Rozgrywana na wulkanicznej wyspie na środku Atlantyku, w połowie drogi między Lizboną a Nowym Jorkiem, 5. runda Rajdowych Mistrzostw Europy, jest uznawana za najbardziej spektakularną w całym cyklu, a unikalne, wąskie, nierytmiczne, ze zmienną przyczepnością odcinki specjalne są zawsze prawdziwym sportowym sprawdzianem.
Rajd Azorów w każdej ze swoich dotychczasowych 54. edycji pokazywał pazur. Nie inaczej było i w tym roku. Bardzo zmienna pogoda, specyficzna konfiguracja odcinków, na których przyczepność potrafiła zmieniać się wielokrotnie, dała się we znaki zarówno doświadczonym zawodnikom, jak i nowicjuszom. Z 30 załóg zgłoszonych do tej rundy FIA ERC, rajdu nie ukończyło aż 36% z nich. Zwyciężył Andreas Mikkelsen, zwycięzca 3 rund WRC, który na Azorach wygrał 9 lat temu, były kierowca fabrycznych zespołów, a drugi na mecie zameldował się uczestnik prawie 200 rund mistrzostw świata Dani Sordo, zaliczając udany debiut w rajdzie na środku oceanu.
Adrian Chwietczuk podjął odważną decyzję o starcie w Rajdzie Azorów, który okazał się dla niego cenną lekcją. Jeszcze przed rajdem jego pilot Jarek Baran powiedział, że te zawody to wyzwanie nawet dla bardzo doświadczonych zawodników, ale też miejsce do zbierania bezcennej wiedzy. Tej załoga Skody Fabii Rally2 EVO ze stajni Hołowczyc Racing zebrała w ten weekend mnóstwo, bagaż doświadczeń przekroczył dopuszczalne limity. Sportowe ambicje kierowcy z Olsztyna dały o sobie znać już podczas odcinka testowego. Chciał narzucić wysokie tempo, jakie osiągał m.in. na Rajdzie Polski, poznać swoje miejsce w stawce. Niestety załoga popełniła błąd, który był efektem zbyt optymistycznej wizji na zapoznaniu, a następnie na oesie, kosztował ekipę serwisową dużo pracy. Dzięki ich zaangażowaniu Adrian mógł stanąć do rywalizacji w piątek.
Pierwszą próbę rajdu Chwietczuk pokonał spokojnie i nabrał pewności siebie, która spowodowała na następnym odcinku drobny, ale poważny w skutkach błąd i uszkodzenie auta. Zespół mechaników ponownie stanął na wysokości zadania i odbudował Skodę, by Adrian z Jarkiem mogli pokonać finałowy dzień tych trudnych zawodów. W sobotę, z chłodniejszą głową, Adrian jechał rozsądnie i takim tempem, które jednocześnie pozwalało cieszyć się z jazdy i bezpiecznie osiągnąć metę, poznając w akcji specyfikę oesów, w tym słynnej próby Sete Cidades prowadzącej grzbietem krateru.
- Bez wątpienia to najtrudniejszy rajd, jaki w życiu jechałem - mówi Adrian Chwietczuk.
- Przygotowując się do niego nie spodziewałem się aż takich wyzwań. Od początku chciałem jechać do swoim szutrowym tempem, znanym z zawodów na Litwie czy w Polsce. O ile w tych rajdach było właściwe, tak na Azorach okazało się zbyt wysokie, pojechałem za szybko. Odcinki tutaj mają kompletnie inną specyfikę szutru, przez co auto zachowuje się zupełnie inaczej. Ten rajd jest całkowicie inny. Po prostu nie da się jechać tempem takim jak choćby na Mazurach, bo szybko można skończyć jazdę, co udowodniłem już na testowym.. Drugiego dnia pierwszy odcinek pojechałem spokojnie, więc ponownie postanowiłem podnieść poprzeczkę, przyspieszyć.. Warunki były ekstremalne - mgła, deszcz, przyczepność trudna do ocenienia i niestety wypadliśmy z drogi, urywając koło. Koniec jazdy. Dzięki wspaniałej pracy Hołowczyc Racing udało się dwukrotnie odbudować samochód i dwukrotnie auto wyglądało jak nowe. Pokonaliśmy cały sobotni etap. Pierwszą pętlę adaptując się i odzyskując pewność siebie. Musiałem też nabrać zaufania do opisu, który był dostosowany pod wizję drogi z Rajdu Polski czy Żmudzi, a okazało się, że tutaj potrzebny jest całkowicie inny, te prędkości i odległości należy przeskalować do azorskiej specyfiki. Na drugiej pętli ostatniego dnia zrozumiałem dużo więcej, co pozwoliło jechać lepszym tempem. Ponieważ zawieszenie zostało wcześniej uszkodzone, na sobotnie odcinki musieliśmy założyć inne amortyzatory, na których nie testowaliśmy i nie mieliśmy ustawień pod Rajd Azorów. Podsumowując - cały rajd to wielkie wyzwanie. Chętnie wrócę na Azory wyrównać rachunki. Po tym rajdzie jestem mądrzejszym kierowcą. Wiem więcej na temat opisu, jazdy po tak krętych i specyficznych odcinkach, na różnych rodzajach szutru o zmiennej przyczepności. To taka pigułka wiedzy, która da mi w przyszłości dużo pewności.- Rajd Azorów to niezwykle wymagająca impreza, z odcinkami o zróżnicowanej konfiguracji, zmiennym tempie i przyczepności - dodaje Jarek Baran.
- Doświadczenie wyniesione z jednego przejechanego odcinka nie zawsze daje właściwe wyobrażenie o tym co czeka na kolejnej próbie. Tutaj naprawdę łatwo popełnić błąd, a granica jest wyjątkowo niewielka, o czym przekonaliśmy się w miniony weekend. Pomimo wielu ograniczeń nasze tempo w drugim dniu rajdu było naprawdę dobre. W dużej mierze jest to zasługa mechaników, ich profesjonalizmu i poświęcenia przy naprawach samochodu. Między innymi te przygody, ale także cały rajdowy tydzień wytężonej pracy, spowodowały, że kończymy Rajd Azorów z bagażem bezcennych doświadczeń.
Z D J Ę C I A