Od 13 lat obchodzimy 2 maja jako Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Tę społeczność szacuje się na ok. 20 mln osób - rozrzuconych na całym świecie, nie tylko na Starym Kontynencie. Naszych rodaków z różnych generacji można spotkać dosłownie wszędzie - od Chile, Argentyny, Brazylii (tylko tam ok. 1 mln osób) poprzez silną reprezentację w Ameryce Północnej (9 mln w USA, 0,5 mln w Kanadzie), Kazachstan (ok. 50 tys. zwłaszcza w rejonie Kokczetawu), po Nową Zelandię, Australię, czy RPA. Szczególna (często niełatwa) jest sytuacja Polonii u naszych wschodnich sąsiadów, w tym na Litwie (ok. 230 tys.). Ci ludzie z reguły nigdzie nie wyjeżdżali - to historia sprawiła, iż znaleźli się poza granicami Polski.
Od momentu wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej równo przed 11 laty, ponad 2 mln (z reguły młodych osób) skorzystało z nowych możliwości. Polacy są dziś największą mniejszością w Irlandii, Islandii i Norwegii (choć mieszkańcy tego ostatniego państwa dwukrotnie odrzucali w referendum możliwość akcesji do UE), drugą co do wielkości - po Turkach - w Niemczech (dołączyli do poprzednich wielu fal emigracji; pomijam tu fakt nie uznawania przez władze w Berlinie Polaków w RFN jako mniejszości; jest ich łącznie co najmniej 1 mln. Jesteśmy bodaj trzecią taką grupą nad Tamizą, nader znaczącą także - od dawna - we Francji, czy w Belgii (nie wspominając o historii, np. w tym ostatnim przypadku o czasach Lelewela, już od lat. 80. poprzedniego stulecia kursował regularnie autobus Siemiatycze-Bruksela) itd. itp.
Wielokrotnie w różnych zakątkach globu spotykałem się z Polonią i Polakami. Były to często rozmowy dla mnie wzruszające, szczególnie w nader odległych krajach (np. Czarnej Afryki), gdzie naszych rodaków jest niewielu. Niemal o każdej z osób czy rodzin można napisać książkę - niezależnie od tego, jak się im powodziło, czy dziś powodzi. Wielu z nich przyjeżdża mniej lub bardziej regularnie nad Wisłę, trafiając m.in. do Domu Polonii w Pułtusku. Dobrze też się dzieje, iż MSZ zaprasza okresowo przedstawicieli środowisk polonijnych z poszczególnych krajów, właśnie z okazji wspomnianego Święta (jest ono też łączone z Dniem Flagi). Również, by wysłuchać ich opinii odnośnie do polityki władz w Warszawie wobec diaspory, np. co do działalności konsulów - tak „klasycznych”, jak i honorowych, których ostatnio przybywa w szybkim tempie.
Miałem właśnie okazję, by spotkać się z wieloma z tych osób. Niemal równocześnie odbyłem w Sejmie ciekawą rozmowę (w obecności pani ambasador Jean Dunn) z przewodniczącym Australijsko-Polskiej Grupy Parlamentarnej, pos. Luke Simpkinsem. To członek Izby Reprezentantów z Australii Zachodniej (jej stolicą jest Perth) - stanu, w którym obecnie (wg spisu z 2011 r.) mieszka najwięcej osób deklarujących pochodzenie polskie i urodzonych w Polsce. W związku z tym - parę słów o Polonii w 23-milionowej, świetnie rozwiniętej Australii, kraju 25-krotnie większym od naszego.
Emigracja znad Wisły do Australii rozpoczęła się już w połowie XIX stulecia, a jej apogeum przypadło na okres po II wojnie światowej. Tylko po 1981 r. przyjechało ok. 20 tys. - często bardzo dobrze wykształconych osób. Obecnie pochodzenie polskie deklaruje ok. 170 tys. osób. Mieszkają we wszystkich 6 stanach i 3 terytoriach kraju kangurów, m.in. w Wiktorii (Melbourne), Nowej Południowej Walii (Sydney) i Australii Południowej (Adelaide). Ta Polonia - mimo wyjątkowo dużego oddalenia - utrzymuje bliskie kontakty z Macierzą i wnosi spory wkład w rozwój Australii. A propos - nasze wzajemne obroty przekraczają 1 mld dol. przy nadwyżce w naszym eksporcie. Rosną przy tym australijskie inwestycje w Polsce, zwłaszcza w infrastrukturę oraz przemysł wydobywczy. Np. koncern z antypodów Prairie Mining przystępuje do budowy kopalni węgla w sąsiedztwie lubelskiej Bogdanki.
Tadeusz Iwiński