Książkę „Moje matki” Ryszardy Sznejer czyta się jak „Kod Leonarda da Vinci”. Z tą tylko różnicą, że autorka przedstawia prawdziwą drogę prowadzącą do rozwiązania największej zagadki jej życia. Czy finał będzie podobny jak w powieści Dana Browna?
Najpierw nazywała się Maria Szczerbińska. Jako nastolatka dowiedziała się, że nazwisko ma od przybranych rodziców, którzy wzięli ją z domu dziecka jako polską sierotę odebraną Niemcom. Miała wrócić z Berlina, gdzie była germanizowana jak wiele polskich dzieci wywiezionych podczas wojny do III Rzeszy. Była drugim dzieckiem adoptowanym przez Szczerbińskich, bo po pierwszą dziewczynkę o imieniu Tenia zgłosiła się matka Żydówka i sąd kazał ją oddać (potem Maria utrzymała kontakt z przyrodnią siostrą).
Z czasem Marię zaczęła coraz mocniej gnębić myśl, kim byli jej prawdziwi rodzice i czy może któreś z nich żyje? Zginęli czy może matka w wyniku złego losu oddała ją do domu dziecka? Mając 68 lat ponowiła - wspólnie z mężem - poszukiwania i dowiedziała się z dokumentów, że pod koniec 1946 roku została przywieziona - jako Ryszarda Sznejer - z domu dziecka w Pasłęku do sierocińca w Konstancinie. I właśnie stamtąd trafiła do Warszawy, choć jej przybrana matka Janina twierdziła, że z Góry Kalwarii. Maria-Ryszarda nie mogła zrozumieć, dlaczego nie mówiła jej prawdy? Bo potem w dokumentach adopcyjnych znalazła swoje prawdziwe nazwisko.
Czy jednak prawdziwe? Poszukując śladów w Lidzbarku Warmińskim, gdzie miał być jej pierwszy sierociniec, odkryła, że Ryszarda Sznejer to polski odpowiednik Reintraud Schmeier i że urodziła się w Allenstein (Olsztynie). Co więcej, najpierw wychowywała ją niejaka Dora Fischer z Heilsberga (Lidzbarka).
„O Boże! Ileż to ja miałam tych matek?!” - zawołała pani Maria po odkryciu tego faktu! A w zanadrzu tliło się pytanie, czy przebywała tam ze swoim starszym bratem i jeszcze jednym chłopcem, synem Dory?
Drogę do ustalenia własnej tożsamości autorka opisuje „po kobiecemu” i z detalami, które powodują, że tę historię widzi się niczym film z sensacyjną fabułą. W tych poszukiwaniach wiernie towarzyszy jej mąż Bogdan, ale czytelnik śledzi każdy jej krok z wypiekami na twarzy. Napięcie samo rośnie, bez zbędnych środków wyrazu. Nie zdradzimy do końca, czy nastąpił „happy end” historii opisanej w książce, która jest już w sprzedaży (ale także czytana w odcinkach w Radiu Olsztyn).
Namiastkę tej opowieści mieliśmy zresztą już wcześniej, w publikacji Waldemara Mierzwy „Miasteczko”. I to jego wydawnictwo „Retman” wydało książkę „Moje matki. Droga poszukiwania rodziny” Ryszardy Sznejer, bo tak podpisała się autorka. I to ona szczegółowo opowiada, co w ciągu trzech lat udało się ustalić, i w którym miejscu utknęła. Kim była jej biologiczna matka? Mogłaby się o tym dowiedzieć, gdyby w olsztyńskim ratuszu zachowała się księga metrykalna z drugiej połowy 1941 roku. Tej księgi nie ma również w Berlinie. Nie jest jednak pewne, czy to już koniec poszukiwań.
Z D J Ę C I A