Współczesny zglobalizowany świat nie może istnieć bez współpracy i wymiany międzynarodowej. Zarówno w przemyśle, biznesie, nauce, jak i w wielu innych dziedzinach. To oczywiście dość banalna teza. Ale odnosi się ona także do sfery polityki i to w rozmaitych wymiarach - rządowej, samorządowej, parlamentarnej, czy międzypartyjnej (m.in. w ramach tzw. rodzin politycznych).
Kreślę te słowa w sytuacji, gdy swoistym tematem nr 1 w Polsce stał się wyjazd trójki posłów Prawa i Sprawiedliwości do Madrytu, na posiedzenie Komisji Zagadnień Prawnych i Praw Człowieka Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Nade wszystko zaś chodzi o (na co wiele wskazuje) związane z tym patologie organizacyjne, a być może nawet naruszenie prawa (na tle finansowym) przez owych parlamentarzystów. W szybkim tempie - na co oczywiście wpłynęła znajdująca się w finalnej fazie kampania wyborcza do samorządów - posłowie Adam Hofman (rzecznik partii), Mariusz Antoni Kamiński i Adam Rogacki zostali wykluczeni z PiS przez Komitet Polityczny tej formacji, a sprawą ma zająć się również prokuratura.
Rozpoczęła się też dyskusja o celowości tego rodzaju wyjazdów, potrzebie ich kontroli, wykorzystywaniu płynących z nich wniosków itd. Może ona okazać się potrzebna i doprowadzić do niezbędnych korekt, ale powinno unikać się w niej taniego populizmu, potępiania w czambuł dyplomacji parlamentarnej (której rola - właściwie spełniana - ma wszędzie tendencję rosnącą) oraz mierzenia wszystkich tą samą miarką.
Ubocznym (pozytywnym) efektem całej historii jest też zwrócenie uwagi na samą Radę Europy - najstarszą (istniejącą od 1949 r., z siedzibą w Strasburgu) instytucję międzynarodową na naszym kontynencie, zajmującą się głównie prawami człowieka oraz rozwojem demokracji. Dość powszechnie jest ona mylona (także przez polityków, dziennikarzy, a nawet ludzi nauki) z Unią Europejską, a jej Zgromadzenie Parlamentarne (złożone z 318 członków i tyluż zastępców z 47 państw, nie licząc obserwatorów z krajów tzw. Partnerstwa na rzecz Demokracji, m.in. z Kanady, Meksyku, Izraela, Palestyny, Maroka i Kirgistanu) - z Parlamentem Europejskim. Rada ma też wymiar rządowy i samorządowy (Kongres Władz Lokalnych i Regionalnych), a jej kluczowym organem jest Europejski Trybunał Praw Człowieka, do którego chętnie zwracają się szukający sprawiedliwości obywatele (w tym licznie - Polacy), po wyczerpaniu drogi prawnej w swych państwach. Popularne sformułowanie „zwrócę się do Strasburga” tego właśnie dotyczy. Wreszcie ta instytucja wypracowała ok. 200 rozmaitych konwencji, w tym np. - będącą teraz przedmiotem sporów nad Wisłą - Konwencję o zapobieganiu oraz zwalczaniu przemocy wobec kobiet), które łącznie składają się na tzw. STANDARDY EUROPEJSKIE.
Przez delegację polskiego Sejmu i Senatu do ZPRE liczącą 12 członków i tyluż zastępców (proporcjonalnie ma ona odzwierciedlać polityczny skład każdej legislatury) przewinęła się od 1991 r., gdy wstąpiliśmy do Rady Europy - niemal cała czołówka parlamentarna z głównych ugrupowań. Hanna Suchocka i Włodzimierz Cimoszewicz, Leszek Moczulski i Andrzej Wielowiejski, Józef Oleksy i Krzysztof Kozłowski, Aleksander Łuczak i Marian Krzaklewski, Marek Borowski i Alicja Grześkowiak, Ryszard Bender i Jerzy Jaskiernia, to tylko wybrane nazwiska. Jako osoba obecnie o najdłuższym stażu w całym Zgromadzeniu oceniam, że działalność polskiej delegacji (siłą rzeczy bywały okresy lepsze i gorsze) wydaje się być powyżej przeciętnej, zwłaszcza na tle nowych demokracji Europy Środkowo-Wschodniej. Chodzi też o 8 komisji problemowych ZPRE obradujących średnio co dwa miesiące, z reguły w Paryżu.
Polska dyplomacja parlamentarna to także aktywność naszych delegacji w innych Zgromadzeniach, w tym NATO, OBWE, wspólnych z Ukrainą czy Litwą (choć generalnie jest ona mniej rozbudowana niż w przypadku Rady Europy). Ponadto nie można zapominać o Unii Międzyparlamentarnej, nader licznych grupach dwustronnych, o współpracy poszczególnych komisji (szczególnie Spraw Zagranicznych i ds. Unii Europejskiej), a także - last not least -kontaktach marszałków obu izb. Musi się oczywiście rodzić pytanie o efektywność. Z jednej strony to kwestia mieszcząca się w kategorii imponderabiliów, ale z drugiej - warto skorzystać z doświadczeń niektórych parlamentów, gdzie np. raz do roku, na posiedzeniu plenarnym (niekiedy w komisjach) analizuje się doświadczenia. Rady Europy i wyciąga odnośne wnioski. W tym kontekście dobrze się też stało, że w Sejmie stosunkowo niedawno powołano specjalną podkomisję badającą wykonywanie w Polsce wyroków Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Odrębnym zagadnieniem pozostaje wciąż niedostateczna znajomość języków obcych przez naszych posłów i senatorów, choć widoczny jest dokonujący się postęp w tej dziedzinie. Wprawdzie język to jedynie narzędzie przekazu, ale bez tego sam przekaz może nie dotrzeć do rozmówcy.
„Afera madrycka” dotychczas jest postrzegana głownie przez pryzmat kontroli finansów, obowiązkowości i uczciwości. To zrozumiałe, ale nie wystarcza. Naturalnie, że podróżowanie samochodami do Strasburga (trudno tam o połączenia lotnicze, a i odległość stosunkowo nieduża) jest do przyjęcia, ale już nie na dystansie kilku tysięcy kilometrów! Sam od kilkunastu lat nie używałem w tym celu samochodu, a np. do Paryża (co uczynię choćby w najbliższy piątek ,udając się na Komisję Polityczną ZPRE, której jestem wiceprzewodniczącym) da się wylecieć z Warszawy o świcie i nawet wrócić tego samego dnia przed północą. A propos - posłowie (poza prezydium Sejmu) do 8 godzin lotu podróżują klasą ekonomiczną). Dobrze, iż marszałek Sikorski zapowiedział swoisty audyt techniczno - organizacyjno - finansowy. Powinien jednak temu towarzyszyć aspekt merytoryczny, np. zwrócenie uwagi na aktywność posłów - ich wystąpienia, inicjatywy międzynarodowe, przygotowywanie specjalnych raportów, udział w misjach z ramienia instytucji parlamentarnych, w tym obserwacji wyborów itd.
We wszystkich parlamentach świata jest grupa posłów zajmujących się szczególnie tematyką międzynarodową. Oni wyjeżdżają najczęściej i są nierzadko specjalnie zapraszani do czynnego udziału w różnych przedsięwzięciach, np. w konferencjach. To oczywiście wymaga zgody kierownictwa Sejmu. Często koszty takiego pobytu są p&óźniej refundowane przez organizatorów w całości lub części. Sam bywam w takiej sytuacji. Np. w lipcu br. wchodziłem w skład misji Rady Europy przed wyborami prezydenckimi w Turcji i to miało miejsce. Podobnie z niedawnym wyjazdem do Johannesburga w RPA (z ramienia Stowarzyszenia Europejskich Parlamentarzystów z Afryką - AWEPA, do którego kierownictwa należę). Kilka razy przeczytałem w gazetach i na portalach internetowych krytyczne uwagi o swym krótkim pobycie przed 10 miesiącami w Gujanie Francuskiej, gdzie znajduje się jedyny kosmodrom Unii Europejskiej. Ale był to wyjazd w charakterze wiceszefa Parlamentarnego Zespołu ds. Przestrzeni Kosmicznej, na zaproszenie Europejskiej Agencji Kosmicznej ESA (do której właśnie wstąpiła Polska), na obserwację historycznego wystrzelenia laboratorium „Gaia”. Co więcej - ESA zapewniła bezpłatną podróż z Paryża do Cayenne. Rozumiem przy tym w pełni konieczność wyjaśniania takich szczególnych sytuacji. A propos - pełna przejrzystość powinna odnosić się także do dość dziwacznych na pierwszy rzut oka licznych wyjazdów przedstawicieli rządu oraz administracji rządowej.
Johann Wolfgang Goethe pisał plastycznie, że „podróżuje się nie po to, by dotrzeć do celu, lecz by być w podróży”. To właśnie odróżnia podróż od wyjazdu służbowego, który powinien być realizowany w konkretnym celu, dla wykonania jasnego zadania. Należy więc zrobić wszystko, aby dyplomacja parlamentarna nie była utożsamiana z turystyką parlamentarną. Ta pierwsza jest potrzebna, tę drugą - gdy występuje - należy eliminować! A sposobem na to jest stosowanie starej maksymy brytyjskiej: „Trust and check” („Ufaj, ale kontroluj”). Wówczas nie wylejemy dziecka z kąpielą.
Tadeusz Iwiński