W Polsce literatura węgierska jest zazwyczaj obecna... przypadkiem. Oczywiście z pewnością jest za to w pewnym stopniu odpowiedzialny sam język węgierski, który do łatwych nie należy, a grupa ludzi, którzy go dobrze znają jest nieliczna.
Mam szczęście znać jednego hungarystę i gdy proszę go czasem, żeby powiedział kilka zwrotów po węgiersku nie bardzo wiem gdzie się kończą pojedyncze wyrazy, co tu mówić o zrozumieniu czegokolwiek. Język ten, niczym chiński, wydaje mi się być zupełnie obcym dla ucha. A Węgrzy literaturę przecież mają i nie składa się ona tylko z bohatera wszystkich pesymistów Attili Józsefa, noblisty Imre Kertésza oraz Ferenca Molnára i wiecznego sporu, kto płakał po Nemeczku.
Być może w pewnym sensie upatrywać można w małej popularności węgierskiej literatury, której przekłady, choć nieliczne, jednak są (wszak sam Tadeusz Olszański jest autorem tłumaczeń około czterdzieści dzieł), jest, ledwo odczuwalna, inność spojrzenia na świat. Węgry leżą wcale niedaleko od Polski, a jednak czasem, czytając te książki, mam zupełnie subiektywne wrażenie, jakby przez wspólnym nam (myślę, że pochodzący tak naprawdę dopiero z czasów monarchii austro-węgierskiej) sposób postrzegania rzeczywistości przebijała jakaś trudno uchwytna obcość.
Może stąd właśnie Peter Esterházy, odwołujący się do historii swojej rodziny w dziele „Harmonia Caelestis” zdobyło w naszym kraju jako taką popularność. Bowiem jego twórczość wydawała nam się bardzo „bezpieczna”, związana z losami naszej kultury i cywilizacji, a bohaterowie rozmawiający z cesarzami na obrazie mogliby się spokojnie znaleźć w „Weselu”.
Tym razem jest jednak odrobinę inaczej - oto dostajemy do rąk debiutancki tom tego pisarza, wydany na Węgrzech w 1976 roku. Jest to lektura bardzo interesująca - to zbiór opowiadań, dotykający w pewnym stopniu bolesnych doświadczeń wysiedleń na Węgrzech widziany oczyma dziecka. Jest tu już widoczna tak charakterystyczna w twórczości Esterházy’ego fantazja i, jak sobie na własny użytek pozwoliłem kiedyś powiedzieć, „zawieszona realność”.
Jednak czytając tę książkę miałem to wspomniane już nieodparte wrażenie obcowania z czymś nie do końca wspólnym. Coś ze sposobu myślenia legendarnych przodków Węgrów? Coś z czasów, kiedy jeszcze przemierzali azjatyckie stepy? Nie wiem. Jednak przy całej wspólnocie autora z Europą jest w tej prozie coś innego, świeżego. Ciekawego.
Być może przeziera w moim postrzeganiu tego dzieła zbytnie przywiązanie do Węgier z mych wyobrażeń - cesarsko-królewskich (pewnie bardziej cesarskich niż królewskich), co pewnie niektórym Węgrom niezupełnie by się spodobało i które w takiej formie istnieją tylko w „Dobrym wojaku Szwejku”. Całkiem też prawdopodobne, że sam autor nie zamierzał niczego takiego w swojej książce. Nawet jednak przy uwzględnieniu tego wszystkiego warto spojrzeć z tej perspektywy na „Nanizane na sznurek”. Do tego warto dodać, że debiuty wielkich pisarzy zawsze są interesujące. Polecam.
******
Tytuł: Nanizane na sznurek
Autor: Peter Esterházy
Wydawnictwo: Świat literacki
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 120