„Hillary poświęciła mojej karierze 26 lat, teraz jestem jej winien następne 26 lat” - tak mówił niedawno 42 prezydent Stanów Zjednoczonych, zasiadający w Białym Domu przez dwie kadencje (1993-2001). Dziś Bill Clinton skończył lat 70, jest w dobrej formie, wciąż potrafi grać na saksofonie i sporo jeździ po świecie, m.in. z ramienia znanej Fundacji Clintonów, w której czołową rolę odgrywa ostatnio córka Chelsea. Cytowane słowa są prawdziwe, gdyż obecna kandydatka z ramienia Partii Demokratycznej na prezydenta USA uchodziła dość powszechnie za zdolniejszą od męża, gdy poznali się na słynnym uniwersytecie Yale w New Haven, a jej poparciu Bill miał później wiele zawdzięczać.
Tytuł tego wpisu jest łatwy do wyjaśnienia. William Jefferson Clinton urodził się w niewielkim, ok. 10-tysięcznym miasteczku „Hope” („nadzieja”) w dość słabo rozwiniętym, mniej niż 3-milionowym, południowo-wschodnim stanie Arkansas, już po śmierci ojca (W. J. Blythe, którego łagodnie można określić jako utracjusza), stąd przyjął nazwisko ojca. Obecnie zaś Hillary Rodham Clinton, w przeszłości m.in. sekretarz stanu, która przed 8 laty przegrała o włos batalię z Barackiem Obamą o nominację Demokratów, ma ogromne szanse zwyciężyć Donalda Trumpa w listopadowych wyborach. Byłby to ewenement pod wieloma względami.
Biblioteki są pełne książek, zaś Internet - różnorodnych materiałów na temat tej wyjątkowej pary i niełatwo coś dodać. Billowi Clintonowi nie wszystko szło łatwo. Np. w 1974r. przegrał wybory do Kongresu, raz został też pokonany w wyborach na gubernatora Arkansas (choć 6-krotnie wygrał) itd. Z pewnością, poza żoną pomagał mu wyjątkowe umiejętności oratorskie, szyk i urok osobisty. Miał też dużo szczęścia, gdyż dobra koniunktura w Stanach umożliwiła mu realizację w dużej mierze głośnego hasła wyborczego „It’s economy, stupid” („Gospodarka głupcze”). Z drugiej strony jednak ambitny plan zreformowania amerykańskiego systemu prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych, w który duży wkład wniosła Hillary, nie mógł zostać w pełni wcielony w życie, gdyż zarówno w Izbie Reprezentantów, jak i w Senacie przewagę mieli Republikanie. Takiego szczęścia zabrakło z kolei wiceprezydentowi za kadencji Clintona-Al Gore’owi, który przegrał wybory na prezydenta z Bushem juniorem, po skomplikowanym liczeniu głosów na Florydzie (akurat brat Jeb Bush był tam gubernatorem), choć w sumie - w skali całego kraju - uzyskał więcej głosów.
Wspomnę na koniec jedynie o polskich wątkach. Jan Karski - jedna z najwybitniejszych polskich postaci - był wykładowcą Clintona w szkole studiów międzynarodowych na Uniwersytecie Georgetown w Waszyngtonie, zanim Bill trafił do Yale. Na jego pogrzebie odczytano wzruszający list prezydenta. Monica Lewinsky - stażystka w Białym Domu, romans z którą realnie groził Clintonowi finalizacją procesu impeachmentu - miała przecież dalekie polskie korzenie. I wreszcie - last not least - to w dużej mierze dzięki wsparciu Billa Clintona (on sam odwiedził zresztą z oficjalną wizytą Warszawę w lipcu 1997 r.) Polska weszła w 1999 r. do Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Według najnowszych danych nadal 59% Amerykanów nie ma zaufania do Hillary Clinton (w przypadku Donalda Trumpa - aż 62%!). Byłbym gotów jednak (m.in. ze względu na stanowisko społeczności latynoamerykańskiej oraz afroamerykańskiej w USA) postawić dolary przeciwko orzechom, że to ona zostanie pierwszą w historii Stanów Zjednoczonych kobietą prezydentem. A wówczas także Bill Clinton stanie przed zupełnie nowymi wyzwaniami.