Jedenastego lutego 1940 roku w nocy przyszło wojsko i zabrało kilka całych kolonii wokół Lwowa, zmuszając ludzi do opuszczenia domostw i gruntów folwarcznych. Wyrwanych z łóżek ludzi ogarnął popłoch. Załadowywano ich do dwóch długich rzędów wagonów bydlęcych. Na peronie tłoczyli się ich bliscy, byli rozgorączkowani. Jedni chcieli zamienić parę słów na pożegnanie, inni podać jedzenie na drogę: mleko, mały zapas żywności, leki. Sołdaci, a szczególnie Kirgizi i Kałmuki, byli służbistami, nikogo nie dopuszczali. Nie dawali się ubłagać, nie było rady na ich nieugiętość. Tylko jeden z Moskali udawał, że nie widzi takich scen i tam gdzie zdążył, sam odbierał pakunki i przez malutkie zakratowane górne okno przekazywał zesłańcom.
Spontanicznie raz po raz znad kolejnego wagonu rozlegały się i niosły hen daleko żałosne, przetykane łzami pieśni: „Gorzkie żale”, „Rota” lub „Boże coś Polskę...”. Nad mieszaniną emocji górowało wzruszenie i nadzieja wypływająca z magii modlitwy. Wkrótce na terenie za dworcem stał cały park wagonów z oficerami, zawodowymi leśnikami, pracownikami dyrekcji lasów, ściśniętych przeciętnie po 80 osób. W ostatniej chwili do deportowanych wcisnął się ksiądz Fedorowicz i pojechał z nimi w nieznane.
W ciągu trzech dni tysiące Polaków pojechało w głąb Rosji. Wagony zamknięte zezwalały, ale nie wszędzie, na wyrzucanie zwłok, gdy dochodziło do zamarznięć.
W niewoli radzieckiej znalazło się około 240 tysięcy jeńców polskich. Internowano około 10 500 tysiąca oficerów Wojska Polskiego oraz około 7 tysięcy funkcjonariuszy żandarmerii i policji, oficerów KOP, a także około 100 kapelanów wojskowych, lekarzy i ziemian. Początkowo trafili oni do obozów przejściowych, stamtąd zostali przewiezieni do Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa. Z obozów tych funkcjonariusze NKWD wyselekcjonowali grupę około 430 osób - część z nich na własną prośbę została przekazana Niemcom, pozostałych jeńców umieszczono w obozie w Pawliszczowym Borze, a następnie przetransportowano do Griazowca nad Wołgą.
Gdy polscy oficerowie odmówili współpracy z władzami radzieckimi, zapadła decyzja o ich losie: na początku kwietnia 1940 roku Rosjanie rozpoczęli prowadzoną pod nadzorem NKWD likwidację obozów. Jeńców wywożono grupami po od 60 do 400 osób.
Tam gdzie ich zawożono, trwały gorączkowe przygotowania. Do kopania dołów wykorzystywano m.in. więźniów politycznych. Gdy nowi rosyjscy więźniowie, nieświadomi celu, w jakim ich przywieziono, wysiadali z rozklekotanego autobusu z oknami zamalowanymi wapnem, wokół widzieli lasy, straże i druty. Spali w zbitych z desek barakach oddalonych od siebie o trzysta metrów; pilnowano, by się między sobą nie porozumiewali.
Ludzie z poszczególnych baraków pracowali w różnych miejscach: kopali bardzo głębokie, wielkie doły w kształcie prostokątów. W ciągu trzech miesięcy jedna grupa wykopała ich osiem. Prace nadzorował miński oddział NKWD. Kiedy samochód „czornyj woron” wyruszył po tajemniczy transport, starzy więźniowie zapowiedzieli, że będzie pełno roboty.
Z chwilą przyjazdu kolejnego transportu, robotnicy musieli przerwać kopanie dołów. Wysłano ich do wyrębu lasu nad brzegami Dniepru. Granica polska przed wojną była bardzo blisko, tereny te zamieszkiwali przyjaźnie nastawieni Polacy i Białorusini. Od nich to robotnicy dowiedzieli się, że na tym terenie już od lat 30. (XX wieku) enkawudziści dokonywali masowych egzekucji różnych „wrogów ludu”. Kosogory były częścią wielkiego lasu naszpikowanego licznymi zbiorowymi mogiłami. Cały ten teren nazywano Katyniem.
Podjęta akcja eksterminacyjna objęła kilkanaście tysięcy polskich oficerów, kilka tysięcy urzędników, policjantów, ziemian, działaczy politycznych. Łącznie ofiarą mordu padło ponad 20 tysięcy osób.