Amerykański dyrygent polskiego pochodzenia, dr Richard Zielinski z Uniwersytetu Oklahoma, poprowadził w piątek (24.02) koncert symfoniczny w olsztyńskiej filharmonii.
-
Oklahoma to stan, w którym wciąż jeszcze słychać stare, indiańskie pieśni - powitał publiczność piątkowego koncertu dyrektor naczelny i artystyczny Warmińsko-Mazurskiej Filharmonii w Olsztynie Piotr Sułkowski, zapowiadając niezwykłe muzyczne wzruszenia tego „amerykańskiego” wieczoru. Jego gospodarz, D.M.A - czyli Doctor of Musical Arts
1) - z University of Oklahoma w USA, Richard Zielinski, jest także dyrektorem artystycznym i dyrygentem Filharmonii w Norman w tym samym stanie, w którym ród Zielinskich zamieszkuje od trzech pokoleń. Dziadkowie Zielinskiego wyjechali bowiem z Poznania do USA ponad sto lat temu. Sam dyrygent niezbyt dobrze mówi po polsku, dlatego jego wypowiedzi skierowane do publiczności były przekładane na język zrozumiały dla całej widowni przez profesjonalnego tłumacza. Nie przeszkadzało to zresztą mistrzowi w świetnej komunikacji z zespołem Orkiestry Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej, która w lot chwytała wszelkie sugestie swojego conductora
2).
Koncert zaczął się z prawdziwym nerwem. Znany z wielu filmów motyw „American Salute” zabrzmiał szczególnie wyraziście pod batutą, znanego ze swoich nowatorskich aranżacji muzycznych, amerykańskiego dyrygenta. Potem publiczność olsztyńskiej filharmonii usłyszała europejskie prawykonanie utworu „Forward” autorstwa Elizabeth Brown „Libby” Larsen, jednego z najbardziej popularnych amerykańskich kompozytorów współczesnych, m.in. laureatki słynnej Grammy Award, określanej też mianem „muzycznego Oscara”. Jak zapowiedział dyrygent:
w tej muzyce naprawdę słychać prerie Ameryki. Przy okazji dr Zielinski popisał się swoimi umiejętnościami wokalnymi, osobiście wykonując śpiewane fragmenty tego utworu.
Nareszcie przyszedł czas na zapowiedzianą przez dyrektora Sułkowskiego „indiańską magię muzyczną”. Jerod Impichchaachaaha’ Tate jest klasycznym kompozytorem i pianistą pochodzącym z plemienia Chickasaw, zamieszkującego niegdyś północne obszary dzisiejszych stanów: Missisipi, Alabama oraz część Tennessee. Jak podaje Wikipedia:
Potrzeba zdobycia nowych terenów (25 mln akrów) dla przybywających z Europy osadników spowodowała wydanie przez prezydenta Andrew Jacksona w roku 1830 dekretu pt. „Indian Removal Act”, skutkującego największymi przymusowymi wysiedleniami w historii Stanów Zjednoczonych. W latach 1830 - 1850 około 100 tys. amerykańskich Indian, żyjących na terenach południowych stanów na wschód od rzeki Missisipi, deportowano na zachód, stosując wszelkie możliwe zabiegi, włącznie z użyciem armii Stanów Zjednoczonych. Wśród nich także Chickasaw zostali, wraz z innymi plemionami, zmuszeni do opuszczenia swoich ziem i udania się na otoczone złą sławą Terytorium Indiańskie w dzisiejszym stanie Oklahoma. Podczas tego „Szlaku Łez i Śmierci” jedna czwarta z nich - przeważnie kobiety i dzieci, bo wojownicy polegli wcześniej na polu walki z białymi agresorami - zginęła z głodu, wycieńczenia oraz od chorób. Do tego tragicznego okresu w historii plemienia nawiązuje „Hymn” indiańskiego kompozytora, w przejmujący sposób wyrecytowany i zaśpiewany, z towarzyszeniem orkiestry, przez solistów z działającego przy Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej pod kierownictwem prof. Benedykta Błońskiego chóru „Cantores Varmienses”. Stojący na balkonie sali koncertowej Jakub Ptak (bas) w swojej białej koszuli i z rozpuszczonymi długimi, czarnymi włosami naprawdę wyglądał jak indiański kapłan skarżący się bogom na tragedię swojego ludu.
Wokalista rozpoczął od recytacji bolesnych słów tego utworu:
Byliśmy drzewami, które straciły korzenie, po czym kontynuował śpiewem modlitwę w języku Chickasaw. Po chwili dołączyli do niego stojący na scenie: Hanna Zajączkiewicz (sopran liryczny) i Marek Pieniążek (baryton). Przeżywanie wraz z nimi tej mistrzowsko wykonanej, rozdzierającej skargi w języku Chickasaw, było doświadczeniem niezapomnianym. Solistom towarzyszył chór ustawiony w pełnym składzie na scenie (głosy męskie: tenory, basy i barytony) oraz schodach komunikacyjnych na parterze widowni (głosy żeńskie: soprany i alty).
Drugą część koncertu rozpoczęło prawdziwie wirtuozerskie wykonanie przez orkiestrę filharmonii „Raise the Roof” Michaela Daugherty. Główne partie tego utworu zagrał na bębnach amerykański przyjaciel Zielinskiego, dr Lance Drege, profesor perkusji na Uniwersytecie Oklahoma. Kiedy ucichły gorące oklaski rozgrzanej tym dynamicznym występem publiczności, dr Zielinski stanął na scenie i w pięknych słowach podziękował, pełnym wzruszenia głosem, profesorowi Benedyktowi Błońskiemu „twórcy tego wspaniałego chóru” oraz dyrektorowi filharmonii Piotrowi Sułkowskiemu i jego „cudownym muzykom”. Nie zapomniał też o „wspaniałej olsztyńskiej publiczności” która „wspiera swoją filharmonię” oraz o lokalnych władzach umożliwiających funkcjonowanie tak znakomitego przybytku sztuki.
Zakończenie koncertu należało do chóru „Cantores Varmienses”. Jego wokaliści zajęli miejsca na ustawionym na tyłach sceny schodkowym podwyższeniu i naprawdę wzruszyli publiczność swoim wykonaniem ważnej w amerykańskiej tradycji pieśni „Shenandoah”, afirmującej piękno przyrody tego kraju. Dla odmiany ostatni muzyczny akcent tego wieczoru był równie energetyzujący, jak jego rozpoczęcie. Słynny „Hymn Bojowy Republiki”, najbardziej znany polskiej publiczności ze swojego refrenu:„Glory, Glory Halleujah” oraz pieśń gospel „Down by tej riverside”, której korzenie sięgają czasów sprzed Wojny Secesyjnej, wykonane z towarzyszeniem orkiestry, postawiły audytorium na „nogi”. Oklaskom nie było wprost końca i amerykański gospodarz tego koncertu jeszcze dwukrotnie zaprosił chór i orkiestrę do wykonania tego ostatniego, tak ściśle związanego z historią muzyki amerykańskiej, utworu.
Teraz mogłem zapytać publiczność, jak bawiła się podczas zakończonego właśnie muzycznego wieczoru. Pan Cezary z Morąga „nie miał najmniejszych zastrzeżeń” w kwestii profesjonalizmu prowadzącego orkiestrę amerykańskiego dyrygenta. Z pewnym trudem przekonywał się za to do samej muzyki, trochę jednak odmiennej od tego, co na co dzień spotykamy w kraju. Z kolei pani Bożena z Olsztyna była naprawdę pod wrażeniem poziomu wykonawstwa olsztyńskich filharmoników. Jak stwierdziła, nie przybywszy na ten koncert „nie miałaby zbyt wielu okazji do zapoznania się z amerykańskim repertuarem muzycznym” oraz „pozostawała pod wrażeniem różnorodności muzycznej” tego wieczoru. Obydwoje rozmówcy byli naprawdę zachwyceni „fenomenalną drugą częścią koncertu” oraz „niesamowitym kontaktem dyrygenta z publicznością”. O „nowych wrażeniach” opowiedział mi także spotkany na korytarzu pan Józef z Olsztyna, który „osłuchał się już trochę muzyki europejskiej” i teraz wychodził z przybytku VI Muzy „mile zaskoczony”.
Dyrektor filharmonii Piotr Sułkowski żegnał gości wieczoru z uśmiechem satysfakcji na ustach. Wielu z nich podchodziło do niego, dziękując za znakomity koncert.
-
To są takie chwile, dla których warto ciężko pracować i przygotowywać trudne programy - powiedział mi między innymi. Jak zauważył, przygotowanie tego koncertu wymagało od zespołu dużego zaangażowania. Okazało się przy okazji, że rodzice dyrektora Sułkowskiego, także muzycy, grali przed laty wspólnie z jednym „ze znajomych Ricka”. Podczas ostatnich wakacji udało się Sułkowskiemu spotkać z Zielinskim i wtedy obaj panowie podjęli decyzję o wspólnej pracy. Okazało się przy tym, że wielu muzyków filharmonii olsztyńskiej jest związanych - czy to rodzinnie, czy to poprzez fakt odbycia w tym mieście studiów muzycznych - z Poznaniem, rodzinnym miastem dziadka Richarda Zielinskiego. Ten fakt też zapewne wpłynął na tak znakomite relacje pomiędzy zespołem orkiestry a jej amerykańskim dyrygentem.
1) - doktor sztuk muzycznych
2) - conductor [ang.] - dyrygent
******
Na zakończenie piątkowej wizyty w filharmonii poprosiłem jeszcze o rozmowę gospodarza i zarazem bohatera tego wieczoru. Mr. Richard, bardzo dziękuję za fantastyczny koncert. Także za Pańską profesjonalną wiedzę muzyczną, której wyrazem był świetny kontakt z całą orkiestrą, z chórem, z widownią. Wszyscy byli dzisiaj bardzo szczęśliwi. Miło to słyszeć.
Wygląda na to, że jest Pan wielkim pasjonatem muzyki, nieprawdaż?Absolutnie tak. Na szczęście mogę pracować z ludźmi, produkować muzykę i cieszyć się pięknem życia. Niech ludzie zatrzymają się na chwilę i zastanowią nad sobą. Dzisiaj zagraliśmy bardzo piękną muzykę, niektóre jej części były bardzo trudne, inne były bardzo energetyzujące - jak to w życiu. Bo życie takie właśnie jest.
Kiedy Kuba śpiewał na balkonie był indiańskim kapłanem, który modli się o swój naród. Który płacze z powodu tragedii tego narodu. Tak, Europejczycy mówią, że ta pieśń jest bardzo poruszająca, ta modlitwa o bezpieczeństwo. Oni, Indianie, byli ludźmi bardzo religijnymi.
I teraz, być może, mają szansę by ocalić swoją kulturę. Tak. Czynią to teraz z sukcesem.
Także dzięki muzykom, takim jak Pan. Tak. To jest ważne. Myślę, że ta historia jest tragiczna, ale potrzebujemy przecież podążać dalej wspólnie i uczyć się nawzajem od siebie.
Czytamy o Panu w Internecie, że jest Pan znany z powodu swojego innowacyjnego podejścia oraz zawodowej wszechstronności, jako pełen pasji dyrygent: i orkiestry i chóru. Wygląda na to, że Pańskim życiem jest muzyka? Że ma ją Pan po prostu we krwi?To są 24 godziny dziennie, siedem dni w tygodniu. Ale to jest cudowne móc podzielić się z ludźmi doświadczeniem przez muzykę. I uczyć się przez historię, przez Chickasaw, o naszej cudownej muzyce. Bardzo dużo nauczyłem się dzięki polskiej muzyce, także chóralnej: Górecki, Twardowski, Penderecki.
Pan też ma polską krew w żyłach. Absolutnie tak.
A czy woli Pan muzykę polską, czy też bardziej amerykańską, a może obydwa te nurty akceptuje tak samo?Lubię po prostu muzykę. Klasyczną, popularną, współczesną. To dlatego czuję potrzebę prezentowania muzyki, żeby ludzie dobrze się z tym czuli.
Bywa Pan już w Polsce od lat. Tak. Pierwszy raz przyjechałem do Szczecina w 1990 roku, by pracować z Janem Szyrockim, twórcą Chóru Politechniki Szczecińskiej. Spędziłem z nim i z jego żoną Jolą, wiele czasu, pracując oraz podróżując razem.
Ale w Olsztynie jest Pan po raz pierwszy?Tak. Chociaż znam Benedykta od 20 lat i jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
Jak Pan znajduje nasze miasto? Och, bardzo dobrze. Jest piękne i dobrze prosperujące. I ludzie są tu bardzo pozytywni. Piękne miasto, piękni ludzie. To jest dobre.
Z D J Ę C I A