„Nie ma zwycięstwa, które by trwało” - pisał celnie Antoine de Saint-Exupery. Przypomniałem sobie tę myśl w kontekście kolejnej fazy narodowych dyskusji o roli Lecha Wałęsy, rozmów w Magdalence i w ramach tzw. Okrągłego Stołu oraz szerzej - o procesach, które umożliwiły doprowadzenie w latach 1989-1991 do głębokiej transformacji ustrojowej nad Wisłą i powstania III RP.
Na tym tle pogłębiły się stare i pojawiły nowe podziały polityczne, które będzie bardzo trudno zasypać. Co więcej, nałożyły się na to liczne uproszczenia historyczne, intensywnie popularyzowane m.in. przez media. Jeśli chodzi o działalność przywódcy pierwszej Solidarności, to plastycznie określił ją ostatnio na łamach „Rzeczpospolitej Plus Minus” Bogusław Chrabota: „Myślę, że on naprawdę uwierzył (w czym go upewniali usłużni akolici), że samodzielnie obalił komunizm, że przyniósł narodom wolność, że ograł sowieckie imperium. A gdzie w tym wszystkim prawda? O niej opowiedzą za jakiś czas historycy. I wtedy Wałęsa dołączy do Pułaskiego, Kościuszki, Traugutta, Piłsudskiego. Bohaterów narodowych, z których każdy ma coś za uszami”. Nie czekając na kolejne książki, poniżej - w pigułce - mój punkt widzenia.
Rzeczą bezdyskusyjną jest, iż Polska po II wojnie światowej, na mocy decyzji podjętych przez ZSRR, USA i Wielką Brytanię w Teheranie oraz Jałcie, znalazła się w radzieckiej strefie wpływów. Nie była oczywiście państwem suwerennym, ale po XX zjeździe KPZR w 1956 r. stała się - obok Jugosławii - relatywnie bardziej demokratyczna niż pozostałe kraje socjalistyczne. Wystarczyło ją porównać choćby z Bułgarią, Rumunią, nie mówiąc już o Związku Radzieckim czy NRD. Istniała prywatna własność ziemi, swoboda działania Kościoła Rzymskokatolickiego (i innych Kościołów), a od lat 70. szerzej można było wyjeżdżać także na Zachód. Z drugiej strony trzeba pamiętać o takich haniebnych wydarzeniach, jak w marcu 1968 r., o brutalnym tłumieniu protestów robotniczych na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. oraz o ograniczonym pluralizmie politycznym.
Bez wątpienia nową sytuację stworzyło POWSTANIE OPOZYCJI DEMOKRATYCZNEJ. To pierwszy element tytułowej triady. Zaczął on odgrywać istotną rolę w 1976 r., gdy utworzono KOR (Komitet Obrony Robotników), w kontekście strajków w Radomiu i Ursusie. Opozycja umocniła się jakościowo i rozwinęła na szeroką skalę wraz z narodzinami ruchu Solidarności w 1980 r. Ta kwestia była i jest oczywista, niekontrowersyjna. Wyraźnie niedoceniane bywa natomiast drugie zjawisko, jakim stało się UKSZTAŁTOWANIE REFORMATORSKiEGO NURTU W ŁONIE PZPR. Był on m.in. reprezentowany przez takich działaczy, jak Mieczysław Rakowski, Kazimierz Barcikowski, Hieronim Kubiak, czy (później) Aleksander Kwaśniewski. Ten nurt opowiadał się za zasadniczymi zmianami w ramach demokracji wewnątrzpartyjnej oraz za podjęciem dialogu z Solidarnością. Miał on charakter socjaldemokratyczny, a jego wyrazicielem stały się też tzw. struktury poziomie w obrębie PZPR. Nie można wreszcie zapominać o tym, iż spośród ok. 3 mln członków tej partii jedna trzecia wstąpiła do Solidarności.
Oba te zjawiska ujawniły się w pełni w latach 1980-1981, ale to nie wystarczało do dokonania przełomu ustrojowego. Przeszkodą były oczywiście uwarunkowania międzynarodowe, a nade wszystko sytuacja w Związku Radzieckim. Realnie jawiła się, w przypadku podjęcia prób w tym kierunku (podobnie jak lata wcześniej w Czechosłowacji) groźba interwencji wojsk Układu Warszawskiego. Nie wchodząc w spory o wprowadzony w Polsce 13 grudnia 1981 r. stan wojenny (w konstytucji Polski Ludowej nie istniało pojęcie stanu wyjątkowego) jest prawdopodobne, iż właśnie on zapobiegł takiej interwencji, o trudnych do przewidzenia skutkach. Ów „miecz Damoklesa” wisiał nad nami w czasach Leonida Breżniewa, Jurija Andropowa i Konstantina Czernienki.
Czy się komuś podoba czy nie, dopiero wystąpienie trzeciego zjawiska, jakim były GŁĘBOKIE ZMIANY W ZSRR, które stopniowo postępowały po dojściu do władzy ekipy Michaiła Gorbaczowa w 1985 r., procesy pierestrojki i głasnosti, utorowało drogę do dialogu władz i opozycji przy „okrągłym stole” w Warszawie. Długofalowym efektem stał się koniec epoki „zimnej wojny”, a nawet - dość nieoczekiwany - rozpad Związku Radzieckiego w końcu 1991 r. Ten element NIE tylko nie może być pomijany w sporach o tym, co działo się nad Wisłą i na polskim Wybrzeżu przed ćwierćwieczem, ale powinien być wyeksponowany. Ujmując rzecz najkrócej - analizowana TRIADA ZJAWISK I PROCESÓW UJAWNIŁA SIĘ ŁĄCZNIE W DRUGIEJ POŁOWIE LAT 80. Można naturalnie spierać się o rolę poszczególnych „boków” wspomnianego „trójkąta”, ale nie wystąpił on w żadnym innym państwie Europy Środkowo-Wschodniej. Dlatego też na szczęście w Polsce nie doszło do tego, co np. zdarzyło się w Rumunii.
Pamiętać oczywiście trzeba o roli jednostek w tych niezwykle złożonych procesach, zachowując należyte proporcje. Jednak w ostatnich tygodniach potwierdziła się raz jeszcze teza Marii Dąbrowskiej, iż „HISTORIA RZADKO MA COŚ WSPÓLNEGO Z ELEGANCJĄ”. Otwarte więc wciąż pozostaje pytanie, czy uda się w badaniach naszych najnowszych dziejów uniknąć prezentyzmu oraz ahistorycznego podejścia?