„Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego był jedną z książek nominowanych do Wawrzynu 2014
Do Wawrzynu, literackiej nagrody Warmii i Mazur za rok 2014, nominowany był między innymi Zygmunt Miłoszewski ze swoim „Gniewem”. 18 maja 2015 r. wyłoniono laureata, którym nie został Miłoszewski. Nie otrzymał on również wyróżnienia honorowego, ani też nagrody czytelników Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Olsztynie, „Gazety Olsztyńskiej”, słuchaczy Radia Olsztyn i widzów TVP Olsztyn. Dlaczego? Bo na szczęście Kapituła Nagrody i czytelnicy powstrzymali się od uhonorowania tego paszkwilu.
„Gniew” przeczytałem niedawno. Wprawdzie niektórzy powiadają, że „lepiej późno niż wcale”, ale w moim przypadku może i lepiej by było „wcale” niż „późno”. Kryminał ten, zgodnie ze swoim tytułem, od samego początku irytował mnie. Ale nie ze względu na intrygę, która jest, jaka jest, a głównie - mocno naciągana. Denerwowała mnie w nim przede wszystkim wyciekająca cały czas z tekstu jakaś taka dziwna nienawiść do Olsztyna, dziwne takie lekceważenie tego miasta i protekcjonalne traktowanie całego regionu warmińskiego. Atak następuje właściwie od początku i przypomina wyzwolenie Olsztyna przez sowietów, którzy najpierw rabowali miasto, a po kilku dniach je podpalili, puszczając z dymem czterdzieści procent substancji miejskiej.
Co prawda w posłowiu (kto czyta posłowie?) Miłoszewski kokietuje, że to niby nie on narzeka na Olsztyn, bo jest to rodzinne miasto jego żony, a w nim znakomici lekarze postawili jego ojca na nogi. Zrzuca winę na bohatera, określając go pobłażliwie i z przymrużeniem oka jako „zgryźliwego warszawskiego zrzędę”. Ale to nieprawda. Olsztyn obrzucają błotem zgodnie zarówno bohater Szacki, jak i narrator. I nieprawda, że pod koniec obaj jakby zaczęli się nawracać na olsztyńsko-warmińską wiarę. Parę łagodniejszych zdań wetkniętych w głębokie partie materiału bynajmniej nie odwraca paskudnego wrażenia o Olsztynie, wciskanego czytelnikowi ustawicznie od samego początku, poprzez trzy czwarte książki.
Olsztyn w wersji Miłoszewskiego to niewielkie koniec końców miasto, które na piechotę można przejść w pół godziny. Nie wiadomo zatem, po co autor każe swojemu bohaterowi z uporem maniaka jeździć po nim samochodem i wiecznie narzekać z obrzydzeniem na bezmyślnie lub złośliwie ustawione cykle zmian świateł na skrzyżowaniach, korki oraz na brak lewoskrętów, wydając (w wyobraźni na szczęście) ludzi odpowiedzialnych na najgorsze męki. Spacerkiem byłoby i szybciej, i przyjemniej. Miłoszewskiemu nie pasuje fakt, że w istocie Olsztyn liczy niespełna 200 tysięcy mieszkańców, a z południa na północ rozciąga się na przestrzeni 10 kilometrów. Dwie godziny marszu, a nie pół.
Bohatera - prokuratora Szackiego, czy też jego twórcę, bo to przecież to samo, dziwi awersja olsztynian do budowniczych małej ojczyzny. Wszystko co ładne, zbudowali przecież Niemcy. Cała reszta była w najlepszym razie obojętna, najczęściej jednak brzydka. Stolica Warmii raz po raz stawała się pośmiewiskiem Polski ze względu na architektoniczne koszmarki. Budynki są wstrętne, a pewien kościół - tak szkaradny, jakby wybudowało go Stowarzyszenie Przyjaciół Lucyfera.
Wewnątrz opisywanego niemal z obrzydzeniem I Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza pisarz nigdy nie był. Bo gdyby był, to by wiedział, że do auli idzie się po schodach, na pierwsze piętro. A takiego szczegółu na pewno by nie pominął, dla dodania realizmu w swojej relacji. Wydaje mi się też, że nazwisko Mickiewicza jako patrona brzmi dla Miłoszewskiego jak dysonans dla poniemieckiej było nie było szkoły. Może lepiej by mu pasował Goethe albo Schiller, czy też - z innej beczki - na przykład Bismarck? A skoro o nazwiskach mowa, to twórca obdarzył miejscową ludność takimi jak: Frankenstein, Bierut, Jagiełło, Falk. Dobre. Frankenstein oczywiście bije wszystkich innych na głowę.
Pretensje są zgłaszane też pod adresem nazw ulic: jak w każdym mieście na Ziemiach Zachodnich, ulicom nadano bardzo narodowe nazwy. Znaleźć gdzieś tutaj skrzyżowanie Szewskiej z Kotlarską było niemożliwością - narzeka Szacki, czy też jego stwórca. To jak ulice mieli nazwać ludzie, którzy zasiedlili to opustoszałe miasto po wojnie, pytam uprzejmie? Pozostawić jakieś Aleje Adolfa Hitlera czy Hindenburg albo Ribbentrop Strasse? Jest Chłopska, Konopna, Artyleryjska, Przemysłowa, Żeglarska, Budowlana, Jęczmienna, Kłosowa, Ogrodnicza, Pszenna, Rolna, Siewna, Składowa, Żytnia, Bartnicka, Działkowa, Klasztorna, Magazynowa, Metalowa, Nasienna, Podwale, Saperska, Sportowa, Towarowa, Złota i inne tego rodzaju. Mało? Po cholerę jeszcze komuś potrzebne skrzyżowanie Szewskiej z Kotlarską?
Jakby wszystkiego było mało, również pogoda na przełomie listopada i grudnia jest w Olsztynie przebrzydła, jak nigdzie indziej. Z nieba leci jakiś warmiński szajs, a Szacki musi żyć w miejscu, gdzie takie zjawiska atmosferyczne są możliwe. Jakby taki sam szajs nigdy nie leciał w Warszawie, że dodam od siebie. Śnieg też mu się nie podoba, bo raz jest mokry i ma konsystencję rozgotowanej kaszy, a innym razem też jest mokry, ale dziwacznie i ma ogromne płatki. A w ogóle, to Olsztyn jest przykryty grubą warstwą ciemnoszarego filcu.
Stałym punktem programu w kryminale Miłoszewskiego jest też nabijanie się z tego, że w granicach Olsztyna leży aż 11 jezior. Tutaj jednak autor powinien się lepiej postarać, bo w granicach administracyjnych miasta leży nie 11 a 15 jezior, w tym 13 o powierzchni powyżej 1 ha, więc trudno ich nie zauważyć. Ale jak się bardzo chce, to można.
Natomiast Warmia to Mała Rzesza. Skąd Miłoszewskiemu strzelił do głowy tak absurdalny pomysł, trudno zgadnąć, zważywszy, że zaraz po II wojnie pozostała w Olsztynie ludność niemieckojęzyczna uległa wysiedleniu, a na jej miejsce stopniowo napływali m.in. polscy osadnicy. To oni urządzili sobie na Warmii te Małą Rzeszę, czy ktoś im to zrobił? Może naukowcy z uniwersytetu, zwanego w powieści ironicznie uniwersytetem wiejsko-miejskim? A może, jak wszyscy tutaj, ci psychopatyczni lokalni patrioci, których co i raz wykrywa bohater książki? Myślę, że ci lokalni patrioci nie są bardziej psychopatyczni niż psychopatyczni patrioci warszawscy, wśród których wychował się pan Szacki. Wie pan, dlaczego pofatygowałem się na tę wioskę? - zapytał Szackiego jeden z nich, specjalista od... public relations. Dobry mi specjalista. No ale komuś trzeba było włożyć w usta tę ważną kwestię, czemu akurat nie specjaliście od PR?
Oczywiście nikt nie spodziewał się po Miłoszewskim, że będzie opisywał Olsztyn jak członek towarzystwa miłośników tego miasta albo że Urząd Miasta zamówił u niego tekst promujący stolicę Warmii (ale i Mazur - to tak dla ścisłości), ale skąd u niego tyle złośliwości i zacietrzewienia w obrzydzaniu czytelnikowi tego miasta? W pewnym stopniu usprawiedliwiają go dwa powody: stąd pochodzi jego żona i tu mu wyleczyli ojca. Ale żeby nienawiść do współmałżonki i do własnego rodziciela wylewać w ten akurat sposób - to już chyba gruba przesada. Czegoś takiego, co nawypisywał Miłoszewski w „Gniewie”, nie da się wytłumaczyć zwykłą „zgryźliwością warszawskiego zrzędy”, tęskniącego do swoich przyzwyczajeń przywiezionych z Warszawy (skąd - całkiem przypadkowo - pochodzi i gdzie się wychował autor). Jest to bowiem najczystszej wody megalomania warszawskiego krawaciarza w stosunku do tych uboższych duchem i majątkiem kuzynów z prowincji.
Z Miłoszewskim musiało się stać coś takiego, co przydarzyło się bohaterowi bajki Andersena „Królowa śniegu” (cytuję za Wikipedią): „
Do oka Kaja dostał się tajemniczy odłamek roztrzaskanego w przestworzach diabelskiego zwierciadła, który odmienił spojrzenie chłopca na świat w ten sposób, że wszystko, co piękne i dobre, postrzegał on od tej pory jako brzydkie i złe. Grzeczny chłopiec przemienił się w dziecko krnąbrne, złośliwe i okrutne.” To samo Miłoszewski i ten cały jego Szacki. Mało mu było obsmarowanie Sandomierza w „Ziarnie prawdy”, zabrał się więc w „Gniewie” za Olsztyn. To by przemawiało za teorią, iż nie powodowały nim jednak pobudki osobiste, lecz mania wyższości osobnika ze stolicy nad gminem z terenu. Z Polski B. Po prostu ten typ tak ma. Jak każdy krawaciarz zresztą. Przy czym, żeby nie było. Zaznaczam: co prawda nie każdy warszawianin to krawaciarz, ale za to każdy krawaciarz to warszawiak. Krawaciarz bowiem to taki osobnik, który słowa Alberta Harrisa przekazane ustami Grzesiuka: „nie masz cwaniaka nad warszawiaka” wziął na poważnie.
Cały ten rynsztok wylany na Olsztyn ma niby swoją przyczynę w reakcji na korki uliczne, brak lewoskrętów, budowę tramwaju w mieście i lotniska w Szymanach. A w rzeczywistości, jak myślę, przyczyną tej nienawiści jest fakt, że Olsztyn nie jest Warszawą, czyli jedynym miastem w Polsce godnym uwagi. Takie przekonanie wpoili warszawiakom komuniści, rzucając hasło: cały naród buduje swoją stolicę. W ten sposób podzielili kraj na Warszawę i tzw. teren, czyli Polskę A i Polskę B. A to przecież z rozbiórki poniemieckich budynków w miastach Ziem Odzyskanych pozyskiwano cegłę, dzięki której możliwa była owa odbudowa stolicy. Utrwaleniem tego hasła stało się powołanie Społecznego Funduszu Odbudowy Stolicy (SFOS), pobierającego w latach 1947-1966 haracz w wysokości pół procenta comiesięcznych zarobków każdego obywatela w Polsce. My ze stolicy, a cała reszta to dziadostwo, warmiński szajs, uniwersytet wiejsko-miejski i mała rzesza. Taki to pogląd zaprezentowali w „Gniewie” pan Miłoszewski i jego bohater Szacki.
Do wątku kryminalnego się nie wtrącam. Napiszę tylko tyle, że jest zupełnie nieprawdopodobny i w wielu momentach mocno naciągany, co mogę stwierdzić w oparciu o moją wieloletnią praktykę zawodową w jednej z najistotniejszych w tej powieści specjalności. No i jeszcze to zakończenie - dla odbiorców zupełnie niezrozumiałe (patrz wpisy w internecie), dla mnie zaś wręcz idiotyczne, całkowicie dyskredytujące tak mozolnie poukładaną wcześniej warstwę dydaktyczną tego utworu. Z utęsknieniem przewracałem kartki, czekając na moment, gdy „ten zły” lub „ci źli” zabiją wreszcie tego gamonia Szackiego, żeby się już więcej nie musiał męczyć w tym całym zasyfionym Olsztynie z tą całą swoją Helą i z tą całą swoją Żenią. Ale niestety, tak proste zadanie, jak ukatrupienie tego ciołkowatego, rozkojarzonego i wiecznie zmęczonego bohatera chyba przerosło, jak się zdaje, możliwości tych cwanych „złych”, choć inne czyny tego rodzaju nie sprawiały im najmniejszych trudności. To zresztą nie jedyny brak konsekwencji i ciągu logicznego u autora. Niestety.
Gdyby przypadł mu choć jeden z tych wawrzynowych laurów, byłby to dowód na masochistyczne skłonności społeczności lokalnej. Jednak ci wszyscy wioskowi mieszkańcy Małej Rzeszy, ci absolwenci uniwersytetu wiejsko-miejskiego, ci wszyscy psychopatyczni patrioci lokalni - wykazali się zdrowym rozsądkiem i olali „Gniew” ciepłym płynem o barwie słomkowej. To i tak łagodna reakcja. Bo mogli go przecież najpierw wrzucić do rury i posypać ługiem sodowym w kulkach. I dopiero wtedy olać. Co by się z nim wówczas stało - tłumaczy właśnie ta książka.
Cytowane opinie Miłoszewskiego pochodzą ze stron: 16, 17, 18, 19, 52, 60, 61, 72, 112, 128, 133, 138, 139, 156, 223, 224, 286, 403, 404.
Ryszard Kijak
lekarz, dziennikarz