Reakcja na zapowiedź koncertu grupy rockowej Nazareth we wsi Woźnice koło Mikołajek odpowiadała temu, co napisał w komentarzu anonimowy internauta: „A Pink Floyd w Brąswałdzie?”. Teraz ten anonim powinien wejść w mysią norę ze wstydu, a wraz z nim wszyscy inni malkontenci. Bo Nazareth zagrał!
We wsi Woźnice agroturystyczny biznes i działania kulturotwórcze prowadzi człowiek z siwą brodą, przedstawiając się jako „Komtur”. Ma to swoje uzasadnienie. Komtur rozwinął biznes na miejscu dawnej strażnicy krzyżackiej i sprzedaje wiedzę historyczną w formie imprez kostiumowych. Wiedzie zatem żywot ciekawy i użyteczny społecznie, a przy okazji ma sposób na konieczne zarobkowanie. Oprócz tego ma ten człowiek swoje marzenia. Jednym z nich było udowodnienie „pacanom wszelkiej maści”, że nawet zabłocone pole i pustkowie wokół posesji może być miejscem magicznym i że nie muszą tam grać kapele dożynkowe, jak to zwykle w małych miejscowościach bywa.
Dniem magicznym był piątek, 15 sierpnia, gdy, mimo deszczu i burzy z piorunami nad głowami, na scenę weszła legenda rocka, szkocka grupa Nazareth, debiutująca w 1968 roku. Kiedy wokalista Dan McCafferty zaśpiewał znaną balladę rockową „Dream On” publiczność odrzuciła parasole, by unieść ręce do rytmicznej fali. Wtedy nie przeszkadzało błoto, które wlewało się do butów na rozmiękczonej ziemi ani zalewający oczy deszcz. Zespół zaprezentował się w rewelacyjnej formie. Odbywając trasę koncertową po Europie, z miejsc polskich wybrał Woźnice, bo zabiegał o to z fantazją i uporem Komtur z Mazur. Zespół uznał pomysł za oryginalny.
„Strażnica Komtura” (tak się to miejsce nazywa) jest kilometr za Woźnicami, na drodze z Mikołajek do Augustowa. Tego dnia w szczerym polu uwagę zwracała organizacja ruchu. Tuż przy drodze zrównana ziemia wysypana piaskiem, ogrodzona i oświetlona, w bramie panowie dyrygują ruchem. To polowy parking. Obok wydzielony taśmami szlak do „Strażnicy Komtura”. Przy wrotach grupa ochroniarzy i uprzejmy personel. To wejście na teren z koncertem. Na zielonej trawie profesjonalna scena i ścieżki w kierunku karczmy oraz ogrodów grillowych. To na czas oczekiwania. Niektórzy bawili tu od rana do rana. Na małych straganach kowbojskie kapelusze i drobne pamiątki. W dużych misach ciepła karkówka, kaszanka, kiełbasa, gulasze, a do tego surówki. Pachniały małosolne ogórki i gęsta grochówka z czterech kotłów. Rzędy zielonych parasoli okrywały stoły, przy których trwała niemalże rodzinna biesiada. Słońce, nastrój garden party i napięcie oczekiwania na niezwykły wieczór. Tak było za dnia. Wieczorem niebo zapowiadało urwanie chmury, ale zespół Nazareth wszedł na scenę punktualnie - zachodnie zespoły nie znają naszych opóźnień w rodzaju „studenckiego kwadransa”! Przed sceną zgromadziło się około tysiąca ludzi z parasolami. Inni okupowali teren bardziej suchy, czyli taras i okna karczmy, skąd także mieli świetny widok na to, co działo się na scenie w polu u człowieka, którego zwą Komturem.
Z powodu nasilającej się burzy koncert po niespełna godzinie przerwano. Pod dachem tłum rozgrzewała dyskusja, w której wszyscy wyrażali ogromne uznanie dla odwagi i fantazji Komtura. Zrealizował marzenie. Pokazał, że nawet na skraju wsi Woźnice może odbyć się coś niezwykłego.
Szkoda, że nie towarzyszyła temu koncertowi duża promocja, bo na to pole zjechałoby kilka tysięcy ludzi, dostarczając sławy i sporego zysku wszystkim, którzy rzecz zorganizowali. A ta rzecz to wydarzenie warte pierwszych stron gazet i na pewno warte 120 zł za bilet, który tyle kosztował, by to wszystko zobaczyć. Brawo!
Nazareth zagrał w składzie: Dan McCafferty - vocal, Pete Agnew - bass, Jimmy Murrison - guitar, Lee Agnew - drums.
Tekst i foto: Elżbieta Mierzyńska
Z D J Ę C I A