W 50. rocznicę śmierci prof. Wiktora Wawrzyczka
Gdy w 1961 roku, po trzech latach starań, pojawiła się szansa na awans siatkarzy AZS Olsztyn do II ligi, zabrakło pieniędzy na udział w turnieju kwalifikacyjnym. Wtedy trener Leszek Dorosz o kłopotach z wyjazdem poinformował prezesa AZS, którym od czterech lat był doc. dr Wiktor Wawrzyczek. Ten po krótkiej rozmowie wyjął portfel. Siatkarze odwdzięczyli się awansem.
To tylko jedna z anegdot, jaką przytoczono podczas wspomnień z okazji 50. rocznicy śmierci tego nietuzinkowego człowieka (zmarł 17 grudnia 1969 roku), naukowca i wychowawcy młodzieży, profesora Wiktora Wawrzyczka, któremu Olsztyn zawdzięcza dwa trwałe i wybitne zjawiska społeczne: siatkówkę i chór akademicki.
Najpierw był chór. Dr Wiktor Wawrzyczek do Olsztyna przybył z Cieszyna w 1950 roku, by objąć stanowisko profesora-kierownika Zespołowej Katedry Chemii Ogólnej w Wyższej Szkole Rolniczej. Był już wtedy znanym w kraju chemikiem, metodykiem jej nauczania, autorem podręczników i wykładowcą, najpierw w cieszyńskim Liceum i Gimnazjum Koedukacyjnym (dziś LO im. Osuchowskiego), a później w tamtejszej Państwowej Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego, protoplastce WSR.
W 1952 roku zaproponował utworzenie akademickiego chóru męskiego. Gdy zaoponowano, stwierdził, że chór będzie poszerzał humanistyczną wiedzę studentów rolnictwa - tak potrzebną na wsi - i uświetniał uczelniane uroczystości. Ten argument przeważył. Wiktor Wawrzyczek wiedział, co mówi, bo był świetnym tenorem: przed wojną śpiewał w gimnazjalnym chórze, potem w akademickim zespole „Arion”, a po wojnie, w cieszyńskim chórze Towarzystwa Śpiewaczego „Harmonia”. Powierzono mu więc patronat nad nowym studenckim zespołem. Sprawował go wręcz po ojcowsku, opiekując się niemal każdym chórzystą. A były to nie tylko fachowe podpowiedzi w wykonaniu utworów, lecz i słowa otuchy w razie niepowodzeń, a także materialne wsparcie oraz pomoc w ukończeniu studiów.
Pewnego dnia jednemu ze studentów rolnictwa oderwała się podeszwa od butów, a nie stać go było na szewca. Przyszedł więc na wykład Mistrza w butach wojskowych (szkolenie wojskowe było obowiązkowe, więc dawano wyposażenie). Ten widocznie to zauważył, gdyż po wykładzie zatrzymał przestraszonego delikwenta i wypytał o powody takiego ubioru. Po jakimś czasie zaproponował mu... pracę laboranta w katedrze. W ten niezwykle dyskretny sposób wspomógł materialnie niezamożnego studenta.
Nic dziwnego, że studenci zaczęli go uwielbiać, szczególnie od momentu, gdy w 1954 roku został dziekanem Wydziału Rolniczego. I był nim aż 9 lat, mimo że był praktykującym katolikiem i nie należał do partii, która... poparła go na to stanowisko. Ot, taki był dziwny ten rzekomo komuszy PRL. Ale to osobna historia... Wiarę praktykował regularnie, zwłaszcza przestrzegał uczestnictwa w niedzielnej porannej mszy. Wstawał bardzo wcześnie, ok. piątej i był wielce zadowolony, gdy przed progiem zastawał kolejkę chętnych, chcących zdawać chemię.
Z AZS-em początkowo było mu nie po drodze: profesor nie znał i nie cenił sportu, uważając, że przeszkadza on w nauce. I znów anegdota. Gdy student miał znaczek AZS lub innego klubu w klapie, to mógł się spodziewać trudnych pytań i oblania chemii, która na większości wydziałów już na pierwszym roku była przepustką do dalszego studiowania (tylko geodeci nie mieli jej w programie). Ale studenci wraz z ówczesnym szefem Studium WF, mgrem Franciszkiem Sroczykiem zagrali w 1957 roku va banque, proponując profesorowi... prezesurę AZS.
Ponieważ nie odróżniał siatkówki od koszykówki, zaczął pilnie obserwować różne treningi, by poznać tajniki poszczególnych dyscyplin. Radował się z każdego sukcesu studenckich sportowców, pocieszał w razie niepowodzeń. Wkrótce stał się prawdziwym opiekunem zawodników i ich prywatnym sponsorem, głównie sekcji siatkarskiej. Z dumą więc napisał na tablicy w katedrze datę wejścia drużyny do II ligi - „Witam Siatkarzy AZS II Ligi. Cześć. Prezes AZS. Olsztyn 19.X.1961”. A kilka lat potem: „Serdecznie witam Siatkarzy AZS w I Lidze! Czołem. Kortowo, 27.V.1965 r.”.
W jego gabinecie często świętowano podobne wydarzenia lub inne okazje: śledziki, wigilijki, sylwestry, imieniny lub benefisy profesorskie lub sportowe. Bo Mistrz był człowiekiem towarzyskim, organizował też partyjki brydża z współlokatorami (w 6-pokojowym mieszkaniu miał ich trójkę). Zawsze była tam zastawa z różnymi smakołykami, zwłaszcza kupionymi za dolary w Peweksie. Degustowano też, ponoć umiarkowanie, różne trunki, zwłaszcza kolorowe i wielowarstwowe nalewki wg receptury gospodarza. Psotnicy próbowali te warstwy wymieszać, ale po kilku minutach wszystko wracało do normy. Niestety, tajemnice ich sporządzania profesor zabrał do grobu.
Następna anegdota: Z dobroduszności i poczucia humoru Mistrza, jak nazwali go studenci, skorzystał też najlepszy sportowiec Warmii i Mazur 1957 roku (wybrali go czytelnicy „Głosu Olsztyńskiego”), doskonały lekkoatleta, reprezentant kraju Tadeusz Matyjek, student rolnictwa. Liczne starty krajowe i zagraniczne przeszkadzały mu w terminowym zaliczeniu egzaminów. Aż przypadkowo natknął się na Mistrza. Ten wypytał go o sportowe wojaże i mimochodem zapowiedział: - Pan ma jeszcze chemię do zdania. Będą pana egzaminować: dziekan, prezes AZS i przewodniczący komisji. Gdy uśmiechnięty Mistrz podał termin spotkania, Matyjka zatkało. Dopiero potem dotarło do niego, że to profesor wystąpi w tych rolach: był przecież nie tylko egzaminatorem, lecz także prezesem AZS i dziekanem, zwyczajowo kierującym komisją egzaminacyjną. Egzamin się powiódł i Matyjek mógł kontynuować studia, które ukończył w 1959 roku.
Długo by jeszcze opowiadać o zaletach i słabostkach Mistrza. Do tych drugich należało (niestety) palenie papierosów oraz (chwalebne), zainteresowanie sprawami społecznymi i miłość do kotów. Bo Mistrz potrafił zapytać studenta o aktualne sprawy polityczne lub kulturalne (np. kto to jest de Gaulle lub jak nazywają się ostatni nobliści) i oblać go za taka niewiedzę. To było iście uniwersyteckie podejście!
A kotów miał kilka, w tym Argona i Ksenona. Były one postrachem studentów, bo chodziły po całej katedrze, w czasie ćwiczeń i egzaminów. Nie wiedziano jak profesor zareaguje, gdyby któryś zamiauczał. Przygodę z kotem podczas egzaminu, bodajże z Argonem, miał i piszący te słowa. Strach nas obleciał już podczas losowania kartek z zadaniami (zazwyczaj trzema): kot wałęsał się po sali i zaczepiał kilkunastu egzaminowanych studentów. Gdy usiedliśmy, już chciałem odetchnąć, gdy nagle znienacka kocur wskoczył wprost na... moją kartkę z notatkami. Byłem w połowie rozwiązania trzeciego zadania, więc zmartwiałem i cała wiedza (niestety, zbyt świeża) umknęła z głowy. Jak przesunąć zwierza, by móc skończyć zadanie?
Wtem, niespodziewanie, cicho jak... kot, podszedł do mnie Mistrz i wziął zwierzaka ze słowami. - Nie przeszkadzaj mu Argonku, przecież on i tak ma pietra. - Już po mnie, pomyślałem. Nie dokończyłem zadania i podszedłem do profesora. Ten spojrzał na kartkę, polecił mi poprawić jakiś drobiazg w drugim rozwiązaniu i wyciągnął rękę po indeks. Zlany zimnym potem zajrzałem do niego dopiero po wyjściu z sali. I wielka ulga: dostateczny! Bo piątkę dostawał mało kto, a zdarzało się to czasem podczas wykładów. Trzeba było tylko mieć refleks, nieco odwagi i indeks ze sobą.
Znów anegdota: Pewnego razu Mistrz spojrzał w okno i wskazał na rosnące za nim drzewo: Ile jest na nim liści? - zapytał. Cisza, wreszcie podnosi się jedna ręka i student odpowiada: - Jeden milion siedemset pięćdziesiąt trzy tysiące dwieście trzydzieści jeden (czy coś podobnego, bo za podaną liczbę nikt już nie ręczy - JP). Profesor: - A skąd pan to wie? - To proszę udowodnić profesorze, że jest inaczej, odparł student i dostał piątkę. Taki to był oryginał z Mistrza.
******
Najstarszy z trojga rodzeństwa Wiktor Wawrzyczek urodził się 18 grudnia 1911 roku w Kończycach Wielkich, niedaleko granicy na Olzie. Ukończył Gimnazjum Matematyczno-Przyrodnicze w Cieszynie, potem studiował chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Już w 1935 roku opublikował pierwszą pracę naukową o źródłach wód mineralnych na Śląsku Cieszyńskim. Nie zdążył otrzymać dyplomu przed wybuchem II wojny światowej, a w jej trakcie pracował jako hydraulik w Krakowie, jednocześnie wykładając chemię i fizykę na tajnych kompletach UJ.
Dyplom magistra chemii otrzymał w lutym 1945, a już dwa miesiące później obronił doktorat i został asystentem w Katedrze Chemii Fizycznej UJ. Wkrótce powrócił do Cieszyna, do pracy w „swoim” Liceum i Gimnazjum Koedukacyjnym. W październiku 1948 roku został wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego w Cieszynie. Do Olsztyna przyjechał w sierpniu 1950 roku. W 1959 roku został mianowany na naukowy stopień docenta (wcześniej był zastępcą profesora), a profesorem został w 1967 roku. Dziekanem Wydziału Rolniczego był w latach 1954-1963. Przez jego gabinet przewinęło się kilka tysięcy studentów: przyszłych rolników, rybaków, zootechników, mleczarzy i weterynarzy.
Napisał ponad 80 prac naukowych i popularnonaukowych, w tym o rozwoju chemii i jej twórcach. Eksperymentował też w dziedzinie akustyki, zajmując się wpływem fal dźwiękowych na substancje chemiczne. Interesował się również chirurgią. Lubił domową kuchnię. Był założycielem i członkiem wielu towarzystw naukowych, w tym Polskiego Towarzystwa Przyrodników im. M. Kopernika, Polskiego Towarzystwa Chemicznego, NOT i Towarzystwa Chemicznego Akademii Nauk w Pradze.
Nie doczekał kolejnego sukcesu siatkarzy AZS, do ledwie 58. rocznicy urodzin zabrakło mu jednego dnia. Okazało się, że jego wielkie dla ludzi serce było jednak zbyt słabe. Zmarł w Olsztynie na zawał 17 grudnia 1969 roku, ale pochowany jest w rodzinnej ziemi, w gminie Hażlach. Miejscowość ta szykuje się do nadania jego imienia nowemu placowi w swym centrum.
******
Rocznicową sesję poświęconą Mistrzowi zorganizowało Warmińsko-Mazurskie Koło Macierzy Ziemi Cieszyńskiej działające przy UWM. Referaty wspomnieniowe (bogato ilustrowane, bo zdjęć z Mistrzem jego uczniowie i współpracownicy zachowali zadziwiająco sporo) przygotowali członkowie koła MZC: prezes honorowy prof. Janusz Guziur, mgr Maria Bentkowska i prowadzący spotkanie aktualny prezes prof. Krzysztof Kozłowski. Zaproponował on m.in. nadanie imienia jednemu z dębów rosnących na stadionie w Kortowie, posadzonego podobno przez Mistrza. Imię profesora nosi już chór UWM i najdłuższa ulica na osiedlu Brzeziny w Olsztynie.
Wspomnieniami i anegdotami podzielili się także inni uczestnicy spotkania, którzy znali Mistrza jako studenci lub jego współpracownicy: profesorowie ART i UWM - Anna Krauze, Jerzy Strzeżek, Zdzisław Kawecki i Mirosław Łaguna. Prof. Łaguna pokazał oryginalny podręcznik Wawrzyczka „Twórcy chemii”, z dedykowanym mu autografem autora. Wypowiadali się też - wieloletni zawodnik i trener siatkarzy AZS mgr Andrzej Grygołowicz, dr Bolesław Pilarek, mgr Jan Skamarski, dr Ryszard Pałach oraz mgr Bogusław Paliński, do niedawna dyrygent Chóru im. prof. W. Wawrzyczka UWM w Olsztynie. Padło wiele ciepłych słów o charakterze profesora. Pokazano także oryginalną tablicę z układem okresowym pierwiastków, która wisiała w gabinecie Mistrza.
Choć wydaje się, że wiedza na temat Wiktora Wawrzyczka jest już dość dokładna (była to już szósta sesja poświęcona Mistrzowi), nie mogę przemilczeć faktu, że zarówno na stronie internetowej Klubu Uczelnianego AZS (sporohttp://uwm.edu.pl/azs/index.php?option=com_content&task=view&id=45&Itemid=35) , jak i w Wikipedii (https://pl.wikipedia.org/wiki/AZS_UWM_Olsztyn) figuruje ten sam błąd, jakoby profesor był prezesem AZS jeszcze w 1979 roku. Wniosek: nauki nigdy za dużo - takie sesje, poświęcone także innym wspaniałym wykładowcom kortowskiej uczelni sprzed powstania uniwersytetu są potrzebne. Wszak warto pamiętać o korzeniach: w maju przyszłego roku minie 70 lat od powołania WSR. A bez niej nie byłoby uniwersytetu. Brakuje nam Ciebie, Mistrzu.
Z D J Ę C I A