Miejska Biblioteka Publiczna w Olsztynie zaprasza na kolejne spotkanie w ramach cyklu „Pracownia słów ważnych”. Po debacie na temat słowa przyszedł czas na spotkanie poetyckie z Tomaszem Kuklińskim. Odbędzie się ono już jutro (13.11), o godzinie 17.00, w Multimedialnej Bibliotece Młodych Planeta 11, filii MBP.
-
Czasy mamy wybitnie niepoetyckie, więc nie mam złudzeń, nie naprawię świata, co najwyżej mogę upominać się o to, co ważne - mówi Tomasz Kukliński, którego debiutancki tom poezji, objęty patronatem akcja „Olsztyn Czyta”, niedawno pojawił się na rynku wydawniczym.
Zapraszamy do lektury wywiadu z poetą.
Urszula Witkowska: Czym dla Ciebie jest SŁOWO?
Tomasz Kukliński: To bardzo proste pytanie, ale odpowiedź już taką nie jest. Słowo dla mnie jest czymś w rodzaju płynnej materii, która jednak nigdy nie zastyga. Ja nieudolnie próbuję ją formować, nadając znaczenia, obciążając emocją, by tę materię zwyciężać, ale towarzyszy mi przy tym nieustannie poczucie klęski, jakby praca, której się podejmuje nie miała nigdy końca. Słowo zawsze będzie dla mnie nieskończone, choć samo utrwala jakiś moment istnienia. Traktuję je jako świadectwo doświadczania mojego istnienia. Tylko za pomocą słowa mogę poznawać świat i go tekstualizować. W tym sensie słowo jest wiecznym powracaniem. Chyba tym właśnie jest dla mnie pisanie: nieskończonym powracaniem.A gdybym poprosiła, byś wybrał, jakie słowo ma dla Ciebie największe znaczenie? Byłbyś w stanie?Jeśli miałbym przyjąć słowo, jako system znaków przedstawiających jakąś jakość graficzną i fonetyczną, to nie mam swoich ulubionych. Chociaż zawsze podobało mi się brzmienie słowa „rabarbar”. Być może tkwi w tym jakaś pierwotna tęsknota za barbarzyństwem? Sam nie wiem.A jeśli miałoby chodzić o ładunek emocjonalny i znaczeniowy?Wtedy odpowiedziałbym, że w zasadzie wszystkie słowa przedstawiają dla mnie wartość. Nie ma słów zbędnych w języku, tak jak nie ma zbędnych kropel w padającym deszczu. Mnie interesują słowa współcześnie poddane semantycznej erozji. Tu próbuję odbudować znaczenia, jednocześnie wyjść poza klatkę języka, składni, sensu. Takim interesującym mnie słowem jest ciało. Fenomen naszego ciała jest dla mnie niezgłębiony. To słowo niesie maksymalną liczbę znaczeń. Wystarczy przypomnieć, że to z właściwości naszego ciała wyprowadzano podstawowe archetypy - góra - dół, prawo - lewo, światło - mrok. To ciało jest źródłem najtrwalszych symboli i pojęć wyobrażonych. Jest sceną, na której rozgrywana jest kultura. To ciałem cierpimy, kochamy, nienawidzimy, ciałem się buntujemy, nawet ciałem wierzymy w Boga. Cielesność to bardzo niedoceniany aspekt człowieczeństwa.Właśnie ukazał się Twój debiutancki tomik pod tytułem „Abstrakcje”, ale wiem, że piszesz od dawna.Rzeczywiście debiut kończy pewien proces. Domyka jakiś etap w moim życiu. Do tej pory wydawało mi się, że to nigdy nie nastąpi. Ale na to człowiek nigdy nie jest gotowy. To jest jak powiedzenie sobie gorzkiej prawdy w twarz. Nie oszukujmy się, pisze się po to, żeby ktoś czytał. Wyobrażacie sobie malarza, którego prac nikt nie ogląda? Tę prostą prawdę uświadomiła mi moja żona. Gdyby nie jej zdecydowanie i wiara we mnie, pewnie nie zdecydowałbym się nigdy. Czasy mamy wybitnie niepoetyckie, więc nie mam złudzeń, nie naprawię świata, co najwyżej mogę upominać się o to, co ważne. To chyba ma sens, niczego więcej nie wymagam.Jakie były Twoje początki poetyckie?To były czasy liceum. Tęsknoty za autorytetem, bunt wobec paskudnie poukładanego świata dorosłych, ukierunkowane w poezji Jima Morrisona, potem Arthura Rimbauda, Wojaczka. Pierwsze próby zupełnie nieudane, ale jak mocno szczere, kiełkujące z mocnych młodzieńczych doświadczeń.I wszystko do szuflady?Potem do komputera. Bywało tak, że latami nie napisałem ani jednego wiersza, by innym razem napisać kilka w jedną noc. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że, ciągle jestem na początku, choć tak długo to trwało masz na myśli przygotowanie tego tomiku?Tak. Wciąż wydaje mi się, że jestem na początku drogi, jak wtedy, w liceum, gdy moja polonistka czytała niektóre teksty po raz pierwszy. Ciągle towarzyszy mi ta sama niepewność. W gruncie rzeczy niewiele się od tamtej pory zmieniło. Pisanie poezji to jak pielęgnowanie w sobie dziecka. Dyskretna niezgoda na dorosłość.A co z czytaniem poezji? Z tego, co pamiętam, wspominałeś, że poezji nie czytasz, aleRzeczywiście, nie czytam poezji, czytam poetów, a zwłaszcza takich, którzy maksimum kompetencji oddają w ręce czytelnika. Bardzo lubię się dziwić poezją, a większość wierszy, które znam nie dziwi mnie w ogóle. One są po prostu ładne, nic poza tym. Mistrzem znaczeń jest dla mnie Paul Celan, mądrości Miłosz, dziwoty Leśmian. Bardzo szanuję i cenię twórczość Zbigniewa Chojnowskiego. Ale nie zaczytuję się w poezji, bo przeszkadza mi w niej zawsze obecny sentymentalizm, choć doskonale wiem, że nie da się go uniknąć, kiedy chce się pisać wiersze. Taka kwadratura koła.
Rozmowę przeprowadziła Urszula Witkowska (Miejska Biblioteka Publiczna)