Koniec bezprawia. Jest dojście do Łyny od strony ul. Bloka na Brzezinach.
Czego nie chciał zrobić prezydent i jego urzędnicy, zrobili sami mieszkańcy. Przywrócili dojście do Łyny, które samowolnie zaanektowali sąsiadujący z nim właściciele działek. Mieli nadzieję, że tym samym zagarną kilkudziesięciometrowym wybrzeżem rzeki, do którego dostęp jest bardzo trudny, bo wkoło bagna.
Prostuję dwa wcześniej podane szczegóły: jak powiedział mi przewodniczący rady osiedla Jan Kopytowski, państwo S. nie mają jeszcze prawa dzierżawy terenu przylegającego do ich działki. Zajmują go samowolnie. Ziemia na wyrównanie tego kawałka zbocza „pojawiła się tam sama”, podobnie jak krzewy irgi.
Widoczne na zdjęciach prowizoryczne ogrodzenie, postawione przez mieszkańców w czynie społecznym, nie biegnie po linii granicy. Społecznicy postawili ją w odległości kilkudziesięciu centymetrów od faktycznej linii podziału. Natomiast od strony rzeki słupki stoją na linii terenu zajętego bezumownie przez państwo S., kilka metrów od granicy ich działki. I trzecia rzecz - w ciągu przejścia znajduje się kanalizacja sanitarna, nie burzowa, więc tym bardziej potrzeby jest dostęp do niej. Na początku ścieżki znów stanął słup z ostrzegawczą, żółtą tablicą, że nie wolno tu niczego wysypywać.
Podczas gdy jedna część mieszkańców Brzezin budowała płot i prowizoryczne schody, druga liczna grupa zbierała śmieci. Oczywiście, zbierali po tych, którzy nie mieszkają na Brzezinach stale, lecz biwakują w okolicznych zaroślach lub traktują tę dzielnicę jak bezpański hotel (np. studenci i ich goście). W kilku miejscach czekają więc na wywiezienie sterty pełnych worków.
A pod wieczór mieszkańcy spotkali się na niewielkim boisku na pikniku, by podsumować wrażenia dnia i snuć plany. -
Zrobimy jeszcze przystań kajakową - rozmarzyła się Ewa Skok-Nowicka.
Były kiełbaski z grilla, sałatki, chleb ze smalcem i coś do popicia. Na sąsiadującym z boiskiem placu zabaw wreszcie swobodnie mogły się pobawić dzieci. W zwykły dzień nie mogą tak czynić, bo sąsiedzi zabraniają im wstępu. Zdumiewające to podejście wychowawcze.
Sęk w tym, że zarówno plac zabaw, jak i boisko, to teren budowlany. -
Nie może tak być, że tak duże osiedle nie ma terenów rekreacyjnych, trzeba ten stan zmienić, czyli przekwalifikować te działki: uczynię wszystko, by tak było - deklarował radny Henryk Baczewski.
Mnie uderzyło jeszcze jedno. Wśród obecnych na czynie społecznym zauważyłem co najmniej dwie dziesiątki profesorów UWM oraz kilkudziesięciu innych pracowników tej uczelni. Wielu z nich za przyczynę samowoli państwa S. wskazywało fakt wykupienia podobnego przejścia przez byłego rektora i innych pracowników. Bo takich przejść było więcej. Zachcianka państwa S. nie wzięła się więc z powietrza (co ich nie usprawiedliwia). Rozumowali zapewne tak: skoro oni mogli, dlaczego my nie możemy?
Ale dlaczego ratusz ulegał zachciankom tych „innych” wbrew zatwierdzonym rozsądnym planom (osiedle powstawało w latach 70. i było supernowocześnie zaplanowane) i dlaczego naginał prawo wbrew rozsądkowi? I dlaczego obecna władza kontynuuje tę złą tradycję? Oto jest pytanie.
Z D J Ę C I A