W wtorkowe (10.06) popołudnie, pod „samotniakiem” przy ul. Niepodległości zebrało się kilkanaście osób. Wśród nich znaleźli się wszyscy członkowie komisji rodziny olsztyńskiej Rady Miasta z Małgorzatą Marcinkiewicz - przewodniczącą komisji na czele, przedstawiciele Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej, wydziału spraw lokalowych Urzędu Miasta, policji i straży miejskiej. Ich celem było zapoznanie się z warunkami zamieszkania w samotniaku.
-
O ile się orientuję, to spotkanie zorganizował prezydent Olsztyna - mówi Małgorzata Marcinkiewicz, radna PiS. -
Jest to najprawdopodobniej reakcja władz miasta na moją interpelację, jaką złożyłam w sprawie tego budynku na ostatniej sesji Rady Miasta. Żałuję jednak, że nie ma z nami prezydenta Głażewskiego.-
Byliśmy bardzo poruszeni treścią listu, jaki do komisji rodziny skierowała jedna z mieszkanek „samotniaka” - dodaje Henryk Baczewski, członek komisji rodziny i radny PiS. -
Kobieta przez kilka dni leżała pobita w mieszkaniu i nikt jej nie pomógł. Postanowiliśmy, jako klub radnych PiS złożyć interpelację, jak również osobiście zainteresować się warunkami jakie panują w tym budynku.W samotniaku na pięciu kondygnacjach jest około 200 mieszkań. -
Ilu jest mieszkańców nikt chyba nie wie - stwierdza przedstawicielka MOPS. -
To jest tak, że meldowana jest jedna osoba, a wraz z nią w maleńkich pokoikach bez sanitariatów mieszka cztery, pięć osób.
Kilkunastoosobowa „komisja” wchodzi do jednej z dwóch klatek schodowych. Od razu w oczy rzucają się wszechobecne bazgroły i napisy na ścianach klatki schodowej. Wśród nich dominują te, które wyrażają „miłość” do policji i jej funkcjonariuszy.
Złe wrażenie estetyczne to jednak nic w porównaniu ze smrodem moczu jaki uderza w nozdrza. Pojawia się odruch wymiotny. Szybko wyjaśnia się, skąd ten odór. Dla niektórych mieszkańców „samotniaka” klatka schodowa to normalne miejsce załatwiania potrzeb fizjologicznych. Trzeba bardzo uważać, żeby nie wdepnąć w kałużę moczu.
-
To jeszcze nic, dzisiaj było sprzątane - mówi przedstawiciel wydziału spraw lokalowych. -
Proponuję przyjść tutaj z rana, trudno nie wdepnąć w fekalia. Sprzątaczki mówią, że nie mają już siły, ale gdybyśmy nie sprzątali, w ogóle nie dałoby się tutaj wejść.Przedstawicielka MOPS prowadzi do jednego z mieszkań, z którego najemcą ma spore problemy. Mieszkanie należy uznać za otwarte, bo drzwi zostały prawie wyrwane z zawiasów, wiszą w powietrzu. Lokatora jednak nie ma. -
Pewnie jak zobaczył grupę ludzi wyskoczył przez okno - komentuje przedstawicielka MOPS.
Dobrze, że to tylko pierwsze piętro.Bałagan w mieszkaniu trudno opisać. To trzeba zobaczyć. Na szczęście mamy ze sobą aparat.
Przedstawicielka MOPS puka do innych drzwi. Widać, że dopiero co były wstawione. Nikt nie otwiera. -
Tutaj mieszka starsza kobieta, z która mamy olbrzymie problemy sanitarne - mówi przedstawicielka MOPS.
- Kilka dni temu z mieszkania zabraliśmy i spaliliśmy wszystko co miała, oprócz jednego drewnianego krzesła. Robactwo było straszliwe. Przypuszczam, że niedługo znowu będziemy musieli interweniować.W innym miejscu otwór drzwiowy jest zabity blachą. Tak jest od kilku lat. Mieszkanie się spaliło, a posiadający przydział na mieszkanie gdzieś zniknął. Podobna sytuacja jest w innym mieszkaniu, z tą różnicą, że nie zostało ono spalone.
- W sprawach tych mieszkań trwają postępowania eksmisyjne - tłumaczy przedstawicielka MOPS.
W innym miejscu drzwi do mieszkania otwarte na oścież. W pokoiku na wersalce śpi „zmęczony” mężczyzna. Nie przeszkadza mu ruch i gwar dwa metry od niego. -
Tutaj sytuacja jest taka, że komornik odstąpił od eksmisji, bo w mieszkaniu mieszka kilkuletnie dziecko - tłumaczy przedstawicielka MOPS. -
Nic nie możemy zrobić.Kolejne mieszkanie również otwarte. W porównaniu z tym, co wizytujący „samotniak” zobaczyli do tej pory, mieszkanie można uznać za zadbane. W środku zastajemy mężczyznę w średnim wieku z tatuażami na ramionach. Właśnie przymierzał się do „objęcia w posiadanie” pustostanu. Widok mundurowych powoduje jednak, że bez protestu oddaje klucz, zabiera podręczną torbę i „wyprowadza się”.
Długo można by opisywać katastroficzne obrazy, jakie mogła zobaczyć „komisja”. Prawie wszędzie jest podobnie: bród, smród i ubóstwo, również we wspólnych łazienkach.
-
W tej łazience ja sprzątam, ale to nic nie daje, bo zaraz zrobią syf - mówi jeden z mieszkańców, którego wygląd zewnętrzny wcale nie świadczy o zamiłowaniu do porządków. -
Ale to jeszcze nic. Dzisiaj w południe o mało na głowę nie spadła mi reklamówka z moczem, którą ktoś wyrzucił z drugiego piętra. Jak tłumaczy nasz rozmówca, nie wszystkim lokatorom „samotniaka” chce się wychodzić z mieszkania do znajdujących się na korytarzu wspólnych WC. Załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne w mieszkaniach, do wiaderek, a potem dobrze, gdy zawartość wyleją do WC. Niektórym nie chce się, więc fekalia lądują przez okno na chodniku.
-
Boję się wieczorem wychodzić z mieszkania - dodaje nasz rozmówca. -
Dlatego kupiłem sobie broń. I wyciąga zza paska spodni pistolet, wzbudzając powszechną konsternację. Nie wygląda na takiego, kto mógłby uzyskać pozwolenie na posiadanie broni. Interweniuje policjant. Na szczęście wyjaśnia się, że pistolet to tzw. straszak, na który nie trzeba mieć pozwolenia. Pistolet wraca za pasek spodni posiadacza.
W tym obrazie nędzy i rozpaczy są jednak enklawy. Zauważyłem co najmniej trzy fragmenty klatek schodowych, gdzie panował porządek. Na jednej z nich spotykamy dwie kobiety. Nie chcą przedstawić się, proszą też, by ich nie fotografować.
- I tak nam mówią, że nasze miejsce jest „na Dywitach”, wolimy nie ryzykować - mówi starsza z kobiet, tak około pięćdziesiątki. - Staramy się utrzymać jako taki porządek, ale nie jest to łatwe. Dzisiaj przez całą noc na podłodze pod moimi drzwiami siedział sąsiad i pił. Niedopałki papierosów wpychał w szpary betonowej podłogi. I co miałam zrobić? Mieszkam sama i bałam się nawet odezwać. Rano tylko pozbierałam niedopałki.
Obydwie kobiety od kilku lat bezskutecznie starają się o mieszkania poza „samotniakiem”. Jedna z nich mieszka w budynku od prawie dwudziestu lat, druga - od czternastu. -
Kiedyś tutaj też nie było spokojnie, ale od kilku lat to już w ogóle nie da się żyć - mówi jedna z kobiet.
- Wieczorem raczej nie warto wychodzić na korytarz.Mieszkańcy przyznają, że policja często gości w „samotniaku”, nawet kilka razy dziennie. -
Gdyby na każdym piętrze stał zawsze policjant albo strażnik, to może by to coś pomogło - mówi dzielnicowy z Niepodległości. -
A doraźne wizyty niewiele dają. Zainteresowani widząc policjanta w kilka chwil znikają. Kiedyś przez długi czas w budynku szukaliśmy dziecka, które mieszkańcy „samotniaka” przed nami ukryli. Najgorsze jest jednak to, że mieszkańcy bloku nie chcą oficjalnie współpracować z policją. Nieoficjalnie powiedzą wszystko, ale jak trzeba „na papier”, to już nie.Wizytujący „samotniak” opuszczali budynek w nienajlepszych nastrojach. -
Tak nie może dalej być! - mówił Waldemar Zwierko, członek komisji rodziny, przewodniczący klubu radnych PiS.
- Trudno tutaj będzie coś zrobić, bo prawo w wielu przypadkach ogranicza jakiekolwiek działanie. Jednak w ramach komisji rodziny zrobimy „burzę mózgów” i przedstawimy prezydentowi kilka propozycji, jak problem samotniaka przy Niepodległości rozwiązać. Tylko, że to prezydent jest od tego, żeby takie propozycje przedstawiać!
Z D J Ę C I A