A teraz o meczu kilka słów... Byłem na meczu. Mecz jak mecz, ktoś by powiedział. Prócz wielkiego wrażenia, jakie na mnie zrobił obiekt sportowy, dwie rzeczy wyryły mi się w pamięci, z tego jedna do końca życia.
Pierwsze z niezapomnianych wrażeń jest związane z naszą flagą narodową. Jadąc pewnego razu przez Tunis, zobaczyłem biało-czerwoną flagę na jakimś zakładzie. To było niesamowite przeżycie patriotyczne. Gdy jechałem tą drogą po raz drugi, patriotyczne przeżycie minęło. Flaga okazała się być flagą klubu piłki nożnej, bardzo popularnego w Tunezji. Właśnie na mecz tego klubu, któremu szczerze kibicuje również Negi, wybraliśmy się wspólnie. Tutaj też było mnóstwo flag i barw biało-czerwonych. Ale wcale nie nasze orły grały w Tunisie, choć mam nadzieję (może los sprawi), że zagrają. Oby.
Teraz o tym drugim, niezapomnianym wrażeniu. Stadion miał dwa poziomy. Z Negim siedliśmy na pierwszym poziomie. Po zakończeniu pierwszej połowy Negi zaproponował, byśmy przesiedli się wyżej. Wymagało to przejścia przez zewnętrzy hol. Wchodząc do tego holu doznałem wstrząsu. Oto przede mną modlący się ludzie. Właśnie była godzina modlitw wyznaczona dla każdego muzułmanina. Buty ustawione przed dywanikiem (dla niektórych rolę dywanika spełniała kurtka lub kawałek kartonu), poruszające się w rytm modlitwy wargi, przyklęknięcie na dwa kolana, jakaś modlitwa, głębokie pokłony do ziemi. Niektórzy wycięli kawałek kartonika, by na nim spoczęła kłaniająca się głowa. Potem jakieś słowa, wyprostowanie się na nogach, znowu modlitwa, przyklęknięcie, pokłon... Chodzący obok ludzie zwalniali kroku widząc modlących się mężczyzn. Jedni przyłączali się do modlących, inni po prostu stali obok. Może już wcześniej odmówili swój muzułmański brewiarz? Widok niezapomniany. Mecz zakończył się 3:0 dla gospodarzy. Może ten wynik wymodlili właśnie ci mężczyźni.
Podróż dookoła Tunezji
Wraz z Tunezyjczykami miałem okazję objechać Tunezję dookoła. Zajęło nam to łącznie 8 pełnych dni - od 26 grudnia do 1 stycznia oraz od 7 do 11 lutego.
Zrobiłem łącznie 4 tys. km. Spałem w hotelach III klasy. Ta podróż kosztowała mnie 600 zł. Wydaje mi się, że nie jest to dużo, zważywszy, że latem należałoby wydać trzy razy tyle. Takie są różnice między cenami tych samych hoteli latem a zimą, a benzyna kosztuje tyle co w Polsce gaz. Widziałem cały przekrój Tunezji, Afryki. Odważę się powiedzieć: widziałem przekrój świata. Moc doświadczeń, pewnie uda mi się przekazać nieliczne. Zatem kilka z nich.
Do znudzenia będę powtarzał, że Tunezja to kraj kontrastów. Dzięki tym dwóm podróżom jeszcze bardziej utwierdziłem się w tym przekonaniu. Znalazłem tutaj niemal wszystkie znane mi krajobrazy - poznane osobiście wcześniej w innych rejonach świata oraz widziane w telewizji. Po prostu Tunezja to kraj stworzony do turystyki - mała powierzchnia, przeogromne bogactwo krajobrazów. Nic dziwnego, że rocznie odwiedza Tunezję 6 mln ludzi. Kupujesz bilet do Tunezji i wszystko, co spotkasz w Ameryce Południowej, USA, Azji i... w Polsce też, zobaczysz w miniaturze.
Pierwsze przeżycie, jakie towarzyszy turyście przemierzającemu Tunezję, to bogactwo różnorodnych krajobrazów. Czasami dzieli je kilka godzin jazdy samochodem. To co mnie zachwyciło w czasie podróży, to pustynia. Niesamowita była droga przez słone jezioro, a może morze?. Przed nami prosta droga, jakby robiona pod linijkę, daleko przed nami góry, a po obu stronach - nic, tylko piasek lub biel soli. To jeden z obrazów wyrytych w pamięci.
Nasza wycieczka, jak zwykle prowadzona przez Negiego, nie miała szczęścia do pogody, ale za to miała szczęście do różnych wydarzeń. Jej program był tak przez Negiego ułożony, że nie tylko miałem okazję zobaczyć różne krajobrazy, ale mogłem spotkać się z całym przekrojem wielowiekowej kultury tych terenów. Z jednej strony wspaniałe muzea. Z drugiej zaś żywe obrazy. Na przykład, widok tysiąca wielbłądów, które wraz z właścicielami leniwie przechadzały się przed trybuną, by zaraz potem dać wyśmienity pokaz jazdy, walki i czego dusza jeszcze zapragnie. Okazję do takich obserwacji i przeżyć dają festiwale, które organizowane są w okresie zimowym. Na takie festiwale trafiliśmy podczas naszej podróży.
Dzięki dobremu planowaniu wycieczki, miałem okazje zwiedzić dwie wyspy: słynna Djerbę i znaną wąskiej grupie Europejczyków Kerkenę. Na tej drugiej wyspie byliśmy dzięki naszej współpodróżniczce, zaproszeni przez jej rodzinę. Tutaj przeżyłem niezapomniany wieczór oraz... dziwnego sylwestra. Wieczór był niezapomniany, bo przeżyty wraz z rodziną tunezyjskich rybaków. Sylwester dziwny, bo jechaliśmy do miejsca, gdzie docelowo mieliśmy przywitać Nowy Rok i tak się wybieraliśmy, że północ zastała nas w samochodzie. Ku mojemu zaskoczeniu, nie było fajerwerków, ani na wyspie, ani w oddalonym od Kerkeny mieście Sfax. Ponoć nie ma tutaj tradycji używania petard.
Z dwóch zwiedzonych przeze nas wysp, chyba Kerkena, ta uboga wysepka poza zasięgiem turystów, zrobiła na mnie większe wrażenie niż osławiona w Europie, wyróżniająca się mnóstwem ekskluzywnych hoteli, ale zwyczajna, szara, nijaka Djerba.
Wielkim przeżyciem były odwiedziny miasteczek berberyskich, takich jak Matmata. Czas w tych miejscach zatrzymał się. Ale zachwycały nie tylko same miejsca niegdyś bujnie prowadzonego życia. Zachwycała droga, która dzieliła kolejne miasteczka czy domy. Była niesamowita. Góry, serpentyny, przestrzenie nieogarnione, że dech w piersiach zapiera.
Im głębiej wjeżdżaliśmy w Tunezję, tym kraj ten robił się biedniejszy w swym wyglądzie, ale przez to prawdziwy i piękny. Jeden z obrazków, który jest do tego komentarzem, to dystrybutory paliwa. Stacji benzynowych nie było dużo. Spotykaliśmy za to miejsca z ogromną ilością baniaków napełnionych paliwem. To tutejsze stacje benzynowe. Taki baniak postawiony na palikach z rureczką, to chyba pierwotna konstrukcja współczesnych dystrybutorów paliwa. Jedno, co mnie zastanawiało, to lampy z przewodami elektrycznymi poprowadzonymi bez zabezpieczeń przez środek tych baniaków. Lampy bez osłon, aż proszące się, by stopić plastik i zapalić paliwo umieszczone w bliskim sąsiedztwie. Obrazek, który prosił się o refleksję przemierzającego tutejsze drogi turysty, nie wzbudzał najmniejszego nawet wzruszenia u właścicieli dystrybutorów z epoki kamienia łupanego. Spokojnie siedzieli przy tych lampach, czekając na klientów i może... na jakąś niebywałą niespodziankę z fajerwerkami, urządzoną przez ich własne baniaki.
Zwiedzaliśmy muzea. Moc wrażeń. Jedna ze szczególnie interesujących ekspozycji, to ta poświęcona rozwojowi islamu. Lecz również chrześcijanin mógłby spotkać tutaj swoich znajomych - Adama i Ewę w raju, Arkę Noego z piękną ekspozycją zabranych przez niego zwierząt itp. Mnie jednak zapadła w pamięć nie tyle prawie naga, wysoka na cztery metry Ewa, co stojące obok niej drzewo genealogiczne proroków - wywód historyczny poprowadzony od początku stworzenia świata (wg przekazu zarówno Biblijnego, jak i Koranu), aż do Mahometa (wg przekazu Koranu - żeby nie było niedomówień). I tu, w plejadzie znanych nam gwiazd biblijnych widnieje imię szczególnie znane wszystkim chrześcijanom - Jezus. Tak oto, w tym drzewie największych proroków poprzedzających Mahometa, również Jezus dorobił się swojego zaszczytnego wspomnienia. Więcej, idąc dalej poprzez ekspozycje - nagle włosy stają dęba. Oto przed zwiedzającymi scena Bożonarodzeniowa - wielki żłóbek na 10 metrów szeroki, z postaciami wielkości normalnego człowieka, scena Bożego Narodzenia, tak jak ją znamy z świąt Wigilijnych. Narodziny Jezusa, przedstawione w każdym szczególe. Zaraz po tej ekspozycji - mistyczna sala przestawiająca narodziny Islamu i tego co najważniejsze w tej religii. Niesamowity kontrast i niesamowite spotkanie, z tym, co dla nas znajome i z tym, z czym nigdy byśmy przedtem nie połączyli wydarzeń Zbawienia.
I to tyle wrażeń z pierwszej podróży... oczywiście pozostają jeszcze zdjęcia, różne smaki potraw, które miałem okazje spożywać, ludzie spotkani i wrażenia, których nie można opisać... (cdn)
Z D J Ę C I A