I tak oto, po raz kolejny, wykazuję absolutne niezrozumienie dla współczesnej polskiej literatury. Nie, wcale nie jestem niereformowalnym konserwatystą i możecie mi Państwo wierzyć, że pisząc ten tekst nie mam na sobie wełnianego swetra z łatami ze skaju na łokciach i nie pykam sobie fajeczki. Pół biedy. Kłopot w tym, że teraz ewidentnie trzeba mieć na głowie kaptur i palić ruskie papierosy z przemytu.
Ostatnimi czasy mam wrażenie, że młoda powieść polska cofnęła się do etapu pozytywizmu. Łączy w sobie cechy naturalizmu Zoli z aspiracjami do bycia „zwierciadłem przechadzającym się po gościńcach”. Tylko obcinane nogi Kuby zamieniła na narkotyki, a ulice Paryża na zaułki Pragi Południe. Jej mimetyczność i zauważalna aż zbyt wyraźnie trudność w wyrwaniu się z realiów świata zawstydza. Do tego stopnia, że zastanawiam się czasem, po co tyle tej twórczości powstaje? A jeszcze bardziej: po co tę twórczość się promuje?
Jakubem Żulczykiem zainteresowałem się właściwie przez przypadek. Kończyliśmy ten sam „klasztor” na Mickiewicza, wstyd było nie spojrzeć na jego książki. Co prawda, dzieło, które już od pierwszej strony namawia „Zrób mi jakąś krzywdę” może odstraszyć, ale kultura, co wiadomo nie od dziś, wymaga poświęceń. Dużych poświęceń. Pierwsza książka pana Żulczyka była, w moim mniemaniu, niegroźnym klonem po twórczości pani Masłowskiej. Druga i najnowsza jest próbą uwolnienia się z narzuconego sztafażu. Ma być portretem „pokolenia ‘89”, jego radości i lęków, wiernym odbiciem jego życia. Oj, czuć z daleka kolejnym wyimaginowanym „pokoleniem X”...
„Radio Armageddon” to historia zespołu rockowego, założonego przez grupę czterech licealistów. Staje się on źródłem ukrytego buntu wobec przeżartego konsumpcją systemu (nie, proszę, nie mogę w to uwierzyć - przecież już mieliśmy marzec ’68), gdy nagle jego lider - Cyprian - znika w tajemniczych okolicznościach. Dalsze losy, a także dociekania, co stało się z frontmanem poznajemy oczyma wielu bohaterów, z kilku punktów narracji. Ten eksperyment to chyba jedyny dobry punkt książki.
Autor uparł się opowiedzieć historię o buncie przeciw otaczającej nas rzeczywistości, jak ten bunt ponosi porażkę i, oczywiście, jakie to straszne, że tak się dzieje. Realizuje to przedstawiając nam niekończące się scenki z „prawdziwego” jego zdaniem życia młodzieży. Oczywiście, zgodnie z najnowszym nurtem, obrzydliwe i w większości odrażające. Ku przestrodze? Ku rozrywce? Właściwie... po co? Trudno zgadnąć. To opowieść o buncie, który jest szlachetny i wspaniały w mniemaniu autora, ale skazany na okrutną przegraną. Wzruszające, proszę wybaczyć cynizm.
Jedno trzeba Żulczykowi oddać - nie jest to książka napisana tak tragicznym językiem (oczywiście w tych momentach, kiedy nie sili się na oddawanie języka młodzieży) jak inne, pozostające w tym nurcie. Jednak po przedarciu się przez przeszło czterysta stron tej cegły czytelnik zachodzi w głowę, co autor chciał powiedzieć? Bo jeśli chciał przedstawić nam świat młodych ludzi z liceum takim, jakim on wygląda, to interwencyjne reportaże zrobią to lepiej. W jego mniemaniu są w tej powieści jakieś „wyższe” wartości i wręcz tragiczna historia, o tym, że bunt jest już dziś niemożliwy. Jak nic, współczesny pozytywizm.
Tytuł: Radio Armageddon
Autor: Jakub Żulczyk
Wydawnictwo: Lampa i Iskra Boża
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 456