„Pan Bóg jest po stronie silniejszej armii” mawiał Napoleon. Nie zawsze jednak to sformułowanie jest prawdziwe. We wspaniałym, trzymającym w napięciu meczu w Belo Horizonte, w 1/8 finału Mistrzostw Świata między Brazylią a Chile, po dogrywce, w rzutach karnych 3:2 zwyciężyli canarinhos. I w istocie nie wiadomo kto był w tym przypadku tą silniejszą drużyną.
Pięciokrotni mistrzowie świata byli bliscy wyeliminowania, ale chyba mieli trochę więcej szczęścia. Fantastyczny strzał chilijskiego napastnika Mauricio Pinilii w ostatniej minucie doliczonego czasu gry trafił bowiem w poprzeczkę. Ostatni zaś karny z 10 wykonywanych w podstawowej fazie tych rzutów, strzelany przez Gonzalo Jara, trafił w słupek.
Obawiam się, że ten właśnie zawodnik stanie się trochę kozłem ofiarnym, ponieważ bramka Brazylijczyków w pierwszej połowie mogła być zakwalifikowana jako samobójcza w jego właśnie wykonaniu. Nie zamierzam sięgać do zbyt dalekich analogii, ale nazwisko, które nosi było do tej pory w Chile legendarne. Victor Jara-pieśniarz i gitarzysta, po torturach, został zabity na stadionie w Santiago w 1973 r., wkrótce po zamachu gen. Pinocheta. Jego postać stała się symbolem chilijskiej lewicy oraz demokracji. Teraz inny Jara w jakimś stopniu może zostać uznany za symbol niesprawiedliwości losu.
Dla większości światowej opinii publicznej oraz naturalnie dla 200 milionów Brazylijczyków lepiej, iż to ich drużyna gra dalej. Działa to m.in. w sposób osłabiający liczne społeczne protesty przeciwko samej organizacji kosztującego ogromne pieniądze mundialu w największym i pełnym kontrastów państwie Ameryki Łacińskiej. Drużyna chilijska NIE była jednak gorsza. Grała ofensywnie i bodaj okazała się BARDZIEJ WALECZNA. Znając z autopsji oba te piękne kraje, jako kibic byłem swoiście rozdarty w sympatiach. Mimo wszystko żal mi zespołu Chile.
Tadeusz Iwiński