Mam pewną dziwną alergię do książek, które mają dawać wgląd w warsztat pisarski. Ot, niby to pociągające i słuszne - obejrzeć jak pracuje Mistrz, jak wygląda jego życie od tej tak zwanej drugiej strony. Jednak opanowuje mnie, zapewne wywołany zbyt dużą ilością baśniowej literatury, lęk przed zepsuciem całej opowieści. To tak, jakbym oglądał się na swoją czytelniczą Eurydykę - boję się, że czar pryśnie i już nie będą mnie cieszyć książki autora, którego tajemnicę poznałem.
Niektórzy pisarze zdradzają skłonność do nadmiernej ekspiacji i efekt tego bywa... żenujący. Nagroda, jaką jest poznanie sposobu pisania i myślenia pisarza, normalnie osiągana długim i mozolnym wysiłkiem, zdobywana jest wtedy zbyt łatwo. A przez to - pozbawiona jest wszelkiej przyjemności. Jakże inaczej ma się rzecz w wypadku najnowszej powieści Amosa Oza. Może dlatego, że całość zawartych w niej zdarzeń, postaci, a nawet cytowany przez głównego bohatera poeta, są dziełem fikcji. Są tak pięknie, uroczo zmyślone, dając nam to ciepłe i słodkie poczucie bezpieczeństwa.
Oz jest pisarzem... tu oczekiwałoby się mocnego epitetu: niezwykłym, zaskakującym, tajemniczym. Jednak wierny zasadom Marka Twaina jeśli nie wiem co robić z przymiotnikami to je skreślam: Amos Oz jest pisarzem. To największy komplement. Pod każdą szerokością geograficzną ten żyjący w małej miejscowości na skraju pustyni Negew autor jest i będzie po prostu pisarzem. Jego przekaz jest tak jasny, a historie i postacie tak uniwersalne, że nie ważne czy czytany będzie w Polsce, Ameryce, Izraelu czy Indiach można go zrozumieć, pokochać i odnaleźć w jego dziełach coś dla siebie.
„Rymy życia i śmierci” nie są pod żadnym pozorem pisarską spowiedzią - to próba opisania jak działa umysł twórcy. Jednak, choć łatwo przyjąć takie uproszczenie, twórcą tym nie jest sam Oz, choć jest on nim po części. Są „Rymy” uniwersalną syntezą sposobu myślenia człowieka, który od wielu lat tworzy (to, że w powieści jest to akurat pisarz zrzucić należy wyłącznie na garb literackiego sztafażu), jego lęków, ale i wyzwań, które przed nim stoją. Bohater spotyka się z czytelnikami w kawiarni i ze strzępków rozmów, które docierają do jego uszu układa fikcyjne historie, snuje opowieści. Wyrusza w ośmiogodzinną podróż po nocnym Tel Awiwie i przez ponad sto stron widzimy miasto oczami człowieka tworzącego. Jest żywe, wibrujące emocjami, kolorami, a przede wszystkim - wszędzie kryję się jakaś opowieść, opowieść wpisana właśnie w tytułowe rymy życia i śmierci.
Co czyni tą krótką książkę tak wyjątkową? Styl i lekkość pióra Oza - na pewno. Nie tylko to jednak. Książka jest uniwersalna i przy tym bardzo osobista. Z jednej strony wszystko jest w niej fikcją, zbudowanym w umyśle autora światem, jednak to jak ów świat jest zbudowany pozwala choć trochę ten umysł poznać. Jeśli się to czytelnikowi uda - dobrze zasłuży na swoją nagrodę.
Oza czyta się w Polsce nadal zbyt mało. Większość Polaków nie rozumie dobrze izraelskiego sposobu myślenia i postrzegania. Nie rozumie, że ów sposób ma jedną najważniejszą cechę - jest uniwersalny, a jednocześnie na wskroś europejski. W wypadku autora „Rymów” powiedzieć nawet można: polski (czego on sam nie ukrywa). Literatura to świetne pole do wyjaśniania nieporozumień - trochę więcej Oza, Kereta i jemu podobnych, a trochę mniej rozdrapywania starych ran.
Tytuł: Rymy życia i śmierci
Autor: Amos Oz
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 120