Wybór premiera Donalda Tuska na sobotnim szczycie Unii Europejskiej w Brukseli na przewodniczącego Rady Europejskiej, to z pewnością dobra wiadomość dla Polski, choć niekoniecznie (okaże się to dopiero za rok) dla rządzącej Platformy Obywatelskiej. To najwyższe stanowisko polityczne, jakie kiedykolwiek piastował Polak i warto także pamiętać w tym kontekście o porażkach Hanny Suchockiej i Włodzimierza Cimoszewicza w staraniach o funkcję Sekretarza Generalnego Rady Europy, Krzysztofa Skubiszewskiego - o pozycję Sekretarza Generalnego ONZ, Radosława Sikorskiego - Sekretarza Generalnego NATO, czy nawet Bronisława Geremka - kandydującego na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. A przecież we wszystkich przypadkach chodziło o świetnie przygotowane i bardzo doświadczone osoby. Tym bardziej więc cieszy sukces polityka stojącego od 7 lat na czele polskiego rządu, choć z pewnością będzie on musiał nadać ostatecznie charakter stanowisku stworzonemu dopiero po wejściu w życie Traktatu Lizbońskiego w grudniu 2009 r. Przecież owo stanowisko piastowała dotąd (i będzie nadal przez najbliższe 3 miesiące) zaledwie jedna osoba - Herman van Rompuy, były (o niedługim stażu) premier Belgii.
Natychmiast pojawiło się wiele pytań o scenariusze rozwoju sytuacji nad Wisłą. Jednym z nich jest pytanie o potrzebę szybkiego zorganizowania wyborów do Sejmu - tak by wykorzystać spodziewaną (nie wiadomo jednak na jak długo) dobrą koniunkturę dla obecnej koalicji rządowej, zwłaszcza dla PO. Dyskusję na ten temat podjął m.in. portal Natemat.pl, kierowany przez red. Tomasza Lisa, który zaprezentował się jako gorący zwolennik takiego rozwiązania. Zabierając głos jednoznacznie stwierdziłem, iż nie widzę większego sensu organizacji wcześniejszych wyborów parlamentarnych. To prawda, że powstała nowa sytuacja polityczna w Polsce, ale właśnie teraz powinniśmy pokazać, że stajemy się powoli dojrzałą demokracją. Mamy konstytucję, która jasno przewiduje, co w związku z nieuchronnym odejściem Donalda Tuska z polskiej sceny politycznej (na 2,5 roku, a w przypadku reelekcji - na 5 lat) trzeba czynić. Otóż premier (zgodnie z art. 162 konstytucji) powinien złożyć rezygnację swoją i automatycznie całej Rady Ministrów. Z kolei artykuły 154 i 155 ustawy zasadniczej określają, co się dalej dzieje. Prezydent (w ciągu 14 dni) desygnuje nowego premiera, wraz z pozostałymi członkami rządu. Nowy Prezes Rady Ministrów ma także dwa tygodnie na przedstawienie programu działania rządu oraz na udzielenie mu wotum zaufania przez Sejm. A to się przecież stanie, gdyż koalicja PO-PSL mimo wszystko funkcjonuje dość sprawnie. Jedynie gdyby nie udało się wyłonić nowego gabinetu w tzw. trzech krokach - dochodzi do wyborów.
16 listopada br. odbędą się wybory samorządowe, latem przyszłego - roku prezydenckie, a za 14 miesięcy wybory do Sejmu (i Senatu). Tak to wygląda z prawnego punktu widzenia. Teoretycznie poszczególne ugrupowania parlamentarne (zgodnie z art. 98 konstytucji) mogą wystąpić o skrócenie kadencji Sejmu większością 2/3 ustawowej liczby posłów (czyli minimum 307), ale byłoby to chyba przyznaniem się przez obecną ekipę do porażki. Generalnie zaś próba połączenia tych wyborów z samorządowymi lub później z prezydenckimi, byłaby uznana za pewien rodzaj MANIPULACJI POLITYCZNEJ. Należy więc raczej unikać tego typu działań, aby nie powtarzać swoistych spektakli, jak w ubiegłą środę w Sejmie, gdy naruszono regulamin Izby oraz ducha konstytucji, ograniczając prawa opozycji i deprecjonując rolę Sejmu.
Generalnie ważniejszy jest interes Polski niż Platformy Obywatelskiej czy koalicji PO-PSL. Dla polskiej racji stanu, także w sensie naszego wizerunku na zewnątrz, byłoby dobrze, gdyby 1 grudnia br., kiedy Donald Tusk obejmie nową funkcję w Brukseli, w kraju było wszystko uporządkowane pod względem konstytucyjnym. Lepiej, aby nie potwierdzało się jedno z moich ulubionych przysłów arabskich, że „Poganiacz ma swoje plany i wielbłąd ma swoje”. Otwarta pozostaje natomiast kwestia, kiedy obecny premier złoży swą rezygnację. Prognozuję, iż stanie się to dopiero w listopadzie, być może zaraz po wyborach samorządowych. Tak się bowiem składa, iż szczęśliwy układ kalendarza daje liderowi Platformy możliwość bycia po raz ostatni lokomotywą wyborczą swojej formacji. Niewątpliwie Tusk jest z wielu powodów szczęściarzem. Spełnia jednak, co trzeba zaakcentować, oba warunki, o jakich mawiał Albert Einstein, gdy definiował pojęcie szczęścia: „PRACA PLUS UMIEJĘTNOŚĆ TRZYMANIA JĘZYKA ZA ZĘBAMI”. Udowodnił to nawet w ostatnich dniach!
Tadeusz Iwiński