Parys, za obdarowanie Afrodyty jabłkiem, otrzymał w nagrodę Helenę. Owoc, który nosi w swojej symbolice to, co najważniejsze: życie, zdrowie, urodę i bogactwo. W rozzłacającej się jesieni jest ich w tym roku dostatek. Można się w nich rozsmakować bez przykrych konsekwencji. Po jabłka, po ten owoc grzechu, lub rozkoszy sięga więc każdy, od dziecka.
„KRONSELKI” autorstwa Heleny Piotrowskiej to nie biblijna symbolika. Nie są owocem zakazanym. To owoce poznania trzech dzielnych, wartościowych i mądrych kobiet: Wandy, Blanki i Hanny. Helena Piotrowska opisuje ich losy i obyczaje regionów, w jakich się wychowywały. Wgląd w ich dzieciństwo pokazuje, jak kształtowały się charaktery na tle powojennego czasu. Bardzo plastycznie opisane są portrety rodziców, dziadków, pedagogów. Pamięć jest niezgłębionym rezerwuarem obrazów, słów i emocji. Złożyć je we wzruszającą opowieść nie każdy potrafi. Helena Piotrowska opanowała tę sztukę bezbłędnie.
„Kronselki” zmuszają do refleksji nad wartościami życia, co jest w nim najważniejsze. Czasem wzruszają do łez i przenoszą w inny wymiar. Życiowe sytuacje przypisane głównym postaciom stają się niejednokrotnie wytycznymi do życia każdego człowieka. Bywają też niezrozumiałe, a nawet groźne. Nie ma tu wartkiej akcji. Smutek, radość, dramaty rozgrywają się w psychice.
Mnie zachwyca wprost nieszablonowa, językowa oryginalność, tradycyjna polszczyzna, która przetrwała w potocznym języku i gwarze, w przekazach takich jak listy, wspomnienia, przyśpiewki, a nawet przepisy kulinarne. Zaś dzieciństwo bohaterek, jako punkt wyjścia obrany przez autorkę, targa moimi zmysłami i całą skalą uczuć. Każdy, kto wyrastał w podobnym środowisku (dom dziecka, wieś), znajdzie w „Kronselkach” i zapis swojej przeszłości.
Słodkich, czasem kwaśnych „Kronselek” nie łykałam w całości, ale rozgryzając, z gorzkimi pestkami, przetwarzałam, nasycając się sensem istnienia. Po lekturze, sama przed sobą dokonuję oszacowania jakości wypełnionych przeze mnie ról. W moim długim życiu było ich dużo.
Opisane w książce zdarzenia i obyczajowo-społeczne wątki lustrują zdjęcia. Te, w kolorach czerni i bieli oglądałam z wyjątkowym sentymentem. Często zamykałam się w myślach i odczuwaniu... To przecież kawał historii ludzkiej, zatrzymanej szkiełkiem i okiem.
Dzieląc się wrażeniami o „Kronselkach” nie mogę pominąć pierwszej strony okładki. Stareńka, wyjątkowo piękna, drewniana chatka z uchylonymi drzwiami. Drzwi zawsze budzą ciekawość. Symbolizują przejście do innego wymiaru. Zachęcają do naruszenia czegoś, lub wkroczenia w coś tajemnego, do przekroczenia progu. Fotografia daleka jest od bezruchu. Ona żyje, bo kwiaty, bo przywołuje echo i wspomnienie, a przecież wspomnienie to nie marzenie.
Ja ten próg przekroczyłam.
Z D J Ę C I A