Podniosły nastrój związany z niedawnymi uroczystymi obchodami 25-lecia częściowo wolnych wyborów, a praktycznie początkiem skomplikowanego procesu transformacji w Polsce, niemal zupełnie prysł. Przesłoniła go „afera taśmowa” i ta konstatacja jest nader przykra, ponieważ obiektywnie wzmacnia siły, które uważają, iż w ciągu tego ćwierćwiecza niewiele zmieniło się nad Wisłą. Wyważonego bilansu owego okresu, który jest w sumie dodatni (choć był w ostatnich miesiącach wyraźnie „przesładzany”), będzie w tych okolicznościach jeszcze trudniej dokonać niż dotychczas, a podziały polityczne ulegną niewątpliwie spotęgowaniu.
Książę Francois de la Rochefoucaud, XVII-wieczny francuski pisarz i filozof, celnie zauważył, iż „śmieszność hańbi bardziej niż hańba”. A ujawniony skandal ośmiesza nie tylko jego głównych bohaterów, cały rząd oraz osoby de facto twierdzące - zgodnie z retoryką znaną z naszych stadionów piłkarskich - „Polacy nic się nie stało” (w tym gronie znalazł się niestety również premier Donald Tusk), lecz w pewnym stopniu całą klasę polityczną, nie mówiąc o służbach specjalnych. Tym służbom już nie pomoże kontrowersyjne wkroczenie Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego do redakcji „Wprost” z dość naiwnym (bo bez nakazu sądowego) domaganiem się nośników nagranych materiałów. Przeciwnie - powstała nowa płaszczyzna ośmieszenia. I na to nałożyło się dodatkowo nieszczęśliwe wystąpienie prezydenta Komorowskiego, biorącego jednoznacznie stronę do niedawna własnej partii, czyli Platformy Obywatelskiej.
WŁAŚNIE, ŻE SIĘ STAŁO I TO BARDZO DUŻO, zaś ci którzy temu zaprzeczają zdają się nie doceniać rangi całego wydarzenia. Np. nasz minister spraw wewnętrznych został doszczętnie skompromitowany. Jak będzie mógł się on teraz pojawiać w towarzystwie swoich kolegów z Unii Europejskiej czy NATO, którzy (naturalnie po cichu) mogą śmiać się z niego „w kułak”. Gdy król Hiszpanii Juan Carlos, który właśnie abdykował na rzecz syna, dwie dekady temu został podsłuchany, to natychmiast (mimo iż na nagraniach nie było specjalnych sensacji) do dymisji podała się osoba nr 2 w rządzie. Jeśli szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz daje się nagrywać i przez rok o tym nic nie wie, to nolens volens oznacza to kompromitację państwa polskiego. Pośrednio taka sytuacja może nawet potwierdzać jego własne, gorzkie słowa, iż „państwo polskie nie istnieje”. Do tego dochodzą - podważenie autorytetu prezesa Narodowego Banku Polskiego i poważne wątpliwości co do konstytucyjności postępowania Marka Belki (odsyłam do artykułów 220 i 227 ustawy zasadniczej).
Najpoważniejsza amerykańska gazeta „New York Times” dała trafną ocenę działania obecnej ekipy rządzącej w kryzysowej dla siebie sytuacji: „Liderzy polscy próbują ograniczyć szkody wywołane przez nowy skandal”. To zadanie staje się jednak coraz trudniejsze, gdyż obywatele dostrzegają, iż mamy do czynienia z pomyleniem interesu Platformy z interesem państwa. Istotą sprawy nie jest bowiem - jak się twierdzi - nielegalne nagrywanie polityków (choć to oczywiście czyn przestępczy), lecz TO CO I JAK ONI MÓWIĄ. A z rozmowy Belki z Sienkiewiczem wyłania się np. zupełnie inny (wyraźnie gorszy) obraz stanu finansów Polski niż rząd prezentuje oficjalnie. Nakładają się na to informacje podważające sens flagowego projektu rządu PO-PSL czyli Polskich Inwestycji Rozwojowych, zaprzeczenia stanu wiedzy premiera Tuska o rozwoju afery Amber Gold itd.
Bartłomiej Sienkiewicz - prawnuk pisarza, publicysta i analityk, uchodzący za intelektualistę, miał już wcześniej poważne wpadki. 20 lat temu jako funkcjonariusz Urzędu Ochrony Państwa (m.in. wraz z Wojciechem Brochwiczem - późniejszym „mózgiem” prowokacji wymierzonej we Włodzimierza Cimoszewicza, której narzędziem była Anna Jarucka) poszukiwał w Moskwie „haków” na polską lewicę. Nigdy nie został za to rozliczony. A niedawno jako szef MSW, nie potrafiący zapanować nad służbami specjalnymi, zajął się nagle problemami finansów państwa. I to jemu teraz premier powierza wyjaśnienie afery podsłuchowej. Kompletne QUI PRO QUO! Z kolei pełniącego od 4 lat funkcję prezesa NBP Marka Belkę (byłego premiera i ministra finansów) - niekwestionowanego eksperta finansowego, także z dużym doświadczeniem międzynarodowym - cechuje pewna dezynwoltura polityczna. W 1995 r., jako szef rządu utworzonego przez lewicę, dość niespodziewanie nie potrafił znaleźć legitymacji SLD, a co więcej - zapisał się do pozaparlamentarnej, liberalnej Partii Demokratycznej.
Dwa lata temu Sienkiewicz został nominowany do nagrody Grand Press w kategorii „publicystyka” za tekst „Ambaras z polskością”.
Dziś warto chyba napisać szkic np. zatytułowany „Ambaras z PO i rządem Donalda Tuska”. Dość niespodziewanie okazuje się bowiem, że doświadczony polityk i świetny mówca potrafił w szybkim czasie popełnić serię szkolnych błędów, przy próbie rozwiązywania zaistniałego, ostrego kryzysu. Najnowszym okazała się bez wątpienia akcja ABW w redakcji „Wprost”. Dołącza więc premier do tych członków swego rządu, których od pewnego czasu cechuje ewidentna amatorszczyzna, choć chodzi chyba o coś więcej. O zły słuch społeczny, o niedostrzeganie rosnących nierówności, w tym regionalnych. O dość swobodne traktowanie niektórych zapisów Konstytucji RP, np. o sprawowaniu kontroli nad działalnością Rady Ministrów itd.
Efektem są fatalne najnowsze notowania zarówno dla PO, jak i PSL. Dlatego, biorąc pod uwagę imperatyw zapewnienia stabilności na polskiej scenie politycznej, szczególnie w złożonej sytuacji międzynarodowej, najlogiczniejszym wyjściem konstytucyjnym (art. 160) jest zwrócenie się przez Prezesa Rady Ministrów o wyrażenie zaufania dla rządu. Jeśli zostanie ono udzielone - przy niezbędnych zmianach personalnych, szeregu kontroli NIK itd. - jest szansa na dokończenie kadencji Sejmu. W przeciwnym razie trzeba będzie rozważyć inne scenariusze.
Tadeusz Iwiński