w ziemię z łokcia, przedramienia, nosa, czoła itd.) i wersji „wyścigowej” (rzucasz, zaznaczasz koło w miejscu trafienia, a kolejny zawodnik musi trafiać w to koło i tak, aż do wyznaczonej mety). -
Dobre! - odrzekł pytając o to, jakim to nożem się robi. Pojęcie „finka” nic mu nie powiedziało. Potem wspomniałem o „Wyścigu Pokoju”. Tak jak „finka” pojęcie okazało się obce. Wyjaśniłem, że to takie amatorskie kolarstwo, ale myśmy je uprawiali „zawodowo” za pomocą kapsli. Pracowicie budowaliśmy tory na glebie, a potem pstrykając w kapsle po napojach (najlepsze były po niedostępnym wówczas Żywcu, albo jakimś zachodnim piwie - do tej pory nie mam pojęcia dlaczego?) uprawialiśmy prawdziwy cross. Kapsel musiał mieć oczywiście wymalowane logo, albo numer kolarza. Wszyscy chcieli mieć 6, bo taki nosił na koszulce niejaki Szurkowski (nazwisko zupełnie obce dla mego komputerowego wojownika).
Teraz muszę nabyć finkę. Stadion na Euro w cymbergaju już jest. Młody pomalował stare monety w jakieś podejrzane symbole, aby zaznaczyć, że to jego zawodnicy. Właśnie wrzeszczy, że chce rewanżu za ostatnią przegraną. Kończę wiec i polecam. Wszak odniosłem zwycięstwo.
A napisałem to wszystko by Wam przypomnieć, że gry takie istniały i uprawiane były z zapałem na olsztyńskim Zatorzu w pobliżu „jedynki”. W innych miejscach Olsztyna także. Chcę zaprosić wszystkich tych, którzy walczą o miejsce przy komputerze do pokazania „wojownikom”, że poza siecią też można zawalczyć. W realnej rywalizacji. A, że się mogą skaleczyć? A niech poczują.
Ktoś w sieci rozpowszechniał kiedyś tekst pod tytułem „Jak to możliwe, że przeżyliśmy”. Adresowany do dzieci z lat 60-70-tych. Oto jego fragment:
„Szkoła trwała tylko do południa, a obiad jadło się w domu. Niektórzy nie byli dobrzy w szkole i czasem musieli powtarzać rok. Nikogo nie wysyłano do psychologa. Nikt nie miał ADHD, ani nie miał dysleksji i dysgrafii. Po prostu powtarzał rok i to była dla niego szansa.
Nie mieliśmy: komputerów, playstation, nintendo, x-boxa, gier wideo, 99 kanałów TV, DVD i Dolby Surround, komórek, lecz... PRZYJACIÓŁ.
Można było wpadać do kolegów pieszo i na rowerze. Zapukać i zabrać ich na podwórko lub bawić się u nich nie zastanawiając się czy to wypada. Można się było bawić do upadłego pod warunkiem powrotu do domu przed nocą. Nie było komórek więc nikt nie wiedział gdzie jesteśmy i co robimy. NIEPRAWDOPODOBNE w tym okrutnym zewnętrznym świecie?”Nieprawdopodobne? Nauczcie młodych cymbergaja! Zasady znajdziecie na www.cymbergaj.pl.
Z D J Ę C I A