Jacques Brel, Jonasz Kofta, Wojciech Młynarski - wielcy autorzy piosenki balladowej i satyrycznej drugiej połowy XX wieku, wciąż inspirują wokalistów różnych pokoleń. W „Ośrodku Rzemiosł Zapomnianych - Świetlicy Wiejskiej w Gadach” - filii GOK odbył się w piątek (18.07) I Amatorski Festiwal Piosenki Turystycznej i Poezji Śpiewanej „Krajobraz z piosenką”.
Wystarczy na trawnik przed budynkiem malowniczo położonej filii GOK w Gadach wystawić małą, prowizoryczną scenę, potem ją profesjonalnie oświetlić i nagłośnić, by kilku zaproszonych wokalistów, mniej lub bardziej profesjonalnych, mogło zaoferować licznie przybyłej publiczności niezapomniane wrażenia muzyczne. Całości nastroju dopełniała jeszcze swoista „dekoracja”: gitary wykonawców malowniczo uplasowane na swoich stojakach w pobliżu sceny.
Jako pierwszy zachwycił występem z akompaniamentem na własnoręcznie wykonanej według XIX-wiecznych planów lutni, młody mieszkaniec Kieźlin Marcin Piotrowicz. Zaśpiewał dwie pieśni sławnego Jacka Wójcickiego z krakowskiej „Piwnicy pod Baranami”: „Konie Apokalipsy” i „Trubadurzy”.
- Bardzo mi one pasują do tego, co gram na lutni. Są poetyckie. I chociaż, jak zauważyli niektórzy słuchacze koncertu, „
do Wójcickiego to mu jeszcze trochę brakuje”, to przecież w jaki inny sposób mogą młodzi artyści doskonalić swój warsztat? Na uwagę zasługuje wybór tak ambitnego repertuaru, któremu młody muzyk znakomicie sprostał na miarę swojego wieku oraz obecnie posiadanych umiejętności.
Ten absolwent klasy gitary w olsztyńskiej Szkole Muzycznej I stopnia, studiuje teraz na Wydziale Sztuki UWM „Edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych”, a jednocześnie doskonali umiejętności wokalne w chórze Cantores Varmienses, działającym przy Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej pod batutą dziekana Wydziału Sztuki UWM, prof. Benedykta Błońskiego.
Lutnia Marcina Piotrowicza to własna produkcja.
- Ta replika dziewiętnastowiecznego instrumentu została całkowicie zrobiona przeze mnie - potwierdza młody artysta. Metodologię pracy zaczerpnął z książek o lutnictwie, a plany swojej lutni zdobył w Anglii dzięki pomocy zamieszkałej tam poetki.
- Sama nauka zajęła mi parę miesięcy, a potem musiałem metodą prób i błędów dojść do efektu końcowego. Tę swoją lutnię młody muzyk zbudował, jak mówi: „
specjalnie pod swoje ręce, żeby było mi jak najwygodniej, jak najlepiej na niej grać”. I musiał potem jeszcze trochę poćwiczyć, bowiem lutnia różni się i brzmieniem, i budową, i techniką gry od gitary, której klasę ukończył Marcin w olsztyńskiej Szkole Muzycznej.
Po Piotrowiczu zaśpiewała Urszula Grodzka, równie młoda wokalistka obdarzona pięknym, głębokim głosem. U obydwojga tych wykonawców, znajdujących się na początku swojej drogi artystycznej, na uwagę zasługuje znakomite opanowanie instrumentów: lutni w przypadku Piotrowicza i gitary w przypadku Grodzkiej.
Teraz głos zabrali muzycy w dojrzałym wieku. Duet VERDE: Małgorzata Sendela i Janusz Sendela przyjechał z Gietrzwałdu i o pięknie swojej rodzinnej ziemi zapewniał publiczność w napisanych przez siebie piosenkach, zaśpiewanych z towarzyszeniem wzmocnionej elektrycznie gitary akustycznej.
Oklaskami powitała dywicka publiczność swojego sąsiada Wojciecha Majcherskiego, jak go przedstawiono: „Głowę muzykującej rodziny”.
Potem przyszedł czas na brytyjskie pieśni morskie. Trev Hill, brytyjski aktor pochodzenia szkockiego, od lat zamieszkały w naszym regionie, zaśpiewał dwie stare szanty: „Rollin’ Down to Old Maui” oraz „The Rio Grande”. Publiczność nagrodziła artystę oklaskami, wybijanymi w rytm pieśni śpiewanych przez niego a cappella. Jak mówi Hill: „
Polscy wykonawcy muzyki szantowej traktują ją tak, jak gdyby była odmianą muzyki pop, wykonywanej przy udziale różnych instrumentów muzycznych. A przecież klasyczne szanty były pieśniami pracy, śpiewanymi przez załogi dawnych okrętów podczas pracy przy linach i żaglach - nikt nie miał wtedy ani czasu, ani możliwości sięgania po jakiekolwiek instrumenty. „Maui” zaśpiewał tego dnia po raz pierwszy dla szerszej publiczności, a „Rio” to z kolei pierwsza szanta jakiej nauczył się w życiu, kiedy miał pięć, czy sześć lat.
Marek Wąsik, od lat występujący na Warmii i Mazurach z różnymi balladami, i tym razem nie zawiódł publiczności. Brawami nagrodzono jego interpretacje piosenek Wojciecha Młynarskiego, Jacquesa Brela, ze słynnym „Nie opuszczaj mnie” na czele, „Łódek” Andrzeja Koryckiego czy „Sarajewa” Jaromira Nohavicy. Jak stwierdził artysta na zakończenie swojego występu: „
wychowałem się na Bułacie Okudżawie” i uraczył publiczność jednym z ulubionych utworów wielkiego rosyjskiego barda „Pieśnią gruzińską”.
Na scenie prezentowali się artyści kilku pokoleń: od dwudziesto- do sześćdziesięciolatków, a na widowni obecne były całe rodziny. I kiedy dziadkowie i rodzice w skupieniu słuchali kolejnych utworów, ich kilkuletnie latorośle z pasją oddawały się największej namiętności swojego wieku: zabawie. Oto z pagórka za sceną dwie małe dziewczynki turlają się w dół po trawie, śmiejąc się przy tym do rozpuku, a na boisku usytuowanym za plecami publiczności kilku nastolatków z nie mniejszym upodobaniem oddaje się igrcom sportowym.
„Krajobraz z piosenką” nie byłby pełny, gdyby nie gwiazda wieczoru: Marian Czarkowski, który zachwycił wszystkich swoją sceniczną formą. Śpiewał i Brela, i Okudżawę, i Młynarskiego, i Chyłę.
„I autorów nieznanych też” - dopowiada z uśmiechem ten znakomity aktor olsztyńskiego Teatru Jaracza. Jak opowiada:
„za czasów PRL-u wydawano taki miesięcznik pt. „Poezja”. Ja czasem znajdowałem tam jakiś wierszyk i dodawałem do niego muzykę. Ale nigdy nie śmiałem go publicznie przedstawić. Wiesz, ja opieram się na pięciu akordach.” - dodaje z pewną kokieterią. W tym momencie zdecydowanie oponuję. Przecież ballada to nie rozbudowane frazy muzyczne, a jedynie akompaniament do słów utworu, do zaśpiewania którego trzeba mieć tak zwane „warunki głosowe”. A tych z pewnością nie brakuje absolwentowi słynnego Studium Wokalno - Aktorskiego im. Danuty Baduszkowej w Gdyni.
„W większości wypadków gitara jest pretekstem, żeby opowiedzieć jakąś historię” - zgadza się ostatecznie olsztyński artysta.
- Uczono mnie śpiewać, uczono mnie solfeżu, uczono mnie takich rzeczy muzycznych. Nazywaliśmy to pięciobój: taniec, śpiew, recytacja - tego wymaga teatr muzyczny. Ale ja z teatru muzycznego szybko uciekłem, bo to była za ciężka praca dla mnie. I klasztor. Teraz śpiewam w obrębie może z półtorej oktawy, a wtedy musiałem mieć taką kondycję, żeby śpiewać dwie i pół oktawy. I śpiewałem.”
Po koncercie można było zapytać jego słuchaczy o wrażenia.
- Marek Wąsik znakomicie wykonuje piosenki Bułata Okudżawy. Słuchałam zachwycona tych utworów mojej młodości - mówi mieszkanka Gadów w sile wieku.
- Bawiliśmy się przecudownie - wtóruje jej młodsza o pokolenie obywatelka tej samej miejscowości, wsparta na silnym, męskim ramieniu.
- Na pewno tu wrócimy, jeżeli impreza będzie organizowana jeszcze raz. Mieszkamy w Gadach a nie wiedziałam, że takie rzeczy się tu dzieją. I jak na pierwszy raz przyszła znakomita liczba uczestników, wspaniałych ludzi, i to nie tylko z naszej miejscowości. - Ten koncert to taka „wisienka na torciku” dla mnie - mówi Krystyna Piotrowicz z Kieźlin, która w lipcu obroniła na Wydziale Prawa i Administracji UWM pracę magisterską poświęconą gminie Dywity. Na stronach tego magisterium nie zabrakło rozdziału poświęconego gminnej kulturze. Pani Krystyna jest mamą znakomitego lutnisty Marcina Piotrowicza, którego występ rozpoczął piątkowy wieczór w Gadach.
Aneta Fabisiak - Hill, dyrektor GOK w Dywitach, osobiście dopilnowała realizacji piątkowego programu artystycznego w Gadach:
- Dla nas było ważne, żeby troszeczkę wysondować, czy są tutaj jacyś amatorzy, którzy jednocześnie mają taką potrzebę, aby zaprezentować się innym. Bo co innego grać sobie dla przyjaciół w zaciszu domowym, a co innego przygotować występ dla publiczności, kiedy jesteś na scenie i wszyscy na ciebie patrzą. Ogłosiliśmy taki luźny pomysł i okazało się, że zainteresowane osoby zaczynają się odnajdywać. Po dzisiejszym wieczorze wiemy już, że za rok przyjedzie do nas więcej wykonawców. Na pewno ten wieczór w Gadach to był taki dobry, sympatyczny początek. Pewnie trzeba jeszcze ileś osób ośmielić, być może trzeba dopracować formułę. Zobaczymy, co uda nam się stworzyć za rok.
Z D J Ę C I A