Halina Kunicka
Z piosenkarką Halina Kunicką rozmawia Marek Książek
- Przyznam, że trochę zaskakujące było dla mnie pojawienie się Pani po dłuższej przerwie na estradzie?- Może dla niektórych jest to zaskakujące, ale ja już od pewnego czasu jeżdżę po Polsce, choć faktycznie miałam dłuższy okres przerwy spowodowany naszą sytuacją domowa, czyli ciężką chorobą mego męża (Lucjana Kydryńskiego, zm. 9 września 2006 r. - przyp. red.). Ale teraz znów jeżdżę z recitalami i jestem szczęśliwa, ponieważ są one odbierane po prostu wspaniale. Przychodzi publiczność, która - okazało się - stęskniła się może trochę za mną, może trochę za dawnymi czasami, a może za piosenkami, które są znane i zapadły w pamięci.
- Czyli przychodzi pokolenie nieco już starsze?
- Sama spodziewałam się, że będzie to publiczność tak zwana dojrzała. Natomiast ostatnio widzę bardzo dużo młodych twarzy. Ci słuchacze są trochę zdziwieni, bo nie bardzo mnie pamiętają i nagle słyszą program, który jest dla nich interesujący, jest czymś nowym i innym niż to, co mają na co dzień na różnych kanałach muzycznych w telewizji. Tak więc dla mnie jest to nieprawdopodobna radość i wielkie szczęście, że udało mi się powrócić na estradę.
- Występuje Pani z dawnym repertuarem czy może są w nim nowe piosenki?- Ja mam oczywiście mnóstwo piosenek dawnych, które teraz przypominam publiczności, ale w tym recitalu, z którym zwykle występuję w warunkach teatralnych, mam wiele różnych piosenek poetyckich, literackich i aktorskich. A w nich również słowo jest ważne.
- Pani życie w ogóle upływa przy muzyce, bo przecież syn Marcin Kydryński jest kompozytorem i krytykiem muzycznym, a synowa Anna Maria Jopek to znakomita wokalistka (córka nieżyjącego już solisty „Mazowsza” Stanisława Jopka - przyp. red.). W tym gronie na co dzień przebywacie ze sobą?- Nie mieszkamy razem, ale blisko siebie i dosyć często się widujemy. Aczkolwiek nie za często, bo oni są bardzo, bardzo zajęci, ja też jestem trochę zajęta. Nie jest to zatem takie spotykanie się na co dzień, ale można powiedzieć, że jesteśmy w stałym kontakcie. Ja wiem, co oni robią, gdzie Ania ma koncerty, co nagrywa, a oni z kolei wiedzą wszystko o mnie.
- Jak te relacje między teściową a synową się układają? Jesteście przyjaciółkami?- Wydaje mi się, że mam wielkie, wielkie szczęście, że trafiła mi się taka dziewczyna jak Ania... To znaczy - ja mam szczęście, a przede wszystkim Marcin ma szczęście (śmiech), że trafiła mu się taka żona. Szczęście syna jest moim szczęściem. Ja mam szczęście, że trafiła mu się nie tylko wybitna i wspaniała artystka, ale również czuły i delikatny człowiek. Po prostu samo ciepło i serce!
- A następne pokolenie? Bo wnuki już są?- Dwa! Jest dziesięcioletni Franek i Stasiek, który ma osiem i pół roku. I obaj chodzą do szkoły muzycznej...
- Stasio to po dziadku Jopku?- Tak, po dziadku, a Franek ma na drugie Lucjan, też po dziadku. Chodzą do szkoły muzycznej, Franio gra na wiolonczeli, a Stasio na klarnecie... Grają - to może za dużo powiedziane, bo się dopiero uczą. Wiem jednak, że są muzykalni.
- Syn Marcin kiedyś często wędrował samotnie po różnych krajach i dziwnych miejscach. Nadal ciągnie go w świat czy już stał się domatorem?- Kiedy urodziły się dzieci, Marcin przestał wędrować. Ale takim decydującym momentem, w którym ten świat przestał go ciągnąć i pochłaniać, był 11 września 2001 roku, czyli dzień ataku terrorystów na Amerykę. Oczywiście wyjeżdża, ale już nie na zasadzie samotnego wędrowca. Poza tym, co by nie mówić, to ojciec dzieciom i ma spore obowiązki.
- A Pani występowała razem z Anną Marią Jopek czy może macie taki zamiar? - Kiedyś do takiego wspólnego występu już doszło, choć to był recital Ani, na który zostałam zaproszona i zaśpiewałyśmy w duecie „Niech no tylko zakwitną jabłonie”.
- Czyli przebój inaczej zwany „Świat nie jest taki zły”?- Właśnie: świat nie jest taki zły!
Marek Książek