Olsztyn24 - Gazeta On-Line
Portal Informacyjny Olsztyna i Powiatu Olsztyńskiego

Olsztyn24
22:12 21 listopada 2024 Imieniny: Janusza, Konrada
YouTube
Facebook

szukaj

Newsroom24 Działalność polityczna
Tadeusz Iwiński | 2014-03-17 15:15 | Rozmiar tekstu: A A A

Znaki zapytania po referendum na Krymie

Olsztyn24
 

Po raz drugi w dziejach Półwysep Krymski (wielkości Sycylii lub woj. lubelskiego), z 2-milionową populacją, znalazł się w centrum uwagi opinii światowej. Referendum 16 marca br., sprzeczne z konstytucją Ukrainy oraz standardami Rady Europy, czy Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, zakończyło się oczekiwanym, przytłaczającym (ponad 90% głosów „z”) zwycięstwem zwolenników połączenia tego terytorium z Federacją Rosyjską. To - używając języka dyplomatycznego - „Fait accompli”, a więc rzecz dokonana, choć jego rezultat nie będzie uznany przez organizacje międzynarodowe ani prawdopodobnie przez większość państw. Na szczęście odbyło się to bez przelewu krwi, w odróżnieniu od Wojny Krymskiej 1853-1856, w której Turcja Otomańska (wraz z sojusznikami) pokonała carską Rosję (wspomaganą przez ochotników bułgarskich), co opłaciło życiem co najmniej ćwierć miliona osób. Warto też pamiętać, iż Polacy - pozbawieni wówczas niepodległości - walczyli po obu stronach.

Tamta wojna zakończyła się traktatem pokojowym w Paryżu w 1856 r., więc w tym przypadku ktoś też mógłby zapytać - czy i jakie porozumienie jest możliwe po krymskim referendum? Jestem zwolennikiem niemieckiej maksymy, iż „Alle Gleichnisse hinken” („Wszystkie analogie zawodzą”). Sytuacja jest zupełnie inna i w praktyce nie ma też co wracać do Umowy Perejasławskiej z 1654 r., na mocy której Ukraina na trzysta lat znalazła się pod jurysdykcją imperium rosyjskiego. Odnotuję jednak niezwykłą opinię prof. Sergieja Markowa, byłego członka Dumy Państwowej i doradcy prezydenta Putina (o członkach obecnej władzy w Kijowie wyrażającego się per „junta”), że po raz pierwszy od rozpadu ZSRR w końcu 1991 r. do Rosji przyłączono jakieś ziemie.

Spory prawno-międzynarodowe w kontekście Krymu będą się z pewnością toczyć (ujawniły się też kolejny raz w dniu referendum, w rozmowie telefonicznej prezydentów USA i Rosji), ponieważ nie do jednoznacznego rozstrzygnięcia jest dylemat, czy ważniejsze jest prawo narodów do samostanowienia, czy nadrzędna jawi się nienaruszalność granic. Poprzednio mieliśmy bowiem choćby przypadki Erytrei i Timoru Wschodniego, czy Sudanu Płd. i Kosowa. W sporym stopniu analogie znajdziemy w odniesieniu do 7,5 milionowej Katalonii, gdyż władze tej (jednej z 17), wysoko rozwiniętej, hiszpańskiej autonomii zapowiadają wkrótce zorganizowanie referendum w sprawie niepodległości, a centralny rząd w Madrycie z góry informuje, iż nie uzna jego wyniku. Mniejsze podobieństwa rysują się w przypadku Szkocji i przewidzianego do 2017 r. plebiscytu na ten sam temat.

Casus Kosowa, zręcznie wykorzystywany przez stronę rosyjską, wiąże się z jednostronną proklamacją niepodległości dawnej części składowej Serbii - do dziś nieuznawanej przez 5 państw Unii Europejskiej, Rosję, Chiny itd. i w związku z tym nie będącej członkiem ani ONZ ani Rady Europy. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ONZ w Hadze uznał to działanie za legalne. Prawdą jest, iż w latach 90. dochodziło do masowych czystek etnicznych dokonywanych przez władze serbskie na Albańczykach w Kosowie, ale później ofiarami analogicznych czystek organizowanych przez władze w Prisztinie okazywali się z kolei Serbowie i Romowie (sam w obu tych sytuacjach byłem członkiem kilku misji z ramienia Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, które to potwierdzały).
R E K L A M A
Co stanie się teraz ? Można by uniknąć odpowiedzi, cytując moje ulubione powiedzenie ukraińskie „Łatwiej mówić, niż coś powiedzieć”, ale chyba nie o to chodzi. Wydaje się, że w bliskiej perspektywie NIE nastąpi włączenie Krymu do Federacji Rosyjskiej jako 84 jej podmiot. Autonomiczna Republika Krymska będzie raczej miała status zbliżony do Naddniestrza, Górskiego Karabachu, Północnego Cypru, Abchazji i Południowej Osetii. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia z tzw. zamrożonymi konfliktami, ale te mają to do siebie, iż prędzej czy później muszą się „odmrozić”. Nie przewiduję ponadto wkroczenia wojsk rosyjskich do innych obwodów ukraińskich (oficjalna struktura administracyjna Ukrainy obejmuje 24 obwody, dwa miasta wydzielone - Kijów i Sewastopol oraz autonomię krymską), choć podjęta ostatnio nieudana próba desantu rosyjskiej jednostki na terytorium obwodu chersońskiego musiała wzbudzić zaniepokojenie.

Długofalowym celem strategii Kremla jest z pewnością zachowanie Ukrainy w swojej sferze wpływów i zmiana aktualnej ekipy w Kijowie (uważanej za „nielegalną”, a nawet „puczystowską”), choć naturalnie nie na Janukowicza, mającego powszechnie opinię polityka kompradorskiego, a nawet dezertera. W skład obecnego rządu ukraińskiego wchodzą przedstawiciele zaledwie dwóch partii - Batkiwszczyny (Julii Tymoszenko, osoby już niezbyt popularnej, i Arsenija Jaceniuka) oraz nacjonalistycznej Swobody (kierowanej przez Oleha Tiahnyboka). Ta baza jest niewystarczająca, a ponadto nie mająca chyba pełnego zaufania aktywistów Majdanu. Silne wpływy ma zwłaszcza lider Prawego Sektora Dmytro Jarosz, nawiązujący wprost (podobnie jak Tiahnybok) do programu ideologa nacjonalizmu ukraińskiego Dmytro Doncowa i praktyki działania Stepana Bandery. Jarosz właśnie zagroził uderzeniem w sieć gazociągów w razie ataku rosyjskiego.

Zdecydowanie ważniejsze znaczenie od referendum na Krymie mieć będą wybory prezydenckie na Ukrainie, zapowiedziane na 25 maja (zbiegiem okoliczności w dniu polskich wyborów do Parlamentu Europejskiego). Dopiero one bowiem wykażą, na ile nowe władze w Kijowie kontrolują sytuację w całym (naturalnie poza Krymem) kraju, szczególnie we wschodnich obwodach, w tym w Charkowie, Ługańsku, Doniecku i Dniepropietrowsku. Udowodnią czy te wybory będą tam w ogóle możliwe do przeprowadzenia i przy jakiej frekwencji? Do tego czasu protesty ludności rosyjskojęzycznej (dobrze, że p.o. prezydenta Ołeksandr Turczynow zawetował niedemokratyczną ustawę o języku, przyjętą przez nieco zanarchizowaną Radę Najwyższą) mogą się nasilić, sądząc m.in. po próbach zajmowania urzędów państwowych. Zauważyć można swoistą „odgrywkę” polityczną i postępowanie zbliżone do zajmowania takich urzędów przez ówczesną opozycję w 10 obwodach zachodniej Ukrainy na początku tego roku. Na początku kwietnia minie termin zgłaszania kandydatów na funkcję głowy państwa. Sporo wskazuje na to, iż najwięcej szans na wybór może mieć 49-letni Petro Poroszenko, polityk i przedsiębiorca (nazywany „królem czekolady”), były krótkotrwały szef dyplomacji oraz minister rozwoju gospodarczego i handlu.

Wyzwania międzynarodowe splatają się z wewnętrznymi. Chodzi m.in. o dramatyczną sytuację finansowo-gospodarczą Ukrainy, która potrzebuje wsparcia na poziomie minimum 35 mld dol. do końca przyszłego roku. Porozumienie polityczne o stowarzyszeniu z Unią Europejską (co wydaje się kwestią dni) to za mało, a poprzednia ekonomiczna unijna oferta była daleko niesatysfakcjonująca. Również zapowiedzi rządu USA w tej dziedzinie trudno uznać za przełomowe. W aspekcie politycznym kwestia sankcji Zachodu wobec Rosji staje się nader aktualna, choć trudno sądzić, aby mogły one okazać się skuteczne, przynajmniej w dającej się przewidzieć perspektywie. Groźny jest natomiast powrót do atmosfery zimnej wojny, a pierwszą jej ofiarą może stać się Polska, m.in. w sensie radykalnego ograniczenia możliwości naszego eksportu na rynki wschodnie.

Pewnym optymizmem napawa jednak utrzymywanie dialogu Waszyngton - Moskwa, w tym osobistego Obamy z Putinem, oraz najnowsza zgoda prezydenta Rosji na inicjatywę kanclerz Merkel: rozszerzenia obecnej misji OBWE na Ukrainie. Niedawno recenzowałem pracę doktorską Adama Lelonka, napisaną jesienią ub.r. na Uniwersytecie w Kielcach, a więc jeszcze przed całym kryzysem na i wokół Ukrainy, a poświęconą jej roli jako PAŃSTWA BUFOROWEGO. Autor przypomniał, pochodzącą jeszcze z lat 90., teorię „graczy i sworzni politycznych” Zbigniewa Brzezińskiego, zgodnie z którą do pięciu takich SWORZNI na obszarze Eurazji (obok Turcji, Iranu, Korei Płd. i Azerbejdżanu) należy także Ukraina. Znany u nas dobrze politolog polskiego pochodzenia i doradca prezydenta Cartera od dawna głosił tezę, iż „samo istnienie niepodległego państwa ukraińskiego pomaga przekształcać Rosję. Bez Ukrainy Rosja przestaje być imperium euroazjatyckim”. Na tle tej znanej, choć kontrowersyjnej opinii, doktorant zaprezentował swą naczelną tezę - którą podzielam, iż „Status Afganistanu czy Ukrainy ustalony będzie wskutek aktualnie toczącej się walki o wpływy pomiędzy Zachodem i światem muzułmańskim w przypadku tego pierwszego oraz Zachodu i Rosji w przypadku tej drugiej”.

Polityka i rola Polski w całym konflikcie wymagałyby odrębnej analizy. Bez wątpienia w polskim interesie narodowym jest POPIERANIE NIEPODLEGŁEJ I NIEPODZIELNEJ UKRAINY. Dobrze pamiętam, że pierwszym punktem obrad (po wyborze Marszałka) pierwszego demokratycznie wybranego Sejmu jesienią 1991 r. była kwestia uznania niepodległości Ukrainy. W imieniu Klubu SLD wówczas opowiedziałem się za tym jednoznacznie, a nasz kraj uczynił to wtedy jako pierwszy, na kilka godzin przed Kanadą. Powinniśmy wspierać - tak, jak dotychczas - jak najściślejszą współpracę Ukrainy z Unią Europejską, choć perspektywa jej członkostwa w UE jest bardzo odległa. Jednakże w swoistej rozgrywce między Rosją a Ukrainą należy też BRONIĆ INTERESÓW POLSKI, W TYM GOSPODARCZYCH. Priorytetem dla naszego rządu powinna być ochrona miejsc pracy nad Wisłą. I trzeba o tym rozmawiać m.in. z liderami unijnymi, ukraińskimi i rosyjskimi.

Należy wreszcie sprzeciwiać się wytwarzaniu swoistej atmosfery wojennej gorączki kreowanej przez część polskich środowisk politycznych i opiniotwórczych, a przejawiającej się m.in. w używanym języku, ekscytacji przeglądami wojsk, wizytowaniem baz, czy witaniem sojuszniczych samolotów. III Sejmik Kobiet Lewicy, który zebrał się w dniu referendum na Krymie w Warszawie, przyjął znamienną uchwałę pt. „Żłobki zamiast armat”. Czytamy w niej: „Atmosfera wojennego wzmożenia nie unieważnia życiowych problemów Polek i Polaków: braku pracy, niskich zarobków, braku dostępu do żłobków, przedszkoli i opieki medycznej. Rządzący, zamiast kreować korzystną dla nich atmosferę wojennego zagrożenia, powinni zająć się rozwiązywaniem realnych problemów. Nasz apel jest prosty: MNIEJ ARMAT, WIĘCEJ ŻŁOBKÓW. I NIGDY WIĘCEJ WOJNY!”.

Tadeusz Iwiński

REKLAMA W OLSZTYN24ico
Pogodynka
Telemagazyn
R E K L A M A
banner
Podobne artykuły
Najnowsze artykuły
Polecane wideo
Najczęściej czytane
Najnowsze galerie
Copyright by Agencja Reklamowo Informacyjna Olsztyn 24. Wszelkie prawa zastrzeżone.