Susan Sontag, jako wpływowa krytyczka kultury XX wieku i ikona popkultury, zasługuje na to, by o niej mówić, pisać i przedstawiać ją na scenie. Mija 20 lat od jej śmierci, to wystarczający dystans czasowy, byśmy o niej porozmyślali, wpatrzyli się w jej fotografie, wczytali w jej sporą spuściznę literacką.
Próbowałem obejrzeć ten spektakl ulepiony z fotografii, ruchu, melodii i erotyki, jak zalecała pani Susan. To wszak ona nawoływała do obcowania ze sztuką w innej od przyjętych w jej czasach formie. Proponowała połączenie ekstrawagancji, sztuczności i nomen omen - teatralności. Tak trochę zbyt poważnie o rzeczach niepoważnych, a żartobliwie o rzeczach śmiertelnie poważnych.
W pewnej chwili, podczas przedstawienia pt. „Susan Sontag”, przygotowanego przez Agnieszkę Jakimiak i Mateusza Atmana w Teatrze Jaracza w Olsztynie, wyrwało mi się:
-
Ale szok!
-
„Z szokiem można się oswoić. Szok może się opatrzyć. A jeśli nie, to można nie patrzeć.”Spojrzałem obok. Mimo ciemności na widowni, dostrzegłem miłą twarz szepczącej do mnie kobiety.
-
Przed chwilą siedziała tu moja żona - nie ukrywałem zaskoczenia.
- „Wszyscy mamy” - starała się mówić ściszonym głosem, lecz z miernym skutkiem
- „mniej więcej takie same ciała, lecz zupełnie różne myśli. Myślimy w znacznie większej mierze dzięki instrumentom dostarczanym nam przez kulturę niż naszym ciałom i jest to źródłem wielkiej różnorodności myśli w świecie. Mam wrażenie, że myśl to forma odczuwania, a odczuwanie - myślenia.”- Ciii! - podniosłem palec do ust
- jesteśmy w teatrze.- „Gdy człowiek zbyt długo karmi się wyłącznie kulturą wysoką, popada w jakąś głupawą dumę” - chyba się uśmiechnęła.
Puściłem drwinę mimo uszu i spytałem:
- A jak się pani podoba Milena Gauer, pani sceniczne wcielenie? Daje, jak zwykle, z siebie wszystko, prawda?- „Żaden pisarz nie zrozumie,” - mówiła mi na ucho
- „że aktorstwo nie polega na uczciwości. Nie polega nawet na przeżywaniu, to złudzenie. Ono polega na stwarzaniu pozorów. Na podejmowaniu decyzji. Ono powinno się opierać na braku uczuć.”- Pani, z tego co wiem, - chciałem ugryźć się w język, ale dokończyłem myśl
- jest raczej mocno uczuciowa.- „Dowiedziałam się, do czego jestem zdolna...” - kobieta wygłosiła monolog, nie przejmując się wcale, że nie jest na scenie, tylko na wypełnionej po brzegi widowni -
„Wiem teraz, co chcę robić w życiu. Dziś to, co dawniej było mi tak trudno pojąć, jest całkowicie oczywiste! Chcę sypiać z jak największą liczbą osób - Chcę żyć i nie znoszę myśli o śmierci. [...] Zamierzam robić wszystko... oceniać każde doświadczenie pod jednym tylko kątem, czy sprawia mi przyjemność, czy powoduje cierpienie. Muszę przy tym uważać, by nie odrzucać wszelkiego bólu - Wszędzie będę wypatrywać przyjemności i będę ją odnajdywać, gdyż ona jest wszędzie! Będę się w pełni angażować... wszystko się liczy! Rezygnuję jedynie z możliwości rezygnowania i wycofywania się, z monotonii i władzy intelektu. Żyję... jestem piękna... czy czegoś mi jeszcze potrzeba?”- Na scenie pani pełno - powiedziałem, nie potwierdzając, że niczego jej nie potrzeba -
fotografia za fotografią.
-
„Zbierać fotografie, to zbierać świat” - nie pilnowała się, by szeptać, a w jej oczach zapłonęły ogniki -
„Fotografie mogą zapadać w pamięć mocniej niż ruchome filmy, ponieważ stanowią oddzielne jednostki czasu, a nie jego przepływ. [...] Nieruchoma fotografia, to chwila obdarzona przywilejem trwałości, można ją zamienić na niewielki, płaski przedmiot i oglądać do woli.”-
Jakieś uwagi na temat twórców przedstawienia? - spytałem, licząc że ułatwi mi napisanie recenzji.
- „Jeśli nie rozmyślasz o różnych sprawach, stajesz się nosicielem bardziej czy mniej rozsądnych, lecz jednak stereotypowych twierdzeń na ich temat.” - Liczyłem na prostą odpowiedź, ale nie poczułem się zawiedziony. -
„Jednym z najstarszych zadań autora jest wystawienie społeczeństwu rachunku za hipokryzję i złą wiarę.”- Rachunek wystawiony na scenie - wtrąciłem, siląc się na oryginalność
- mam tylko problem z jego odczytaniem.-
„Żyjemy w czasach,” - wpatrywałem się w scenę, ale starałem się też nie uronić ani słowa z jej, tym razem, szeptu -
„gdy podjęcie interpretacji jest działaniem reakcyjnym i duszącym. Niczym spaliny i fabryczne wyziewy zatruwające miejskie powietrze, erupcje interpretacji dzieł sztuki zatruwają dziś naszą wrażliwość. W kulturze, której zasadniczym problemem jest nadmierny rozrost intelektu dokonujący się kosztem świeżości i zdolności odczuwania, interpretacja stanowi zemstę intelektu na sztuce.”- Nie da się ukryć - odparłem
- dostrzegam dziś na scenie wiele świeżości, choć mam od jakiegoś czasu problem z nadmiarem środków wyrazu. Gubię słowo.-
„Nasza kultura” - podniosła głos, bo wybuchły brawa -
„opiera się na nadmiarze, nadprodukcji, w rezultacie czego nasze doświadczenie zmysłowe stopniowo coraz bardziej traci na wyrazistości. Warunki współczesnego życia - materialnej obfitości, namnożenia rzeczy - osłabiają naszą zdolność odczuwania. [...] Dziś ważne jest uleczenie naszych zmysłów. Musimy się nauczyć więcej widzieć, słyszeć i odczuwać.”Zrobiło się jasno. Obok żona klaskała w dłonie, a Susan Sontag kłaniała się na scenie, stwarzając pozory, że jest świetną Mileną Gauer. Otaczali ją znakomite młode aktorki, Agnieszka Giza-Gradowska, Marta Markowicz oraz Anna Szopa (odpowiedzialna też za zmysłową choreografię) i poruszający Maciej Cymorek. Cieszyłem się, że byłem tam z nimi, że wyszli z szafy... że razem otwieramy te szafy. Że byli wiarygodni w każdej scenie. To był ich triumf. Triumf intelektu, nie żadna zemsta intelektu, o której mówiła pani Susan. Pomyślałem, że nie pozjadała przecież wszystkich rozumów. Ale nie przestanę, za jej radą, cały czas uczyć się więcej widzieć, słyszeć i odczuwać. I być nieco odważniejszy, w tym wciąż pełnym hipokryzji, nietolerancji i zacofania świecie.
Jerzy Szczudlik