Jedno z popularnych w całej Azji przysłów głosi: „Dwa lwy nie zmieszczą się w jednej skórze, dwa miecze nie zmieszczą się do jednej pochwy”. Może ono mieć oczywiście wiele interpretacji, ale w 80-milionowym dziś państwie nad Bosforem, w kontekście pełnienia władzy, w całym okresie powojennym, jednym z takich „lwów” czy „mieczy” było - obok struktury cywilnej - wojsko. Druga co do wielkości w NATO, ponad 400-tysięczna armia turecka szereg razy czynnie decydowała o życiu politycznym w kraju.
Po zamachu w 1960 r. wykonano nawet wyrok śmierci na premierze Menderesie. Udane przewroty miały również miejsce w 1971 i 1980 r. Po tym ostatnim, dokonanym przez gen. Evrena (później prezydenta) pozostała obowiązująca wciąż konstytucja z 1982 r., ustanawiająca formalnie system parlamentarno-gabinetowy. Ale nie brakło też nieudanych puczów wojskowych, np. w latach 1962-63, które zapoczątkowały rozwijającą się sinusoidalnie polityczną erę Suleymana Demirela. Warto przy tym odnotować, iż nie zawsze wojsko - uważane za siłę stojącą na straży świeckości oraz modelu nowoczesnego państwa wprowadzonego przez Mustafę Kemala Ataturka (zmarłego w 1938 r.) - musiało bezpośrednio interweniować. W 1997 r. dowództwo armii przedstawiło ówczesnemu premierowi Erbakanowi, który nie krył się ze swoimi islamistycznymi poglądami, swoiste ultimatum i szef rządu podał się do dymisji.
Te wydarzenia miały kluczowe znaczenie dla przyszłych procesów oraz kształtowania się myśli i kariery Recepa Tayyipa Erdogana - wtedy młodego, skutecznego mera Stambułu. Był on członkiem Partii Dobrobytu (Refah) Erbakana, którą wkrótce zdelegalizowano. Za publiczne deklamowanie islamskiej poezji trafił nawet na 4 miesiące do więzienia i to też ukształtowało jego krytyczne podejście do armii i dominującego establishmentu. W 2001 r., wraz z Abdullahem Gulem (późniejszym premierem i prezydentem) oraz innymi działaczami założył konserwatywną Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). W swym atrakcyjnym, ale w praktyce często meandrującym, programie stopniowo coraz bardziej odwoływała się do islamu sunnickiego i kreśliła wizję Nowej mocarstwowej Turcji, nawiązującą do tradycji trwającego przez sześć stuleci Imperium Osmańskiego.
AKP od 2002 r. DWANAŚCIE RAZY ZWYCIĘŻAŁA W WYBORACH (ostatni raz w listopadzie 2015 r. do 550-osobowego parlamentu uzyskała prawie 50% głosów). Erdogan przez 3 kadencje był premierem, a od 2014 r. - już w pierwszej turze - wybrano go prezydentem. Nie sposób tu przeanalizować cały ten okres, w którym sytuacja zmieniała się dynamicznie. Z pewnością kraj ogromnie się rozwinął i unowocześnił. Okresowo tempo rozwoju Turcji było wyższe niż w Chinach. Ale nie brakowało i wciąż nie brakuje w tym młodym społeczeństwie (średnia wieku poniżej 30 lat) wielu sprzeczności.
Choć odrzucono np. rządowy projekt wprowadzenia kary więzienia za cudzołóstwo, niektóre siły polityczne oraz część armii uważały, że tylnymi drzwiami wprowadza się rozwiązania szariatu. Pojawiły się liczne zastrzeżenia, jeśli chodzi o swobody obywatelskie, np. prawa kobiet, wolność mediów i działanie wymiaru sprawiedliwości. Dialog z ugrupowaniami kurdyjskimi (Kurdowie stanowią blisko 20% populacji), przez kilka lat dobrze się rozwijający, niemal zamarł. Nasiliły się działania zbrojne przeciwko PKK - Kurdyjskiej Partii Pracujących. Potęgowały się zarzuty narastającej korupcji wśród władz i to na najwyższym szczeblu. W wielu procesach sądowych (por. np. ciągnącą się od roku 2006 przez lata aferę Ergenekon) rządzący zdecydowanie rozprawiali się z częścią elit wojskowych, policyjnych, sędziowskich, czy dziennikarskich. Erdogan od dawna oskarżał publicznie te środowiska o sprzyjanie poglądom swego dawnego zwolennika - myśliciela i duchownego Fetullaha Gulena, od 1999 r. przebywającego w Pensylwanii. Nałożyły się na to komplikacje międzynarodowe, zwłaszcza w związku z wojną domową w Syrii (Turcja ma prawie 900-kilometrową z nią granicę) oraz działalnością Daesh (tzw. Państwa Islamskiego).
O prezydencie Erdoganie coraz częściej zaczęto mówić jako o nowym „sułtanie”. Taki też tytuł nosił specjalny raport/dodatek do brytyjskiego tygodnika „The Economist” z lutego br. („Erdogan’s new sultanate”). Tym bardziej wielkim zaskoczeniem stała się, dokonana w nocy z piątku na sobotę (15 na 16 lipca) próba przewrotu dokonana przez część armii, którą miał kierować gen. Akin Ozturk, do ubiegłego roku dowódca Wojsk Lotniczych, nadal członek Najwyższej Rady Wojskowej. W tym kontekście wspomnę, że symbolem rządzącej partii AKP jest ŚWIECĄCA ŻARÓWKA. Tymczasem sporo wątków związanych z nieudanym puczem pozostaje niejasnych - jego wyjątkowo słabe przygotowanie, błyskawiczna reakcja władz, zwłaszcza jeśli chodzi o natychmiastowe aresztowanie ok. 6 tys. wojskowych, policjantów, sędziów itd. Prezydent Erdogan jednoznacznie oskarżył „gulenistów” o całą akcję (zginęło kilkaset osób), zaś samego imama o jej inspirowanie i zwrócił się do prezydenta Obamy o jego ekstradycję. Trudno jednak sobie wyobrazić, aby do tego doszło, podobnie jak do przywrócenia kary śmierci (Turcja jest przecież członkiem Rady Europy, która zakazuje jej wykonywania). Duchowny zaprzeczył, potępił zamach i zarzucił władzom w Ankarze jego aranżację.
Cała sytuacja z tym dziwnym tureckim puczem przypomina mi trochę tzw. Pucz Moskiewski, który miał miejsce równo przed ćwierćwieczem. Otóż w połowie sierpnia 1991 r. ukształtował się tzw. Państwowy Komitet Stanu Wyjątkowego na czele z Giennadijem Janajewem jako wiceprezydentem ZSRR (obejmował on m.in. ministrów obrony i spraw wewnętrznych), który usiłował pozbawić władzy przebywającego na wypoczynku na Krymie prezydenta Michaiła Gorbaczowa, ze względu na rzekomo zły stan zdrowia. Celem było zahamowanie demokratycznych przemian w kraju, uosabianych wówczas przez Borysa Jelcyna. Na szczęście cała operacja okazała się fatalnie przygotowana (niektórzy członkowie Komitetu nie byli nawet w pełni trzeźwi) i po starciach przed parlamentem w Moskwie pucz się załamał. Ta analogia jest naturalnie ograniczona - wprawdzie w końcu 1991 r. Związek Radziecki się rozpadł, a Gorbaczow utracił władzę, ale proces pierestrojki - przynajmniej przez pewien czas - był kontynuowany. Swoistego „pieprzu” dodaje fakt, iż po latach - w 2011 r. - Gorbaczow przyznał, iż wiedział o przygotowaniach do zamachu stanu, czemu przez 20 lat zaprzeczał.
W tureckim przypadku (który być może za jakiś czas także się w pełni wyjaśni) efekt jest jednoznaczny - NASTĄPI JEDNOZNACZNE UMOCNIENIE WŁADZY RZĄDZĄCEJ EKIPY I OSOBIŚCIE ERDOGANA. W pewnej perspektywie może się ziścić jego marzenie, jakim jest wprowadzenie systemu prezydenckiego. Wymaga to zmiany konstytucji (właśnie tej z 1982 r. wprowadzonej przez wojskowych). Potrzeba do tego większości 2/3 w Wielkim Zgromadzeniu Narodowym, której wciąż wprawdzie nie ma Partia Sprawiedliwości i Rozwoju, ale może to - różnymi środkami - jednak próbować osiągnąć. Jeśli nie to poprzez organizację referendum, choć to jest także obwarowane. Zapewne nastąpi też proces rozprawy władz z przeciwnikami politycznymi, obejmujący różnorodne czystki. Tym bardziej wymaga to zwiększonej uwagi ze strony organizacji międzynarodowych zajmujących się prawami człowieka (Rady Europy, Human Rights Watch itd.).
Wybitna pisarka turecka Elif Safak, najbardziej znana obok Orhana Pamuka (część jej twórczości przetłumaczono na jęz. polski, np. książki „Pchli pałac”, „Lustra miasta”) sformułowała kontrowersyjną i daleko idącą tezę, że społeczeństwo tureckie charakteryzuje się swoistą zbiorową amnezją, co skutkuje powtarzaniem w historii tych samych błędów. Z pewnością nad Wisłą nie jesteśmy w stanie ocenić stopnia trafności owej diagnozy. Tak czy inaczej wkrótce okaże się, czy i jakie lekcje zostaną wyciągnięte przez poszczególne siły polityczne nad Bosforem z wcześniejszych i ostatnich wydarzeń. Z pewnością bowiem Turcja znalazła się na poważnym zakręcie swych najnowszych dziejów.