Najbardziej mnie poruszają groby dzieci. Gdziekolwiek bym nie była - na cmentarzach skromnych czy dostojnych, w Paryżu czy na warmińskiej wsi Sątopy... Zawsze czuję to samo silne poruszenie serca.
Gdy sama byłam dzieckiem, wraz z bratem wyprawialiśmy się późnym wieczorem na cmentarze, by w dzień zaduszny chodzić alejkami tajemniczych świateł. W kieszenie upychałam białe świeczki, by stawiać je na zapomnianych grobach i koniecznie na grobach dzieci. Aby w Sątopach odwiedzić groby dzieci, trzeba było schodzić w dół cmentarza - nie wiem, dlaczego grzebano dzieci na końcu cmentarza, często pod murem.
Między sektorem grobów dzieci, a sektorem grobów ludzi dorosłych, było kawałek dzikiej skarpy porośniętej krzewami. Dzieci leżały więc z daleka od innych, na boku, w dole cmentarza. To było smutne miejsce, jakby opuszczone i bardzo szarpało serce. Czasami wyobraźnia zsyłała mi wrażenie, że słyszę płacz. Tak działały na mnie maleńkie groby z maleńkimi krzyżami. Bardzo skromne. Groby jak skrzyneczki na kwiatki albo jak wianuszek z polnych kamieni niewiele większy od śladu buta dorosłego mężczyzny, zwykle miejsce bez imienia i nazwiska... Wiosną kwitły tam fiołki.
Teraz cmentarz zapełniają gęsto ustawione duże nagrobki i dziecięce groby znalazły się wśród nich. Nie są już na boku, w dole, w samotności. Są wśród innych. Nadal to jednak dla mnie najmniejsze i najsmutniejsze ślady życia na ziemi.
Na kilku z uchowanych tabliczek udało mi się odczytać, że to życie trwało dzień, miesiąc, albo dokładnie jeden rok. Nie wiem, czy ktoś z bliskich odwiedza te groby, czy może to robić, może mieszka już daleko stąd... Na wszystkich jednak zawsze ktoś stawia kwiaty i zapala znicz.
Podczas niedawnej wizyty w takim miejscu usłyszałam od kogoś: Sypialnia aniołków.
Z D J Ę C I A