Spektakl „Mitologia. Nie-boginie.”
To wspaniale, że Teatr Jaracza sięga po mitologię. Bez niej nie wyobrażam sobie naszej kultury i cywilizacji. Twórcy spektaklu „Mitologia. Nie-boginie” próbują na nowo odczytać mity, szczególnie te o kobietach, a w zasadzie o boginiach. Poszukać w nich treści, na które nie zwracano uwagi w antyku. Efektem jest barwne widowisko, które jednak miast wyprowadzić nas z chaosu, to nas w niezamierzony sposób pcha w jego stronę. Przerost formy nad treścią, niby nic nowego w dzisiejszym teatrze, ale z reguły nadmiar video, muzyki i ruchu zagłusza słowo, a to ono powinno być na scenie najważniejsze.
Na zakończenie spektaklu padły słowa przeprosin. Może powinny, ale na pewno nie za mity, bo to one, pełne okrucieństwa, ale i piękna, zła, ale i dobra, lekkomyślności, ale i mądrości, fantazji, ale i prawdy, bez względu na ocenę ich treści, należą do jednego z najważniejszych dziedzictw ludzkości. Świat greckich i rzymskich bogów stworzony przez ludzi na ich podobieństwo. To później człowiek ulepił z nich jednego Boga, mając nadzieję, że będzie w stanie przejąć od poprzedników jedynie to, co było w nich najlepsze.
W świecie, w którym pisarzami, kronikarzami i kreatorami byli przede wszystkim mężczyźni, trudno oczekiwać ukazania rzeczywistej roli kobiet, a raczej jej marginalizowania. Należy jednak oddać twórcom mitów, że w tym męskim świecie znaleźli miejsce dla fascynujących kobiet - odważnych, mądrych, ambitnych, budzących strach, lecz i admirację, podziw i posłuch. Boginie i boginki, królowe i wojowniczki, które zachwycają do dziś. Kobiety gotowe do poświęceń, ale i zakochane do szaleństwa, skłonne do okrucieństwa i zdrady.
W świecie mitów pełno jest też wyłonionych z fantazji ówczesnych twórców potworów, skorych do zgotowania innym piekła. I tu, bez względu na to, czy na Olimpie, czy po obu stronach Styksu, widoczna jest nadreprezentacja osobników płci męskiej. To punkt dla kobiet, choć nie wiem, czy i na tym polu panie nie zechcą walczyć o równouprawnienie.
Brońcie mnie, olimpijscy bogowie, a przede wszystkim boginie, nie odbieram kobietom (i mężczyznom też) prawa do interpretacji mitów, do ich odczytywania na nowo, do szukania w nich ukrytych treści. Do odnajdywania w nich przykładów na niesprawiedliwość społeczną, dominację jednej płci, pomniejszanie roli kobiet. Niestety tysiące lat później dostrzegam to samo we współczesnym świecie. Z mitologii nie da się już tego wyeliminować, w przyszłości istnieje na to szansa. Zauważam wzrastającą siłę kobiet, ale wciąż mnie dziwi, że na drodze do uzyskania słusznych praw, muszą one pokonać nie tylko opór ze strony mężczyzn, ale też przekonać wcale niemały odsetek kobiet. Chwała zatem Paniom Darii Sobik - tekst i dramaturgia oraz Justynie Łagowskiej - reżyseria, scenografia, kostiumy, światło, które z pomocą panów: Rafała Matuszaka - muzyka i Tomka Michalczewskiego - video, stanęły na scenicznej barykadzie, by wraz z młodymi aktorkami pod przewodnictwem Barbary Prokopowicz, odkrywać na nowo miejsce kobiet i pokazać rosnącą w nich determinację. Mimo kilku słów krytycznych na początku tego tekstu, uważam spektakl w Jaraczu, z uwagi na wagę tematu i ciekawy sposób jego prezentacji, za niezwykle potrzebny i zachęcam do jego obejrzenia.
Są tam też i trzej aktorzy, w podwójnej roli, konferansjerów prowadzących przedstawienie i mitycznych Mojr. Te ostatnie - to bóstwa - personifikacje ludzkiego losu i nieubłaganych praw świata. Brawa dla twórczyń spektaklu, że te mityczne prządki grają u nich mężczyźni, bo to przecież oni w starożytności i nadal odgrywają role, decydujące o naszych losach. Stroje tych odmiennej płci Mojr wskazują jednak, że panie Daria i Justyna (ja również) dostrzegają postępujące zniewieścienie mężczyzn. A to już nie należy do mitu, łatwiej będzie się z tym rozprawić. Trzymam za Was kciuki, Nie-boginie!
Jerzy Szczudlik